Nowy projekt Spoxa miesza wszelkiej rasy elektronikę. Trochę tu house’u, trochę trapu, trochę jakichś melodycznych post-dubstepów bez wobbli, nad wszystkim unosi się przyjemny rapowy wajbik, no generalnie dzieje się.
[Mateusz Osiak]*
„DJ Spox wydał płytę producencką. I mam wrażenie, że nikt z Was o tym nie wie, a przypominam, że trafiliście na hip-hopowy portal”.
Album bardzo fajnie startuje. Pierwsze trzy numery żyją, oddychają i pachną. Open track, „Wcale nic”, nęci przyjemnymi, niespiesznie wybrzmiewającymi akordami. Kojarzy się z jakimś bardziej elektronicznie ugryzionym R&B. Następujący po nim „Umysł” to chyba jedyne na krążku odwołanie do jazzu, co więcej – pokolorowane głębokim, house’owym basem. Żywa perkusja nadaje prędkości, całość jest przestrzenna, sama się słucha. Trzecia w zestawie „Tektura” przynosi wiosenny, najsłodszy na płycie drop, uroczo chlaśnięty wokalnym samplem i tamburynem. Do spółki mamy jeszcze pasujące, mięciutkie bębny i masujący bas. To jak wizyta w cukierni.
Dobre wrażenie pozostawia „Wielkomiejski”, w którym Spox łączy dub z retrofuturystycznym klimatem. Wychodzi z tego walec do powolnych, nocnych przejażdżek. Pierwszy plan jest czytelny, drugi – zaskakująco zniuansowany. Nie wiadomo, czy bardziej słuchać pulsujących syntezatorów, czy może ożywczej, glitchującej perkusji.
I tak najlepszy (choć najkrótszy!) na płycie jest przedostatni „PadThai” eksplorujący tereny melodycznego trapu. Kupuję ten mięsisty, osiemset ósemkowy kick w połączeniu z orientalnymi instrumentami i melodyką. Wszystko się do siebie klei, puzzle ułożone jak od linijki, żaden element nie odstaje, a do tego przemyślany aranż. Bez nudy, za to z jakością.
Do pięciu wymienionych wyżej kawałków nie mam właściwie żadnych zastrzeżeń. Zdają egzamin pod każdym kątem – pomysłów, brzmienia, melodii, łączenia gatunków i kompozycji. Reszta płyty, mimo że wciąż dobra, miewa już swoje wady.
Niektóre produkcje, choć wyjściowo zacne, brzmią jak niedokończone. Takie „Restrain” czy – zwłaszcza – „Shtrux” sprawiają wrażenie nie pełnoprawnych, instrumentalnych kompozycji, tylko bitów dla raperów/-ek czy wokalistów/-ek, którym jednak ktoś odebrał wokal. Pierwszy z wymienionych to mroczny, elektroniczny lot, niepokojący, bo wiecznie niedopowiedziany. Wygląda na to, że kulminacją miał być refren zaznaczony zrywem perkusji (o dziwo nieprzyjemnie płaskiej) i wejściem świdrującego, zadziornego syntezatora. Niestety oba te elementy pozostawiają raczej obojętność. „Shtrux” z kolei znów przynosi słońce i przyjemny, rapowo-house’owy groove. To świetny bit, z dobrze przemyślanym tłem, ale wrażenie, że ktoś tu miał rapować, jednak pozostaje. Kompozycja dookreśla się dopiero na koniec, po trzeciej minucie – wtedy już za późno na utrzymanie uwagi.
W ogóle motyw zbyt późnych dropów często powraca na „Re…wizjach”. Na przykład „Grande Azure” to właściwie ciągły build. W momencie, w którym wydaje się, że kompozycja już-już za chwilę się uwolni, to nie nadchodzi – Spox woła „pull up!”, po czym zaczyna stawianie budowli od początku. Klubowa pulsacja zrywa się z łańcucha dopiero minutę przed końcem, ale po przedłużonym wstępie nie robi już wrażenia. Dużo lepiej wypada „Szarik”, który również cierpi na nadmierne rozciągnięcie, ale koniec końców okazuje się satysfakcjonujący. Ma przyjemny, okołodubstepowy, lecz nieofensywny klimat produkcji z początków zeszłej dekady. Koniecznie sprawdźcie, jak prostą, ale bezbłędnie skuteczną melodię gra flet w outrze i jak na drugim planie szaleje syntezatorowe staccato.
Z kolei zamykający album, minimalistyczny „Tak se” dobrze zna swoje miejsce – niezbyt sprawdza się jako pełnoprawny cut z płyty, ale jako wyciszające outro już jak najbardziej.
Tym sposobem z dwunastu zawartych na płycie kompozycji do tej pory wymieniłem dziesięć. Na koniec zostają „Draka” i „Blady zmierzch”, ale nie doskakują do pięt żadnemu z pozostałych numerów z „Re…wizji”. Są do siebie dosyć podobne i oba popełniają bliźniacze błędy. Oba próbują być elektronicznymi wymiataczami z wyraźnymi, nowoszkolnymi dropami i oba okazują się nieangażujące. Smucą spłaszczonym brzmieniem, za którym nie idzie ani potęga basu (którego w nich zdecydowanie za mało), ani oszałamiająca ściana dźwięku, tylko niemoc. Oba również dorzucają nieprzyjemny, wijący się syntezator na koniec, który stoi uporczywie obok reszty instrumentów. Szkoda – zwłaszcza „Draki”, bo pomimo tych wszystkich usterek ma pewien pomysł na drop, grany przez organy. „Blady zmierzch” ma nic.
Żeby jednak nie kończyć tak pesymistycznie – „Re…wizje” są dobrą płytą. Tym przyjemniejszą, im bardziej Spox miesza gatunki. Nieprzypadkowo najwięcej komplementów należy się tym kompozycjom, w których dub ściera się z ejtisową elektroniką, trap z orientem, jazz z housem i tak dalej. Mimo tego, że producentowi zdarzają się potknięcia, nikt raczej nie powinien mieć problemu z wybaczeniem ich.
Tu chciałbym napisać jakieś konstruktywne outro, ale nie mam na nie pomysłu. Co powiesz, Spenser?
[Spenser]*
„DJ nagrał płytę i zarówno ona, jak i on, są całkiem spox”.
No, super. Dzięki.
*Z powodu braku weny poprosiłem moich serdecznych kolegów z Braku Kultury o pomysły na wstęp do recy i jej domknięcie. Z pomocą przyszli Mati Osiak i Spenser, Dzięki, panowie.