Obserwując reakcje różnych grup społecznych na twórczość muzyczną Doroty, czuję się, jakbym stał na środku szachownicy przeznaczonej do szachów czteroosobowych, trochę w formule 2vs2, a trochę – każdy na każdego.

Po jednej stronie ONI, słuchacze szeroko pojętej muzyki rozrywkowej, którzy do tej pory wchłaniali wszystko, co wypluwał ich ulubiony label. Maszyny z gustem muzycznym ukształtowanym przez SBM. Główna publika tych wszystkich “raperów z generatora”, ochoczo nadstawiająca co chwilę drugi policzek, aby dostać w niego jakimś nowo stworzonym produktem. Testerzy po pozytywnym przejściu eksperymentów pokroju Nypla czy Skutego Bobo. Wachlarz artystów, których słuchają, choć jest różny jakościowo, to jednak całkiem podobny brzmieniowo. Zatem kiedy pewnego dnia zamiast nowej dwuminutówki na drillu dostali singiel “Motyle” od Doroty, coś w nich pękło i nastąpił nieoczekiwany bunt maszyn. Od tamtej pory żyją w ciągłej opozycji do artystki, uważając ją za największą pomyłkę muzycznej branży.

Po drugiej stronie ONI (gdybym mógł to napisałbym to jeszcze silniejszym caps lockiem), ci awangardowi, którzy kupią wszystko, co jest oznaczone metką “inności” i odstaje od głównego nurtu. Gdyby wrzucić im Nypla (przepraszam, że znowu dostaje rykoszetem) na drumlessowy bit, to stwierdziliby, że to track roku, a laicy naszego pokroju nigdy nie zrozumieją SZTUKI. Dlatego kiedy pierwszy raz usłyszeli to, co ma do zaoferowania Dorota, to nawet nie przejmowali się szczególnie tym, czy jest to dobre brzmieniowo, bo za bardzo byli zafascynowani alternatywnością jaka od niej uderzała.

Trzecią grupą na szachownicy są słuchacze hip-hopu. Takiego hip-hopu, że nie muszę pakować tego wyrazu w cudzysłów, kiedy o nim piszę. Jednocześnie jest to ekipa bardzo zróżnicowana poglądowo, wprawdzie nikt bezpośrednio nie propsuje Doroty i nie zapętlałby jej utworów w nieskończoność, ale znajdą się tacy, którzy byliby w stanie zrozumieć ten przelot. Żeby nie było – nikt z nich się nie będzie zabijać o to, aby udowodnić swoją rację, raczej mają Dorotę za ciekawostkę i to taką niezbyt ciekawą. 

No i jest jeszcze ONA, czyli główna sprawczyni całego zamieszania – Dorota, stojąca w roli króla, której towarzyszy SBM’owy management i pionki, mające być jej kontrargumentami na krytykę (mówię tu o TYM poście). Może i wygląda to jak sensowna i solidna linia obrony, ale przez niedopasowanie taktyki do przeciwnika, jest ona zupełnie nieefektywna. Przynajmniej na tej szachownicy, bo Dorota gra w formacie partii symultanicznych i kiedy wykona ruch na jednej planszy, to przechodzi na drugą, gdzie toczy się inny mecz – z wyimaginowanymi wrogami, którzy zamiast na warstwie muzycznej, skupiają się na jej wyglądzie, aparycji i wieku.

Coachem Doroty na ten pojedynek był Solar, który teraz wspólnie z Białasem komentuje tę partię na jednej z platform do transmitowania na żywo. Można się poczuć jak w 2017: wszyscy na czacie piszą z caps locka, a najczęściej wysyłaną wiadomością jest “JD”, bynajmniej nie z powodu pewnego streamera. Solar był odpowiedzialny za to, aby dobrze Dorotę na tę partię przygotować. Popisową taktyką miał być Gambit Masłowskiej – poświęcić budowany latami wizerunek świetnej pisarki, kosztem zyskania trzech nowych fanów i kilku tysięcy wrogów. Pomysł jawił się jako ryzykowny, ale pomyślał sobie: „Trudno, najwyżej nie skumają przelotu”. Tylko że on nie skumał, co to bicie w przelocie.