Ren – rzeka przepływająca przez Niemcy, która jest jedną z najdłuższych w Europie. Ren – muzyk pochodzący z Walii, który od zawsze miał wiele zajawek w głowie. Ten artykuł nie jest o jego ostatnich utworach per se. To będzie raczej podróż, którą ten artysta zafundował swoim fanom na przestrzeni ponad dekady.

Ren to człowiek, który szerzej dał się poznać dzięki śpiewowi w zespole Trick The Fox. Jaki gatunek muzyczny wykonywali chłopacy? Cóż… Indie pop? No takie muzyczne wariacje dla ówczesnych gimnazjalistek 13 lat temu. Bardziej Bieber niż Onyx. Bardziej Varius Manx niż Nagły Atak Spawacza. Bardziej Żurom – Dla Kasi niż WUEM ENCEHA (odpalacie na własną odpowiedzialność). Jednak wraz z czasem zmieniała się muzyka tego walijskiego wykonawcy. Po drodze były bardziej emocjonalne utwory (Crutch), czy też odlot w stronę reggae (pod szyldem The Big Push). Praktycznie wszystko, czego się dotykał, mu wychodziło. Nawet był podpisany w Sony. Niestety, zdrowie mu nie dopisywało. Na przestrzeni lat zdiagnozowano u niego szereg schorzeń; od zespołu chronicznego zmęczenia, przez depresją czy na chorobie dwubiegunowej kończąc. Niestety to wszystko były efekty uboczne prawdziwego problemu, który do dziś daje mu się we znaki: boreliozy. Nadal jednak jego głos i wszechstronność budziły podziw u dotykających jego twórczości ludzi.

Tak też pokrótce dochodzimy do końca 2022 roku i początku obecnego. Ren poszedł mocno w rapowe klimaty i robi to świetnie. Znajduję w tym coś poruszającego moje wewnętrzne struny empatii. Utwór „Hi Ren” to swoista podróż przez własne spektrum choroby. Rozmowa samego ze sobą i swoimi osobowościami. Ten wewnętrzny monolog w formie akustycznej, śpiewanej i rapowanej jest prawdziwym okazem geniuszu. Na koniec Ren staje przed kamerą i mówi, o tym co go trapiło. To pierwszy raz, gdy muzyk głośno wypowiedział się na ten temat wyrzucając z siebie wszystko, co w nim siedziało. Kurwa, autentyczność tego, co on przekazuje, jest dojmująca. „When I was seventeen years old, I shouted out into an empty room, into a blank canvas that I would defeat the forces of evil
And for the next ten years of my life I suffered the consequences…
With autoimmunity illness, and psychosis”. Te słowa możemy usłyszeć z jego ust na sam koniec utworu.

Jednak zwrot ku rapowi rozpoczął się nieco wcześniej. Najmocniejszym akcentem w tej konwersji na rap jest „Demos (Do Not Share)”, na który artysta wraz z biegiem lat dodawał kolejne kawałki, a po kilku wiosnach postanowił opublikować ten zbiór utworów. Chociaż pełnoprawne (bo niemal stałe) zwrócenie się ku temu rodzajowi muzyki to utwory „Hunger” oraz „Genesis”. W tym pierwszym muzyk pokazuje znakomite panowanie nad flow. Chociaż bit mnie nieco odrzuca, bo jest bardzo chaotyczny, ale to jeden z jego pierwszych „skoków na rap”. Jestem w stanie to wybaczyć, bo następnie przechodzimy do utworu „Genesis”. Ren rzuca tam mocne linijki, które uzewnętrzniały z niego to, co pełnoskalowo pokazał w „Hi Ren”. Do tego jest to połączone ze świetnie brzmiącym rapem i dobrym doborem bitu, na którym walijczyk brzmi świetnie i agresywnie jak prawdziwy hustler z Cardiff.

Ren po świetnie przyjętym „Hi Ren” wypuścił kawałek o nazwie „Sick Boi”. O ŻESZ KURWA CO ZA BIT! Od pierwszego taktu produkcji kujobeats wiesz, że to będzie rozpierdol. Sampel często wykorzystywany: „Bre, Petrunko”, który wykonywał onegdaj Bułgarski Zespół Narodowy. To, jak Ren się wpierdala na to biciwo, jest niesamowite. Kujobeats znakomicie wyczuł motywy w nawijce rapera. Świetnie zrobiona podziałka rytmiczna z agresywnym flow walijczyka, to jedna z najmocniejszych rzeczy, jakie odsłuchałem w tym roku. Od początku dostajemy retrospektywną podróż po jego wizytach u psychologów, gdzie na skutek złych diagnoz jego życie mocno się poprzewracało. Całość to prawdziwa petarda! Ren udowadnia, jakim jest wszechstronnym gościem, chociażby linijką „Sick boy, sick boy, bitten by a tick boy / Looking for that fix boy, anabolic sterroroids”. Przed napisaniem tego tekstu słuchałem tego kilkanaście razy. Za każdym razem wpierdalało mnie w krzesło.

Następnie fani jego twórczości otrzymali retake „Bittersweet symphony” zespołu The Verve. Utwór kultowy już w momencie wyjścia. Można było się obawiać, jak poradzi sobie Ren z porywaniem się na taki klasyk. Cóż… Wyszło świetnie. Znakomity remake beatu, do tego kilka fajnych linijek w stylu „My companion is the city, so I’m never alone”. Dołączmy do tego nawiązanie klipem do oryginału i mamy cudo. Jest to też niejako hołd dla własnego pochodzenia. Ukazując, że chociaż nie jest idealnie, to świetnie się w tym odnajduje. Cudowny retake!

Ostatnim utworem, jaki do tej pory wypuścił Ren, jest „Illest of our time”. Walijczyk wjeżdża tam z psychodeliczną nawijką, a bit powoduje wewnętrzny niepokój. Muzyk, który zaczynał od Indie teraz nawija o krzyżowaniu, demonologiach. Kurwa, co za zwrot! Nikt, kto słuchał jego utworów w Trick The Fox, nie mógł się spodziewać takiego rozwoju kariery. Talent, który do końca nie rozkwitł na scenach pop, ma szansę zdobyć uznanie w rapie. Cóż, chciałem się skupić na jednym utworze. Ale całość, jaka wylewa się z Rena, sprawia, że wchłonęła mnie jego biografia. „Sick Boi” jest tego kwintesencją. Oby wraz z polepszeniem statusu w muzyce, poprawił mu się także stan zdrowia. Tego życzę! Ty czytelniku, jeśli masz jakieś problemy ze sobą, nie bój się skontaktować ze specjalistami. Daj sobie pomóc!