Ostatni tydzień wydawniczy listopada 2022 był marny. Poza Homixide Gangiem (obczajcie, dobra płytka) nie znalazłem niczego wartego uwagi. Polecono mi sprawdzenie nowego Stormzy’ego, co z braku laku zrobiłem. O samym Stormzym wiedziałem wcześniej tylko tyle, że jest brytyjskim raperem i przyleciał migiem na Open’era 2019 w zastępstwie za A$AP Rocky’ego, który siedział w sztokholmskim areszcie za napierdalanie się z tubylcami.

Po odsłuchu This Is What I Mean trochę nie dowierzałem, co się stało. Musiałem się aż popytać po towarzystwie czy to, co można usłyszeć na albumie jest reprezentatywne dla reszty kariery autora. Wszyscy twierdzili, że nie, a ja w końcu postanowiłem sam sprawdzić. Teraz z całą pewnością mogę wam powiedzieć, że jest w tym trochę prawdy, a trochę nie. Rzeczywiście jest to płytka znacząco różniąca się od jego poprzednich, ale tropy, czy też zapowiedzi jej brzmienia można znaleźć na obu poprzednich płytach artysty.

Jak zatem brzmi This Is What I Mean? Otóż chujowo. I to tak poważnie, w bardzo męczący sposób. Powód dlaczego tak się stało, jest dla mnie wyjątkowo przejrzysty, łatwy do wyłapania. Stormzy całkowicie błędnie zidentyfikował swoje siły i słabości i na tej podstawie poszedł w bardzo złą stronę. Innymi słowy, wziął do ręki słabe karty i zamiast spasować i poczekać na kolejne rozdanie, postanowił postawić na nie wszystkie swoje żetony.

Zdaje się, że raper uznał, że jego agresywne, szybkie i energiczne kawałki są jego słabością, bo na nowym albumie kompletnie ich brakuje. Mylił się, bo to właśnie dzięki nim można docenić jego nawijarskie zdolności, których z pewnością mu nie brakuje. Bez tych piosenek cała fasada opada, czy też raczej gruchocze o ziemię. Tytułowy kawałek to jedyna chwila na płycie, kiedy możemy usłyszeć Stormzy’ego w korzystnym dla niego wydaniu. Reszta nadaje się do kosza.

Co Stormzy uznał za swoją siłę? Będzie to strona brzmieniowo „natchniona” i „uduchowiona”. This Is What I Mean jest wypełnione utworami, które można podzielić na dwie kategorie – nużące chill-hopy i ckliwe Ballady pisane przez duże B. W obu przypadkach głos Michaela Omariego (ale też i jego gości, nie zapominajmy) brzmi nieznośnie i ciężko. Ze współudziałem instrumentali powstaje przytłaczająca atmosfera, która sprawia, że odsłuch jest prawdziwą katorgą.

Już wcześniej można było wywnioskować, że gust muzyczny Stormzy’ego jest podejrzany, ale dopiero teraz się z tym w pełni odsłonił. Brzmienie This Is What I Mean obraca się między najgorszą przedramatyzowaną, minorową mielizną, która od przynajmniej dekady zalewa nas z wielkich stacji radiowych, a zawartością plejlisty w McDonald’sie. Brak w tym światła, energii i życia. Na swojej najnowszej płycie raper zdaje się nas przekonywać, że ma mniej wspólnego z hip-hopem, a więcej z Adele, Hozierem czy jebanym Lewisem Capaldim.

I tym jest właśnie ten album. Bezjajeczną, suchą muzyką z generatora, która niezależnie od tego, czy w danym momencie ma być ważka, czy wyluzowana, wgniata cię w fotel jak głaz. Gdyby płyta trwała 20 minut dłużej, rozważałbym porównanie z tym syzyfowym. Jedynym rozwiązaniem, gdy już się zaplączesz, jest zdjęcie słuchawek i wyjście na świeże powietrze. Dear Stormzy, if this is what you mean, you should probably lie to us next time around.

Ocena: 3/10