Właśnie ukazał się singiel promujący nowy album grupy Slums Attack w składzie Peja i DJ Decks – 12 lat po ich ostatniej płycie. To była przerwa, której nie powstydziłby się nawet sam Tetmajer, ale już się skończyła, a comeback tego zespołu do studia i na wydawniczą ścieżkę wart jest odnotowania. A czy sam numer jest wart odsłuchania?

Myślę, że tak – to solidny kawałek rapu, w którym czuć serce, emocje towarzyszące powrotowi po długiej nieobecności i jeszcze coś ważnego: dumę z własnych dokonań. Przeświadczenie o własnej wartości to rzecz niegdyś w rapie nieodzowna – w Poznaniu dobrze o tym wiedzą. Technicznie? Wiecie, jak rapuje Peja. Nie wymyśli już nowego flow i pewnie nie chce, stare i własne stało się jego znakiem rozpoznawczym, a przez 30 lat doprowadził je niemal do perfekcji: siedzą te linie w taktach równiutko jak żywopłot ogrodnika–pedanta. Rychu stara się zagęszczać rymy i kłaść po kilka na dwuwers – to trzeba pochwalić. Nawet jeśli większość jest prosta, zdarzają się też fajnie brzmiące, jak „dilera/Marbella/nieraz”, „po Love Parade/to ten sam Pener” czy „elektorat/korbola”. Gwara poznańska jest? Wuhta, gira, korbol – jest. Taaak, to znowu SLU.

Pierwsza zwrotka to szybki powrót do lat 90-tych, konstatacja, że jeśli chodzi o cele i frajdę z robienia muzyki to niewiele się zmieniło i krótkie podsumowanie przerwy w działalności duetu: Nie czas by się biczować, każdy czuł rozczarowanie. Teraz wjeżdża depeche_mood – proste, że SLU GANG. „Depeche mood” to nawiązanie do tzw. depeszy lub depeszowców – fanów zespołu Depeche Mode, których na przełomie lat 80-tych i 90-tych było w Polsce tak wielu i nosili się tak podobnie, że postrzegano ich jako swoistą subkulturę i dorobili się własnej nazwy.

Istotnie: Peja, jak mało który polski raper, od kilkudziesięciu (sic!) lat może się pochwalić rzeszą wiernych wielbicieli i entuzjastów mocno identyfikujących się z jego twórczością. Muzyka Slums Attack to również mój „old school”. Choć przez lata miałem z rapem Pei różne relacje i nie wiem, czy dziś nazwałbym się jego fanem, nadal lubię czasem wrócić do ponaddwudziestoletnich nagrań zespołu i szanuję długą drogę, którą przeszedł jako raper i człowiek. Cytat w mojej sygnaturze pochodzący z płyty będącej największym sukcesem grupy – „Na legalu?”, świadomie nie jest wzięty w cudzysłów, nie podpisałem autora – wg mnie to klasyka, którą każdy fan rapu znad Wisły (i Warty) znać powinien.

Druga zwrotka to charakterystyka obecnego pokolenia, które bije rekordy w „narko-olimpiadach”, a oblewa „maturę z asertywności”. Peja często wydaje sądy na branżę z pozycji starego wyjadacza w tym biznesie i tutaj znowu stawia się w opozycji do „nich” – tych stawiających reklamowe „deale” ponad jakość muzyki, za nic mających wiedzę, wiarygodność i street credit. Dla wielu Rychu zabrzmi tu pewnie nieznośnie boomersko, ale czy nie ma w tym racji?

DJ Decks – producent zrobił dobrą muzyczną robotę. Ameryki nie odkrył, ale po co – jedna wystarczy. Beat ma napędzającą energię, rusza z kopyta i prze do przodu, bębny kleją się mięsiście, a stopa kopie: hip-hopowy standard, ale to standard premium.
DJ Decks – DJ na końcu utworu zostawił skrecze i zajebiste cuty: z ZIP Składu, Molesty, JWP, Bezczela i oczywiście Pei, które układają się w kontynuację tekstu utworu. W takich chwilach wznoszę oczy ku niebu i mamroczę: boże, dziękuję, że ktoś jeszcze pamięta o roli DJ-a w rapie.

Po wielu perypetiach życiowych i muzycznych, wzlotach i upadkach, dziś cieszę się z tego powrotu i życzę Slums Attack, żeby znowu nagrali album, który będzie na ustach wszystkich. Jeśli to nie będzie „powrotny” „depeche mood”, z premierą zaplanowaną na 6.12.2024 r., to może któryś z następnych? Chcę wierzyć, że panowie mają przed sobą kolejne lata udanej współpracy.

Slums Attack – depeche_mood (prod. DJ. Decks)