“Hip-hop jest historią” to kolejna książka duetu Questlove i Ben Greenman. Wcześniej napisali m.in. Mo’ Meta Blues, czyli biograficzną pozycję o życiu perkusisty The Roots. Zasada jest podobna: Greenman zajął się redakcją, a narratorem jest muzyk. Natomiast w przeciwieństwie do poprzedniczki nie ma żadnych zabiegów formalnych – wypowiada się tylko główny autor.
Jeśli nie wiecie, to poza byciem fantastycznym muzykiem i producentem, który miał udział zarówno w albumach The Roots, jak i chociażby D’Angelo, Questlove to kwintesencja muzycznego – nie tylko hip-hopowego – nerdyzmu. Wychował się w muzycznej rodzinie, dlatego ma doskonale odrobione lekcje z klasyki funku, soulu i jazzu i zanim narodził się hip-hop, był już nieźle osłuchany. To właśnie dlatego później niezwykle łatwo przychodziło mu “czytanie” hip-hopu jako zlepku sampli i bardzo szybko doszukiwał się tego, co i jak wykorzystali producenci. Jeśli czasem macie tak, że słuchacie Chaki Khan czy Jamesa Browna i świta Wam, że ten czy tamten fragment został gdzieś użyty, to Questolove ma tak zapewne z każdym funkowym kawałkiem świata. “Hip hop jest historią” to tak naprawdę historia hip-hopu widziana oczami i słyszana uszami Questa. Ma to swoje liczne zalety, ale też ograniczenia.
Książkę podzielono na segmenty, a punktami dzielącymi poszczególne epoki są dominujące w rapie i życiu narkotyki, czyli mamy erę zioła, cracku czy opiatów. Ten podział jest oczywiście luźny – i bardzo dobrze, bo w muzyce wszystko zazębia się na tyle, że definitywne podziały byłyby sztuczne.
Questlove uskutecznia trochę recyclingu z „Mo’ Meta Blues” – jest kilka historii, które opowiedział już tam i odwzorowuje je jeden do jednego. Już na początku ponownie czytamy, jak po raz pierwszy usłyszał „Rapper’s Delight” i jak oszalał, słysząc te dźwięki. To bardzo urocza, zajawkowa historia i w ogóle Questlove opowiadając o wczesnych latach hip-hopu brzmi jakby przenosił się w tamte lata. Da się wyczuć jego entuzjazm, zajawkę i znajomość tematu. No właśnie – „Hip-hop jest historią” zawiera masę wiedzy: ksywek, zespołów, kawałków, dat, odniesień – mimo wszystko to nie jest pozycja encyklopedyczna, tylko historia rapu według pewnej osoby. Są pominięcia większe i mniejsze, co jest w pełni zrozumiałe, natomiast gdy Quest trafia na skład, rapera czy producenta potrafi na czynniki pierwsze rozbierać jego warsztat. Często trudno nie przerywać lektury, żeby odpalić ten czy inny kawałek.
Nawet jeśli miejscami to jest powtórka z rozrywki, bo 10 tysięcy razy słyszeliśmy historie o tym, jak powstawał hip-hop, jak ważny był skład Public Enemy, jak KRS One się dissował z MC Shanem, jak Run-D.M.C sprawili, że ludzie podnieśli adidasy na koncercie, jak wyglądała gala Source’a w 95 roku: to jest bardzo miła powtórka, bo nienadęta, krótka, zwięzła, ale także opatrzona osobistym komentarzem Questa. To bardzo ważne, bo jego przemyślenia są bardzo wartościowe, prowokują do myślenia, a niekiedy nawet brzmią jak hot tejki.
Jednakże im dalej w las, tym bardziej czuć jak zajawka opada: sam Quest przyznaje, że z biegiem czasu słuchał mniej, a przede wszystkim inaczej, bo przestały interesować go całe albumy, a skupiał się na singlach. Łapał się na tym, że zostaje w tyle, to inne osoby inspirowały go, by zaczął zauważać rozwijające się trendy. Pod tym względem “Hip-hop jest historią” ukazuje historię każdego słuchacza – to, że mamy sentyment do muzyki z lat nastoletnich, gdy nasze gusta się formowały, jest całkowicie naturalne, Rozrostu sceny i ewolucja muzyki, która niekoniecznie pozostaje tym, za co ją pokochaliśmy sprawia, że, entuzjazm opada i co chwila musimy się uczyć jej na nowo czy ją rewidować. Ten ostatni czasownik wydaje mi się bardzo ważny, bo Quest – tak jak wielu z nas – też odbił się od wielu albumów i przekonał do nich się dopiero po czasie. Niekiedy wystarczały mu np. słowa Black Thoughta, by dał czemuś jeszcze jedną szansę, innym razem po prostu do czegoś wrócił i odkrył w tym czy innym albumie coś wyjątkowego.
Jako nerd jestem może nie zachwycony, ale bardzo zadowolony z tej książki, wywołała u mnie uczucie powracającej zajawki, chęć wrócenia do tysiąca płyt czy poznania setek kolejnych albumów. Uwielbiam luźny styl autora, jego perspektywę, wnioski – to miód na moją hip-hopową duszę. Wydaje mi się, że to książka dla osób obcykanych w historii hip-hopu, bo jednak dla świeżaków szczególnie późniejsze rozdziały mogą się okazać dość chaotyczne, niemniej na pewno warto sięgnąć po „Hip-Hop jest historią”.
[Tekst jest częściową transkrypcją podcastu – po więcej zapraszam do poniższego wideo].