Jednym z powodów tego, że gry wideo pasują do hip-hopu jak palce do padów, jest ich radosna gówniarskość. Wizualizując sobie osoby robiące rap albo tracące godziny na głupawe gierki, oczyma wyobraźni zobaczymy przecież tę samą postać. Bo tak naprawdę nie ma dobrego powodu, żeby, będąc dorosłym, psuć sobie wzrok, skacząc jakimś ludzikiem po ekranie, a jednak to robimy. Z rapowaniem jest dokładnie tak samo – z różnicą w postaci dłuższej listy psujących się rzeczy. Uważajcie na swoje mózgi, uszy i w ogóle wszystko.

Obie te małolackie zajawki łączy związany z muzyką ponad dwie dekady (kto pamięta Bla-Bla?) Mroku. I już tytuł jego instrumentalnego projektu – „Nowa gra plus” – puszcza oko, że będzie dla wtajemniczonych, w końcu nawet doświadczonym graczom nazwa mechaniki „New game+” może niczego nie powiedzieć. Ale z drugiej strony – to nie znaczy, że nie wolno słuchać tej płyty, jeśli nie umie się wymienić dyskografii Castlevanii. „Nowa gra plus” brzmi dobrze po prostu jako zbiór bitów, nawet bez znajomości odniesień.

Te przejawiają się głównie jako dodatkowe, urozmaicające aranżacje dźwięki. W pierwszym kawałku witają nas odgłosy różnych konsol, w pozostałych numerach sporo jest growych efektów dźwiękowych i fragmentów dialogów. Tutaj niestety czasami zgrzyta – generalnie FX-y sprawdzają się jako integralne części bitów, ale w takim „Juhu” głównie psują. Odgłosy Mario (tego Mario) tak gęsto zasypały ten kawałek, że brzmi groteskowo i śmiesznie w niezamierzony sposób. Pachnie jakimiś absolutnie najpierwszymi próbami z Fruity Loopsem i ślepym podnieceniem możliwością wrzucania „niemuzycznych” dźwięków do projektu. W „Toasty” też wydaje się, że całość by zyskała, gdyby wywalić te urywające aranżację przeszkadzajki i pozwolić jej płynąć.

Teraz plusy. Przede wszystkim – to są po prostu fajne bity. Mroku – mimo konsolowych inspiracji – hołduje klasycznej szkole diggowania za samplem, „dobra próbka to połowa sukcesu”, te sprawy. I to podejście mu się sprawdza – na tej płycie nie ma słabego cięcia. Sampel zawsze jest w punkt, melodia wyrazista, klimat dookreślony. Nie ma też, obecnego czasem przy płytach instrumentalnych, wrażenia, że to po prostu podkłady, którym ktoś zabrał rapera. Numery z „Nowej gry plus” funkcjonują jako samodzielne byty. Ewentualny raper musiałby się zresztą solidnie napracować, żeby odwrócić uwagę od gęstych linii melodycznych.

Podczas słuchania czasem łapałem się na myśli, że gdzieś coś bym dodał, coś dograł, jakiś bardziej autorski bas choćby. Albo tę ordynarną łupankę 4 na 4 w „Bogu wojny” bardziej docisnął, nie wiem, nawałnicą talerzy? Ale im dłużej „Nowa gra plus” sączyła mi się do uszu, tym bardziej okazywało się, że jednak nie ma potrzeby, tak jest dobrze. Przecież i bez tych wszystkich dodatków, których mi niby brakuje, podkłady zostają w głowie, motywy się nucą. To słucha się samo i potem samo jeszcze leci w głowie. Zatem ostatecznie kupuję tę wizję.

Kupić tym łatwiej, że cała growa otoczka działa i przekonuje. Każdy bit pasuje klimatem do produkcji, z której wzięto inspirację, nie trzeba robić fikołków, żeby jakoś uzasadnić te powiązania. „Toasty” ze swoją zadziornością i cwaniackim riffem rzeczywiście kojarzy się z „Mortal Kombat”. „Crash” jest beztrosko-dziecinny, w sam raz pod Crasha Bandicoota. „Snake” odwrotnie – to monument, podniosły, smutnawy, trochę ciężki, zupełnie jak „Metal Gear Solid”. I tak dalej.

Zajawki nie psują mi nawet pojedyncze babole techniczne (ta płaska perkusja pod eleganckie skrzypce w „Lordzie”, kto to widział?). „Nowa gra plus” niesie czystą frajdę i uważałbym tak, nawet gdybym sam nie wsadzał w swoje bity dźwięków z Danganronpy, Splatoona i NieR: Automaty. To niekoniecznie jest album „od gracza dla graczy”, bardziej „od gracza dla wszystkich fanów klasycznych bitów”, a że gracze znajdą dla siebie kilka dodatkowych warstw do przegryzienia, tym lepiej dla nich.