Pod koniec lipca w małej i niepozornej Borowiance obok Częstochowy odbył się prawdopodobnie najbardziej hip-hopowy event z całego bogatego katalogu tegorocznych rapowych imprez i festiwali – Unity Hip Hop Festival. Prywatna posiadłość organizatora, na której miało miejsce wydarzenie, na trzy dni przeistoczyła się w najprawdziwszą oazę dla wszystkich czterech elementów kultury hip-hop – choć królował oczywiście rap, to nie zabrakło ani graffiti, ani DJ-ingu, ani b-boyingu. W przerwach pomiędzy koncertami można było obserwować występy tancerzy, przyglądać się artystom malującym na ścianach lub brać udział w spontanicznych skrecz-sesjach. Nie dało się nudzić ani przez chwilę, ale to jednak koncerty dostarczały najintensywniejszych doznań. A ich line-up był o wiele mniej oczywisty niż mogłoby się Wam wydawać.
W piątek około godziny 19:00 rozpoczęliśmy to święto hip-hopu. W pierwszy dzień scenę główną otworzył swoim setem DJ HWR, a załoga naszej redakcji pojawiła się na drugim granym na niej koncercie. Wyobraźcie sobie nasze zdziwienie, gdy okazało się, że oto przed nami grać muzę wyszły… rapujące dzieci. I bynajmniej nie jest to obraźliwe określenie reprezentantów SB Maffiji. Jednym z koncertów rozpoczynających tegoroczny Unity Hip Hop Festival było wystąpienie zespołu Hope4Street, który prowadzi Vera Icon – raperka i wokalistka, którą możecie kojarzyć m.in. ze współprac z Madą i Ryfą Ri.
Pod jej przewodnictwem w grupie nawijają ni mniej, ni więcej, tylko dzieciaki z późnej podstawówki i wczesnego liceum. Wszystkie z nich to osoby, które mimo młodego wieku zdążyły bardzo dużo doświadczyć w życiu – wywodzą się z placówek takich jak zakłady poprawcze czy schroniska dla nieletnich. Vera Icon to nie tylko artystka, ale także socjoterapeutka, która poprzez muzyczną zajawę zaszczepia w swoich podopiecznych wiarę w siebie i chęć do walki o lepszą przyszłość. A że wszyscy się przy tym wszystkim rewelacyjnie bawią, to nie inaczej my czuliśmy się na ich koncercie, choć część z nas jako faceci w poważnym wieku bezwstydnie bujający się do nawijki dostarczanej przez dzieci mogła wyglądać trochę komicznie. Nie żałujemy niczego.
Po Hope4Street swoje pięć minut na scenie dostał cały szereg mniej lub bardziej rozpoznawalnych artystów. Gwiazdą wieczoru miał być Ero, który w line-upie widniał jako ostatni, więc w oczekiwaniu na rapera ludzi pod sceną przybywało z każdym kolejnym koncertem. Choć niektórzy występujący twórcy dopiero stawiali swoje pierwsze kroki na scenicznym polu, to jednak każdy z nich wypadł co najmniej nieźle i zdołał skutecznie rozbujać całą publikę. Nie wszyscy byli debiutantami – na szczególne wyróżnienie zasługuje tu koncert Proceenta i Łysonżiego. Starzy wyjadacze zagrali swoje największe bangery, sprawiając, że standardowe dla hip-hopowych koncertów okrzyki w stylu „łapy w górę!” były całk0wicie zbędne – nikogo nie trzeba było zachęcać do zabawy. Płynęła ona naturalnie, bo leciał dobry rap.
Co z tym długo wyczekiwanym Erosem? Nie zagrał słabego koncertu, zagrał koncert… osobliwy. Jednym z pierwszych zdań, które skierował do swojej publiczności było „nie palcie marihuany” – padło ono po wpadce, kiedy to zapomniał tekstu i musiał zagrać numer od nowa. Ale to jeszcze nic. Podczas wystąpienia członka JWP padła cała elektryczność. Nie żartuję. Zgasły światła, wyłączyły się głośniki i mikrofony na dobrą chwilę. To jednak nie oznacza, że choć na chwilę przestaliśmy się bawić – niestrudzony Eros nawinął wtedy klasyczny utwór Uciułany Giecik. Było go dobrze słychać mimo braku mikrofonu, tym bardziej że wsparła go w tekście cała publiczność.
I tym sposobem zamknęliśmy pierwszy dzień festiwalu. Wszyscy wyszliśmy zadowoleni oraz ciekawi, co będzie dalej. Okazało się, że pierwszy dzień był dopiero pewnym wstępem, wprowadzeniem. Drugi dzień był jeszcze mocniejszy a także, jak już wspominałam, nieoczywisty.
Lało jak z cebra. O ile pierwszego dnia pogoda była dla nas bardzo łaskawa, o tyle drugiego obrała sobie chyba za cel, żeby wszystkich rozwścieczyć. Nie wyszło jej to. Przenieśliśmy się do strategicznie rozłożonych namiotów i delektowaliśmy się w nich dobrą muzą. My pojawiliśmy się na terenie festiwalu o wiele wcześniej niż według rozpiski miały zacząć się koncerty i otrzymaliśmy ich przedsmak, bo mieliśmy okazję na przykład pobujać się do nawijki Maggy Moroz, która siedziała w jednym z namiotów i rapowała, zabawiając festiwalowiczów. Później artyści zaczęli grać swoje próby. Główna scena została przeniesiona pod namiot i przed oficjalnym występem posłuchaliśmy sobie na żywo chociażby Barto Katta.
Nie otwierały sceny, nie były headlinerkami, ten koncert był tylko jednym z wielu na rozpisce. A mimo to dla mnie ich występ stanowił prawdziwe rozpoczęcie przepotężnego drugiego dnia Unity Hip Hop Festivalu i sprawił, że to właśnie drugi dzień był dla mnie tym najbardziej niesamowitym. Mowa o Córach. Dwie wokalistki R&B z Poznania zagrały koncert, którego wspomnienie pozostanie ze mną na długo. Będzie mi ono towarzyszyć tak samo jak zapętlana od tamtej pory twórczość artystek. Córy udowodniły, że hip-hop i R&B łączy nierozerwalna więź. W końcu pod sceną zebrali się sami słuchacze rapu, ale wierzcie mi, że bynajmniej nie byłam jedyną osobą, której wręcz namacalny w powietrzu vibe rozwalił głowę. Córy mają na koncie dopiero jeden album, więc ich koncert niestety nie trwał długo, ale to nie zmienia faktu, że te dziewczyny zawstydziły jakością swojego wystąpienia niejednego rapera. Chapeau bas.
Dalej zagrali raperzy i raperki tacy jak Maggy Moroz, Okoliczny Element, Sydoz, Barto Katt oraz Miły ATZ. W tym miejscu trzeba mocno zaznaczyć występ Sydoza. Kto jest zaznajomiony z twórczością podopiecznego JWP, ten wie, że dzieciak to człowiek-zajawa. Wkłada w swój rap ogrom serca i na jego koncercie zdecydowanie dało się to odczuć. Barto aspirował do zrobienia ze swoich scenicznych pięciu minut czegoś w rodzaju artystycznego performance’u, natomiast Miły ATZ nie miał moim zdaniem najtrudniejszego zadania, bo jego dyskografia jest pełna skutecznych, niosących całą publiczność bangerów. Ciekawe było to, że wplótł w swój repertuar numer Co To Ten Rap Mielona z jego gościnnym udziałem. Było to ciekawe, ponieważ podczas tego utworu pod sceną zebrała się spora grupa ludzi, którzy się… przytulali. Hip-hop.
Po koncercie Atezeta scenę przejęli DJ-e, a my całą ekipą zawinęliśmy się do domu. Naturalnie, mieliśmy różne odczucia odnośnie koncertów, jednak co do jednego byliśmy zgodni – że ten festiwal był fantastyczny. To była dopiero jego druga edycja, a biorąc pod uwagę fakt, że rok wcześniej event nie był jeszcze oficjalnym festiwalem – można ją liczyć jako pierwszą. Na poprzedniej odsłonie wszyscy uczestnicy dowiedzieli się o wydarzeniu pocztą pantoflową, a występy artystów były mocno spontaniczne, niepoprzedzone żadną organizacją. Unity to zaledwie debiutant na polskim rynku festiwalowym, a mimo to dostarczył nam, weteranom tego typu wydarzeń, niezastąpionych wrażeń. Ani przez chwilę się nie zastanawialiśmy – już wiemy, że na przyszłorocznej edycji nie może nas zabraknąć. Wszyscy mamy hip-hop w sercu, a w takim wydaniu, jakie prezentuje Unity, uwielbiamy go szczególnie.
Unity Hip Hop Festival Tunes – playlista