Mamy jakiś 2020, może 2021 rok, wchodzę sobie na Twitterka, scrolluję i natrafiam na poleconego mi przez algorytm tweeta użytkowniczki SZA. Ów tweet zawierał nieszczególnie ciekawą czy znaczącą treść. Jakieś „czuję się dobrze” albo „kiedy lądował, ja jadłem kanapkę”, coś tego typu, nie pamiętam. To, co mnie jednak zaciekawiło, to fakt, że pod tym tweetem było jakieś 360 tysięcy lajków. Od tamtego czasu okazjonalnie zastanawiałem się, kim właściwie jest SZA, autorka płyty z tego zamierzchłego 2017 roku.

I wiecie co? Dalej nie wiem. Przed wydaniem swojego debiutanckiego albumu profil SZY wyglądał podobnie do tysiąca innych nieodkrytych wokalistek r&b, a gdy ten już się ukazał, od razu otrzymał masę ciepłych słów od amerykańskich krytyków i bardzo dobrze się sprzedał. Byłoby to na swój sposób zrozumiałe, gdyby był dziełem przełomowym, pewnego rodzaju gamechangerem. Tymczasem Ctrl to jedynie poprawna płyta, której brzmienie można było znaleźć na dowolnej innej głównonurtowej płycie r&b z tamtego roku. Takie Take Me Apart Keleli zjadało ją na śniadanie, a w kategorii ścisłych superprodukcji więcej sensu miał powrót do świetnego A Seat at the Table Solange z poprzedniego roku.

Po sukcesie Ctrl SZA na pół dekady wydawniczo sobie odpuściła. Do 2022 roku wypuszczała jedynie single i za każdym razem, gdy sobie o niej przypominałem, utwierdzałem się w przekonaniu, że mam do czynienia z najbardziej nadmuchanym balonem, najbardziej wyraźnym industry plantem amerykańskiego przemysłu muzycznego, jaki kojarzę. Niusa o tym, że w końcu otrzymamy od niej nowy materiał przyjąłem pozytywnie, bo narosły wokół niej mit w końcu miał szansę otrzymać należytą weryfikację.

Informacja, że płyta będzie zawierać aż 23 utwory mnie nie zraziła. Muzykę SZY zapamiętałem jako po prostu przyzwoitą i ta oferowana na SOS generalnie taka jest. Oczywiście nie ma tu nic wyróżniającego ją od reszty r&b A.D. 2022, ale jest wystarczająco melodyjnie, choć bez żadnego wielkiego bangera. I to jest spoko, wszystko zgadza się z moimi oczekiwaniami. Większość tych piosenek zwyczajnie miło płynie i doskonale nadaje się jako tło. Najlepiej do lokalu pokroju kawiarni, może nawet baru kraftowego.

To jest ta jasna strona SOS. Niestety, na płycie znajduje się kilka bardzo niecelnych strzałów, a tego o Ctrl już nie da się powiedzieć. Gdzieś w połowie trwania płyty artystka nagle przestaje konsekwentnie dostarczać piosenki r&b jedna za drugą i wędruje w niekorzystne, a momentami nawet dziwne rejony. Zwiastunem tego jest gościnka Phoebe Bridgers na tracku „Ghost in the Machine”, której obecności za pierwszym odsłuchem nie odnotowałem, bo nie obcuję z płytą, która wymaga ode mnie wejścia na taki poziom skupienia. Zaczyna tu już trochę pośmiardywać tak zwanym alt-popem, czyli przeważnie kiczowatym, przeegzaltowanym stylem komercyjnego popu udającego tożsamość indie. Ten swąd będzie potem w różnym natężeniu wracał.

Prawdziwa przygoda zaczyna się jednak od następnego kawałka, „F2F”. To szokujący, nieprzyjemny dla ucha pastisz teen-rocka sprzed 20 lat, który na dodatek zawiera w refrenie motyw melodyczny symulujący brzmieniem ludzkie gwizdanie – coś za co w mojej parafii grozi odmowa spowiedzi. Następna piosenka, „Nobody Gets Me”, to męcząca, wokalnie przeszarżowana ballada na akustyka, która doprowadziłaby jurorkę Małgorzatę Foremniak do uronienia niejednej łzy. Podobnie sprawa się ma ze „Special”, które zostało wrzucone dwa indeksy dalej (umieszczona między nimi spoko piosenka r&b „Conceited” to prezent w moją stronę, żebym się nie porzygał od potencjalnego gównianego hat-tricka).

Po tym wszystkim tylko raz zbliżamy się do tak niskiego poziomu („Open Arms” z Travisem Scottem, zabierzcie opłacanym przez wytwórnie songwriterom dostęp do gitar akustycznych), więc to nie wystarcza bym mógł określić SOS jako złą płytę. To wzorowy średniak zawierający parę wartych uwagi kawałków („Gone Girl”, „Good Days”), gros niezłych i przeciętnych oraz kilka złych. Obserwując reakcję mojego małego środowiska dochodzę do wniosku, że banieczka pękła i to mnie cieszy. Ta za oceanem dalej jest pompowana (8.7/10 od Pitchforka, wielkie iks, małe de) i to już mnie bardzo bawi. Stoję, stoję, czuję się świetnie.

Ocena: 5/10