Czy Snoop Dogg jest największą ikoną w historii hip-hopu? Nie przeprowadzę na ten temat badań, ale w perspektywie całego świata – może on być najbardziej rozpoznawalną twarzą naszej kultury. Na teraz przychodzą mi do głowy jedynie dwie osoby konkurujące o to miano: Eminem i Will Smith. Ale Snoop jest Snoopem – najcharakterystyczniejszą postacią, personą grającą we własnej, odrębnej lidze, jedyną w swoim rodzaju. A pamiętać należy, że na początku kariery był postrachem Ameryki, a tygodnik Newsweek opisywał jego sprawę o morderstwo pierwszego stopnia. Jak daleko od tych dni jesteśmy – obecnie to najlepszy kumpel Marthy Stewart i ambasador Igrzysk Olimpijskich w Paryżu. Snoop nie tyle „przerósł” muzykę, co zwyczajnie stał się osobą niekojarzoną natychmiastowo z zawodem, który przyniósł mu sławę. Tymczasem regularnie wydaje nowe płyty – 13 różnych projektów w ciągu ostatniej dekady! Wiele z nich było okolicznościowymi syfami, np. dwa opublikowane jako NFT czy też album gospel. Ale już takie BODR uważam za solidne dzieło, z kilkoma mocnymi jointami na trackliście, a Bush to rewelacyjny, funkowy LP bezlitośnie zmuszający do kiwania głową. Snoop stara się zatem pamiętać o korzeniach, nie tracić kontaktu z kulturą i szlifować warsztat.
Redakcyjny kolega Amber, biorąc za wzór moją niepochlebną opinię na temat Blockbusta Busty Rhymesa, powiedział podczas jednego z kolegiów, że przewiduje „zgruzowanie” Missionary przeze mnie. Tymczasem ten album przyniósł mi naprawdę sporo radochy! Być może nie potrafię stanąć ponad sentymentem słuchania pierwszego wspólnego projektu Snoop Dogga i Dr. Dre od Doggystyle – bezdyskusyjnie jednej z najlepszych płyt w historii rapu. Nie liczyłem na powtórkę tak spektakularnego sukcesu artystycznego. Tak naprawdę – nie miałem żadnych oczekiwań, wręcz szczeniacko jarałem się na myśl o nowej muzyce od duetu, który dał słuchaczom tak wiele wspaniałości w przeciągu lat. Najzwyczajniej cieszy mnie, że Missionary dostaliśmy. I że nie kaleczy uszu.
Chociaż brzmi inaczej niż Doggystyle i wszystkie pozostałe współprace Snoopa i Dre – Missionary jest dość bezpiecznym projektem. Raper nie próbuje eksperymentować, powracać do swoich małoletnich wcieleń, redefiniować swojej twórczości, ani nic takiego. Jest 53-letnim Snoopem – legendą hip-hopu, ikoną popkultury, fanem konsumpcji marihuany, O.G. w swojej kategorii (a czasami… postacią rodem z kreskówki). Produkcje Dr. Dre w większości trafiają w tarczę (chociaż niekoniecznie w sam środek) – niosą się wytwornie, czasem wręcz pompatycznie – z markowym basem, dudniącą perkusją i dopieszczonym, efektownym, czystym brzmieniem. Nie odnotowałem większych wpadek w samych instrumentalach, chociaż wybory artystyczne w dwóch utworach ciągną cały album w dół. O tym później.
Dr. Dre wyprodukował w 2024 roku dwa albumy: Missionary oraz Casablanco Marshy Ambrosius. Wydana w czerwcu płyta wokalistki R&B była wypełniona doskonale znanymi samplami i oczywistymi muzycznymi nawiązaniami. Podobnie jest z albumem Snoopa, na szczęście w o wiele mniejszym stopniu. Weźmy chociażby otwierające album utwory: Shangri-La wykorzystuje sampel z Swahililandu Ahmada Jamala niemal identycznie jak Stakes Is High De La Soul; Outta Da Blue zawiera wokalne i liryczne nawiązania do Paper Planes M.I.A. oraz All Around the World Lisy Stanfield (który hip-hopowcy znają z Been Around the World Puffy’ego z refrenem Biggiego); Hard Knocks z kolei nawiązuje w refrenie do The Wall Pink Floyd. Potem na szczęście jest tego nieco mniej, ale nadal – drobny niesmak pozostaje, szczególnie gdy pamięta się Casablanco. Jeśli tak obfite czerpanie z popkultury ma być nowym sposobem Dr. Dre na tworzenie… No nie wiem, nie wróżę oszałamiających sukcesów. Często takie momenty sprawiają wrażenie wychuchanych przeróbek, pozbawionych duszy oryginałów. Efektownych, ale będących skutkiem braku kreatywnych pomysłów. Dlatego dobrze, że im dalej brniemy w Missionary, tym jest ich mniej, a przynajmniej są mniej nachalne.
Za niepotrzebne uważam gościnne udziały twórców spoza szeroko rozumianej kultury hip-hopowej. Z całym szacunkiem – nie widzę dobrego powodu dla którego Sting śpiewa w Another Part Of Me. Wykorzystanie sampla z Message in the Bottle The Police oraz sam fakt posiadania takiej głośnej ksywy na albumie mnie nie przekonuje. Last Dance With Mary Jane jest okropne i powinno zostać usunięte nie tylko z tracklisty albumu, ale z wszystkich dysków twardych twórców zaangażowanych w jego powstanie, a Toma Petty’ego niech wszyscy zostawią w spokoju. Jelly’ego Rolla zresztą też, ale ze skrajnie innych powodów. Po prostu nie dawajcie mu pretekstów do „tworzenia muzyki”.
Lecz, skoro o gościach mowa, to cieszy mnie kilka innych ksyw. Karierę K.A.A.N.-a śledzę od czasu projektu z Big Ghostem i zwyczajnie fajnie widzieć twórcę, który organicznie budował swoją markę, na jednym albumie z tyloma wielkimi artystami. Po latach oczekiwania dostaliśmy też wspólny utwór Snoopa, Dr. Dre, Eminema i 50 Centa. W 2003 roku taka współpraca zatrzymałaby Ziemię, dzisiaj stanowi raczej ciekawostkę i zaledwie jeden z wielu punktów tracklisty. Natomiast najlepszym raperem na Missionary, a także wielu innych albumach w ostatnich latach, jest Method Man, rapujący w utworze Skyscrapers. Ciekawe, że tak fenomenalną formę rapową osiągnął po 50-tce, po przeniesieniu większości swojej uwagi na aktorstwo. Sam przyznaje, że u szczytu swojej kariery komercyjnej wiele zwrotek traktował po macoszemu, niechlujnie, „naprędce” nagrywając 16-stki, byle odhaczyć kolejne nagranie. Obecnie do rapowania przykłada się o wiele bardziej – wyraźnie to słychać. Raczej nie dostaniemy od Method Mana pełnoprawnego LP w najbliższym czasie (serię Meth Lab należy traktować bardziej jako okno wystawowe dla jego kolegów), ale osobiście radzę śledzić jego nowe zwrotki i cieszyć się z kolejnego rapera, który starzeje się z piękną, twórczą godnością.
Ocenianie warstwy lirycznej należy zacząć od stwierdzenia faktu przykrego dla wielu hip-hopowych głów: nie wszystkie teksty zarapowane przez Snoopa są jego autorstwa. Korzysta on z usług ghostwriterów co najmniej od Ego Trippin’, ale jeśli dla kogoś jest to nową informacją – no cóż… jest jak jest. Jeśli miałbym wybierać, to cenię Snoopa i jego ghostwriterów zdecydowanie wyżej niż np. gnioty Ice Cube’a na albumie SNOOP CUBE 40 $HORT Mount Westmore. Abstrahując od ich autorstwa – teksty na Missionary dobrze współgrają z charyzmą i stylem Snoopa. Gdy porusza te same tematy od 1993 roku (marihuana, seks), to nadal często znajduje (znajdują) sposoby na to, by brzmiało oryginalnie, przekonująco, porywająco. A gdy się przechwala, to… ma czym. Nie jest to przesadzone ani banalne – akurat on może nazywać się legendą czy symbolem miasta. Pamiętacie wers Jaya-Z „I brag different…”? To jest ten sam przykład. Te linijki grają, bo są prawdziwe. Efektowne bity Dr. Dre potrzebują rapera, który nie będzie kombinował i wymyślał cudów na kiju, tylko zarapuje tak, by słuchacz się uśmiechnął i poczuł odpowiedni vibe. Snoop Dogg (czy też 50 Cent lub The Game) są idealnymi przykładami takich MC.
Missionary jest w mojej ocenie jednym z lepszych albumów Snoop Dogga wydanych w ciągu ostatnich 15 lat. Nie jest to, co prawda, wysoki próg, ale sam fakt, że po tylu latach nadal ma on w sobie wystarczająco dużo ognia, by nagrać płytę próbującą wojować z jego wcześniejszymi dziełami, jest krzepiący. Jego głos i flow wypełnia zaskakująco entuzjastyczna energia, charyzma nadal wycieka z głośników, a wybór bitów w większości okazał się trafny. Pomimo kilku potknięć, Missionary to solidny album – i w sumie tyle mi wystarczy, nie oczekuję cudów po raperze, którego szczyt artystyczny nastąpił ponad 30 lat temu.