“D, take it off your feet; hold it up. What’s those? Everybody in here, if you got adidas on, hold ‘em up.”

Adidasomania w 1986 roku przeszła najśmielsze oczekiwania. Powiedzieć, że spora w tym zasługa Run-D.M.C. to jak nic nie powiedzieć. Trio z Nowego Jorku rozpoczęło wtedy nowy rozdział, zarówno dla hip-hopu, jak i dla streetwearu, który z biegiem czasu coraz bardziej zacierał swoje granice z szeroko rozumianym światem mody high-endowej. W kolejnych latach więź pomiędzy tymi dwoma kulturami była sukcesywnie podtrzymywana przez nowych, coraz to bardziej wpływowych raperów, mających inną wizję tego, co się powinno nosić, a czego nie. Dzięki tej różnorodności, obecnie nie sposób scharakteryzować, jak ubiera się przeciętny raper. Idąc stereotypowo – dla twojej mamy będzie to flejtuch w baggy jeansach, ciuchach za dużych o trzy rozmiary i założonym do tyłu fullcapem. Dla twojego taty będzie to z kolei elegancki pan typu mafioso, z dwurzędowym płaszczem, melonikiem i okularami przeciwsłonecznymi. Dla twojego młodszego brata, który dopiero wchodzi w rap, będzie to typ ubrany w Nike Tech Fleece, mający na głowie kominiarkę, a w dłoni pistolet maszynowy. Natomiast twoja siostra będzie zachwycona wymyślnymi, awangardowymi i często też kontrowersyjnymi kreacjami, na które – jej zdaniem – przez rosnącą tolerancję, dopiero od niedawna mogą sobie pozwolić raperzy (eh, gdyby tylko wiedziała, kim jest Andre 3000…).

Dzisiaj nikogo nie elektryzują już ogłoszenia o nawiązaniu nowej współpracy na linii rapowo-modowej. Przykładowo, wspomniany na początku Andre 3000 podjął niedawno współpracę z Supreme, ile widzieliście postów lub tweetów, które o tym informowały? Debatując na ten temat, wciąż największym uznaniem cieszy się Kanye West, chociaż niejeden streetwearowy freak może się pogubić w tym ile do tej pory zostało wypuszczonych modeli i kolorystyk Yeezy. Ale dość tego narzekania i sugerowania, że największym niebezpieczeństwem jest przyzwyczajenie (można nawet podciągnąć pod przesyt), cofnijmy się kilkadziesiąt lat wstecz, do samego początku, do singla „My Adidas” autorstwa Run-D.M.C., jednego z najważniejszych utworów w historii hip-hopu.

Żeby zrozumieć kontekst i okoliczności powstania tego numeru trzeba się jednak cofnąć jeszcze dalej, bo do 1969 roku. Wtedy pewna niemiecka firma, coraz odważniej rozpychająca się w “buciarskim” świecie, wypuszcza w obieg nowy produkt – Adidas Superstar. Buty te w założeniu miały być przeznaczone dla koszykarzy, w szczególności graczy NBA, bo to właśnie na amerykański rynek najbardziej ostrzyli sobie zęby działacze Adidasa. Ale chyba nawet oni nie spodziewali się, jak łatwo mogą podbić koszykarskie parkiety w Stanach. Kilka lat wystarczyło, żeby ponad połowa ligi biegała w butach z kultowymi już trzema paskami, detronizując przy tym Converse, wcześniejszych liderów, jeśli chodzi o ubieranie koszykarzy. George Irvine, Jerry West, Bill Walton czy przede wszystkim Kareem Abdul-Jabbar dumnie nosili Superstary, a że byli znanymi i lubianymi gwiazdami, to samymi nazwiskami napędzali sprzedaż tych sneakersów. Dominacja Adidasa była bardzo intensywna, ale trwała zbyt długo. Naturalną koleją rzeczy było to, że inne korporacje wyczują olbrzymi marketingowy potencjał i nie pozwolą niemieckiej firmie na monopol. Puma, odświeżony Converse czy przede wszystkim Nike, które nie powieliło błędu Adidasa i z roku na rok puszczało w obieg coraz to bardziej wymyślne modele butów, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Ale Adidas też nie został zapomniany, można nawet powiedzieć, że po kilku latach zyskał swoje drugie życie. Wystarczyło tylko przenieść się z parkietów na ulice.

Kareem Abdul-Jabbar wraz z legendarnymi Superstarami

Wyciągnięte języki, celowe zabrudzenia i rozwiązane sznurowadła, a czasami ich całkowity brak – amerykańska młodzież nieco przedefiniowała sposób noszenia Superstarów. Było to tak uniwersalne obuwie, że bez problemu komponowało się zarówno z wielkimi kwotami, fleszami kamer i gwiazdami NBA, jak i z nowojorskimi, obskurnymi chodnikami i ludźmi, mogącymi tylko pomarzyć o takich pieniądzach. Początek lat 80. był więc kolejnym wzrostem w niemieckiej firmie, która zupełnie nieświadomie trafiła do nowego targetu, jakim byli fani hip-hopu. I tak jak w koszykówce, za rozpromowanie marki odpowiadały wspomniane wcześniej ikony NBA, tak tutaj największy wpływ miała świeżo powstała grupa, która na status ikony dopiero pracowała, czyli Run-D.M.C.

Powiedzieć, że Joseph Simmons, Darryl McDaniels i Jason Mizell  zrewolucjonizowali kulturę hip-hop to jak nic nie powiedzieć. Tym bardziej, że zrobili to zarówno od strony wewnętrznej, wyznaczając nowy szlak dla działających już artystów, jak i od zewnętrznej, zmieniając postrzeganie wielu ludzi na rap. Choć dla wielu, szczególnie młodych słuchaczy, może się to wydawać dziwne, to właśnie w tamtych latach zaczął kształtować się newschool. Run-D.M.C. wyróżniali się na każdej płaszczyźnie, począwszy od tej muzycznej, w końcu jako pierwsi wprowadzili elementy rocka do hip-hopu i dość mocno popchnęli ten gatunek w stronę mainstreamu, ale też samym stylem bycia i kreowania całkiem nowego wizerunku hip-hopowca. Podczas gdy Grandmaster Flash czy grupa The Sugarhill Gang obnosiła się w błyszczących, przyciągających oko kostiumach, zapożyczonych z ery disco, ekipa z Queens śmigała w dresowych bluzach, dżinsach i wspomnianych adidasach, utożsamiając się z większością osób, które ich słuchały. Właśnie ta “normalność” była kluczem do sukcesu. W 1983 roku światło dzienne ujrzał ich pierwszy singiel zatytułowany „It’s Like That”/”Sucker M.C.’s,”. Szorstki bit, agresywne zacięcie, płynne wymienianie się wersami – to były rzeczy niespotykane wcześniej w hip-hopie. Zresztą Run-D.M.C. nigdy się z tym nie kryli, że bardzo dużo czerpią z rocka, ich druga płyta nazywa się nawet “King of Rock”. Wydając ten album, nowojorski skład miał już ugruntowaną pozycję w amerykańskim przemyśle muzycznym, ich teledyski były grane na MTV, a pokłosie sukcesu widać było wśród nowopowstałych grup, które mniej lub bardziej udanie próbowały naśladować to co zaczęli robić Run na spółkę z DMC i Jam Master Jayem. Najbardziej rewolucyjne było jednak trzecie LP. Na albumie „Raising Hell” znalazły się bowiem takie hity jak „Walk This Way”, czyli remix nagranego ponad dekadę wcześniej utworu Aerosmith, „It’s Tricky” z jednym z najbardziej wpadających w ucho refrenów lat 80. czy „My Adidas”, który otworzył grupie furtkę do świata mody.

Run-D.M.C od zawsze ochoczo wplatali w swoje teksty nawiązania do ubrań, które noszą. Z zamiłowania do Superstarów byli znani na długo przed nagraniem singla “My Adidas”, ale to właśnie wspomniany kawałek jest w całości poświęcony temu obuwiu. Wiąże się z tym ciekawa historia, bowiem ten utwór być może w ogóle by nie powstał gdyby nie… pewna osoba, która tych butów bardzo nie lubiła. W 1985 roku Dr. Jerrald Deas, pracujący w centrum medycznym w Queens, napisał wiersz zatytułowany “Felon Sneakers”. Jak sama nazwa wskazuje, uważał on, że Superstary to nie jest odpowiedni but dla cywilizowanych ludzi i śmigają w nich głównie bandyci, przestępcy i ćpuny. Brak sznurówek? Raczej nie kwestia mody, a przyzwyczajenia z więzienia – mniej więcej takimi argumentami posługiwał się w swoim tekście Deas. Run był tym zniesmaczony, nie mógł pojąć jak osoby z zewnątrz mogą oceniać książkę po okładce i wrzucać wszystkich do jednego worka. Po latach zresztą przyznał, że to ten tekst był głównym bodźcem, pchającym grupę do nagrania tego singla. Na statement Run-D.M.C nie musieliśmy długo czekać, kilka miesięcy później trio z Nowego Jorku nagrało utwór “My Adidas”, który był jednym z pierwszych rapowych manifestów, ale też bezpośrednią odpowiedzią na wspomniany “diss” od Deasa. My Adidas only bring good news and they are not used as felon shoes. Piosenka ta błyskawicznie stała się hymnem wszystkich młodych ludzi z ulicy, którzy z łatwością utożsamiali się z tekstem. Dość szybko trafiła ona też do szerszego grona odbiorców i stała się kolejnym hitem Run-D.M.C.. Co za tym idzie, dość szybko trafiła także do siedziby Adidasa, ale podjęcie ewentualnej współpracy nie było wcale takie oczywiste.

Hip-hop w połowie lat 80. był przez wielkie korporacje traktowany trochę po macoszemu, jako mało istotna ciekawostka, na dodatek w kontekście biznesowym raczej niezbyt ciekawa. Dlatego kiedy Russell Simmons, brat Runa, ale też menedżer zespołu spotkał się po raz pierwszy z przedstawicielem Adidasa w sprawie zrobienia jakichś ruchów, musiał się liczyć z tym, że będą oni traktowani jako kot w worku, który może firmie przynieść sporo korzyści, ale też wizerunkowe fiasko. Osobą odpowiedzialną za dopięcie tego deala był Angelo Anastasio, pracownik Adidasa z Los Angeles, będący doskonale zaznajomiony z popem czy też rockiem, ale łagodnie mówiąc, z hip-hopem stał trochę na bakier. What the hell is a Run-DMC and rap music? Gdyby współpraca ostatecznie nie doszła do skutku, te słowa mogłyby być mu wypominane do dzisiaj. 

Kartą przetargową miał być koncert Run-D.M.C w Madison Square Garden. W 1986 roku nowojorski zespół miał już oddany fanbase, którym jak zakładał Anastasio, wcale nie było hermetyczne grono kilkuset freaków na krzyż. Na specjalne życzenie grupy zjawił się on w stolicy hip-hopu, aby po raz pierwszy zobaczyć i usłyszeć na żywo Run-D.M.C.. Performance, jakiego tam doświadczył, zmienił jego pole widzenia o 180 stopni. Walory muzyczne grupy to jedno, ale najbardziej zaimponowała mu publika. Blisko 40 tysięcy osób zgromadzonych pod sceną i nawijających wraz z grupą ich największe przeboje. A to tylko zwiastun tego co miało nadejść. Momentem kulminacyjnym było wykonanie utworu “My Adidas”. Wtedy też Run zwrócił się do D.M.C. słowami otwierającymi ten artykuł, słowami, które dziś są jednymi z najbardziej ikonicznych w kulturze hip-hopu. Angelo Anastasio nie dowierzał, 40 tysięcy ludzi ściągnęło swoje buty i zaczęło nimi wymachiwać w rytm granego kawałka. Myślę, że można zaryzykować stwierdzenie, że Run, D.M.C. i Jam Master Jay byli w tamtym momencie jednymi z najbardziej wpływowych ludzi w Stanach Zjednoczonych. Hip-hop w końcu stał się poważniej doceniony przez wysoko postawione osoby z zewnątrz, a przedstawiciele tego gatunku z coraz większą pewnością mogli się rozpychać w świecie show-biznesu. Niedługo po tym wydarzeniu został im zaproponowany kontrakt na milion dolarów (ten milion nie wziął się znikąd, trio z NY samo rzuciło taką kwotą na jednym z wystąpień), a ponadto możliwość zaprojektowania własnej linii odzieżowej sygnowanej logo Adidasa i Run-D.M.C. 

koncert zespołu w Madison Square Garden

Reszta jest już historią, bardziej rozwinął się streetwear, bardziej rozwinął się hip-hop. Jedno się nie zmienia – kult Superstarów, w końcu za każdym razem, kiedy niemiecka firma postanawia ogłosić reaktywację modelu, wraca na nie moda. W 2020 roku doszło do ostatniej jak dotąd współpracy Run-D.M.C. z Adidasem, upamiętnić ona miała zamordowanego w 2002 roku Jam Master Jaya, którego wizerunek został umieszczony na języku buta.