Zastanawiałeś się, jak zrobić hit? O$ka się nie zastanawiał. W ogóle nad niczym. „K3” brzmi, jakby Excel nie istniał. Nie ma obliczeń, nie ma badania rynku, nie ma kombinowania, czy ktoś takiej płyty w ogóle potrzebuje. Nie ma żadnego =WYSZUKAJ.PIONOWO (pozdro, korporacyjne świry). Co ciekawe, nie ma też upływu czasu.

Gdyby ktoś mi powiedział, że 17 lat temu O$kę zamrożono w tej samej kapsule co Marylę Rodowicz, to bym uwierzył. Co prawda w wywiadzie, który niedawno zrobił Mati Osiak, nie było mowy o takich zabiegach, ale skupmy się na faktach. Bez kriogeniki nie da się tak po prostu obudzić w 2022 i nadal robić takie same bity jak w 2005. Wszystko, co się w międzyczasie rapowo wydarzyło, miało niewielki wpływ na muzyczną zawartość „K3”.

Gdyby chcieć jednym słowem streścić istotę brzmienia tej płyty, to brzmiałoby ono: „prostota”. Podkładom daleko do przeładowania, przeważnie są jednostajne i nieprzeszarżowane. Aranżacje? Jakoś tam urozmaicone, ale bez przesady – do beat switchy albo stopniowego rozbudowywania kompozycji o kolejne dźwięki na przestrzeni całego kawałka jest tu tak daleko, jak dawno nie było. Brzmienie? Typowo O$kowe, aż nadmiernie przejrzyste, z dużą ilością miejsca na wokal, plastikowym clapem na werblu, wyrazistym basem i małą liczbą instrumentów. Brzmi jak okolice 2005? Kriogenika, mówię Wam.

Wraz z redakcyjnym kolegą Ćpunem (to kiedy kolejny podcast?) czasem wzdychamy do złotych, podziemnych czasów, kiedy bity dzieliło się na te samplowane i na te syntetyczne. Nie było płynnych kategorii typu trueschool, trap, drill, phonk, cloud rap czy inne bzdury. Albo samplujesz, albo grasz motywy na syntezatorach. I również ten znak minionych czasów wyraźnie błyszczy na „K3”.

Podkłady zwykle wpadają w którąś z dwóch powyższych kategorii. Na przykład stęsknieni za cięciem żeńskich wokali zajarają się „Magistrem blokersem” i „Nie mogę spać”. „Kto” wykorzystuje sampel użyty już przez każdego producenta na świecie. „Lata lecą” i „Spokój” (co warto odnotować: w obu fantastyczne występy Fasoli!) proponują zaś przeciągłe, odprężające, choć nieszczególnie wyraziste melodie. W tym drugim numerze aranżację urozmaica odfiltrowanie z sampla średnich i wysokich tonów. Czy da się szybciej przenieść do czasów liceum? Z kolei „Kolor fiolet”, „Nirwana” czy otwierający płytę „Ej młody” to oczywiste hołdy dla klasycznej szkoły syntezatorowej.

Powyższa wyliczanka celowo nie uwzględnia „Faktów”. To jedyny numer na „K3” przerzucający pomost – między „kiedyś” a „dziś”, między „samplowane” a „syntetyczne”. Ten akurat bit jest wyjściowo dość duszny i ciężki, kwaśno-kacowy. Ale mamy tu jeszcze rewelacyjne scratche (DJ Gondek!), których hipnotyzująca melodyczność dodaje kolejną warstwę.

Są też raperzy. Dobrze spisali się zwłaszcza ci, którzy dali się ponieść nostalgicznej fali O$ki i dostarczyli numery patrzące w przeszłość. Kafar wspomina małolackie melanże, a przy wymienianiu Fresha, Harlemu i Harendy może się zakręcić łezka w oku. Fisz buduje retrospekcje dookoła wspomnień z „Kim Basinger”. Ekipa WCK streszcza przełomowe lekcje otrzymane na osiedlach. Plako Wajber, którego „kiedyś” jest „teraz”, rapuje o tym, że robi pierdolone hip do hop, fristajluje nad Wisłą do instrumentali z JBL-a, a na imprezie trzeba go odrywać od baru, bo kończy się piwo w nalewaku. Czy da się szybciej przenieść do czasów liceum?

Reszta raperów wypada na ogół poprawnie – uwagę przykuwają jeszcze Fabijański (nadal dużo pracy przed nim, ale już słychać efekty) z Ńemym oraz wspólny joint Spinache’a, MRmetricka i Bryndala (zwłaszcza szalona zwrotka tego ostatniego). Ciężko przebrnąć tylko przez combo „Nie mogę spać” i następujących od razu potem „Kłopotów”. Ten pierwszy to męsko-damski, mruczano-śpiewany erotyk – brzmi dokładnie tak przypałowo, jak to sobie wyobraziliście po tym opisie. Ten drugi straszy nieprzyjemnym refrenem (przeciągłe „goooo”) i niemożliwą do usprawiedliwienia, nienaturalnie olewczo-luzacką manierą.

Czas zapytać – czy uporczywe udawanie, że oto nadal trwa 2005, ma jakiś sens, czy to jednak nuda nad nudami, spóźniona już w dniu premiery? Oba podejścia są do wybronienia. Z jednej strony ktoś obeznany w rapie usłyszy tutaj zero nowych patentów, a przy odrobinie szczęścia nawet zaśnie. Męczące bywa to wybrakowane brzmienie albo nieznośne, sztuczne klaski w roli werbli. Z drugiej strony – podejście O$ki jest tak staromodne, że aż odświeżające. Mamy 2022 i właśnie ukazała się tak brzmiąca płyta – co za fascynujący glitch między wymiarami.

To dość satysfakcjonujące, że – chociaż nie jestem fanem takiego brzmienia – nawet z tak zużytych składników udało się ulepić sensowny album, a O$ka – mimo 15 lat w kapsule – nie zapomniał sztuki robienia bitów. Wyrok jest zatem pozytywny, choć warunkowo. Bez rozbudowy formuły ten sam trik po raz kolejny już nie przejdzie. Nie da się jechać tyle czasu na samej nostalgiczności i niedzisiejszości. Trzymam zatem kciuki, aby zapowiedziana „K4” była mniej skansenowa i tym samym bardziej emocjonująca.