Konrad Brzos to raper z Włodawy, Smokin to producent z Warszawy, a „Acta Est” to ich wspólny minialbum. Obie ksywy powinny być już znane osobom trzymającym rękę na pulsie lokalnej sceny. Brzos 2 lata temu dał o sobie znać EP „Zamach stanu”, na którym gościnnie pojawił się nie kto inny jak Benny the Butcher. Smokina od kilku lat możemy usłyszeć, kiedy produkuje dla takich MC jak Pękaty, Korson czy Włodi. Panowie znaleźli wspólny język, co nie dziwi, bo zdają się lubić te same brzmienia: niepokojące, zimne, duszne i na wskroś hip-hopowe.
W intrze przemawia do nas znany już z okładki „Zamachu stanu” Franz Maurer, swym credo wklejonym na dudniące bębny wprowadzając w klimat albumu. „Czarna chmura” to opowieść o typowym bloku w małym polskim mieście, który pod jednym dachem „trzyma bardzo wiele różnych spraw”, gdzie „po nadziejach przepadł słuch”, bo „dobro i zło nie istnieją, kiedy w grę wchodzi sos”. Pod szarpany jak drumla w zębach sampel lecą wspomnienia z czasów nastoletnich, a w nich dużo alkoholu i więcej szczęścia niż rozumu. Props za dobrą gościnną zwrotkę dla 3brata, który ujął mnie docenieniem, że mógł „uczyć się i chlać, gdy ziomek z klasy miał pusty gar”. Niby proste, ale zbyt często uważamy za naturalne coś, o czym inni po cichu marzą.
W środku nocy włodawianin słyszy głosy – to mówi do niego „Biggie”. Numer pełen jest nawiązań do tekstów i życia jednego z najlepszych raperów wszech czasów i sprytnie operuje mniej lub bardziej zakamuflowanymi followupami. To wyraz miłości do amerykańskiego rapu, o której Konrad dużo mówi w wywiadach. Fuck bitches, get money – to nie żaden plan B, to jedyna droga, a Brzos myśli o niej 24h. W singlowej „Zimnej Fali” MC, luźno followupując z kolei 2Paca, nawarstwia linijki, próbuje przyśpieszania i zabaw flow – z pozytywnym skutkiem: całość płynie i chwyta. Znać, że to kompletny raper, który umie nawijać i pisać obrazami. Jest gotowy na odniesienie sukcesu i ciężko tego nie czuć, „jak żula w kolejce sklepu”.
Zamykający epkę numer „Na zawsze” jest jak stempel zatwierdzający tę ocenę. Rozleniwiony przez puste piosenki o niczym mózg musi się tu skupić, żeby nadążać za wersami Brzosa, który jeden po drugim kładzie ciekawe porównania, gry słowne, oskarżenia, oświadczenia, drwiny i porady. Jest w tym coś z pisania Reno, czyli punch za punchem w częstotliwości nieosiągalnej dla 90% sceny. Słyszę tu też podobieństwo do Eisa, a mianowicie znakomite chwilami delivery. Nawet jeśli na papierze wersy wyglądają sucho i zwyczajnie, np. gdy rymuje „brykę Mercedesa” z „fabrykę Mercedesa” – brzmi to świetnie.
Gdy ponad rok temu chwaliłem progres Brzosa, miałem nadzieję, że ten nie spocznie na laurach – cieszę się, że tak się stało. Raper doszlifował flow, wie, co i jak chce nawinąć, a w swoim magazynku znowu ma pełno linijek. Jest co notować, cytować i czym się jarać. Z kolejnymi odsłuchami wyławiać z tego morza myśli one-linery: „Stojąc w miejscu, nie czujesz, jak ucieka twój mózg”, „Źle wspominam wszystko, co dobrze pamiętam”, „Ciężko zdobyć świat, jak nawet nie stać cię na globus”, „Złożę swoje obie dłonie tylko po to, żeby robić Kamehame-chamie” etc.
Produkcje Smokina dedykowane pod rap Brzosa to szorstkie i niepokojące, a przy tym melodyjne bity, w których czuć nowojorskie, „griseldowe”, ale też warszawskie klimaty. Bardzo charakterne i zdecydowane – słychać, że producent wie, jaki efekt chce osiągnąć i nie boi się oryginalnego, dosadnego brzmienia w specyficznych tonacjach. Cieszy mnie bogactwo i różnorodność użytych sampli i efektów, z których każdy z pietyzmem ląduje na swoim miejscu. Za to piątkę – stawiam i przybijam.
EP mija szybko, choć jego uważne przesłuchanie może być przeżyciem intensywnym. 16 i pół minuty to niestety tylko przystawka, a nie danie główne, ale najważniejsze, że jest to przystawka treściwa. Myśli – wspomnień, niepokojów i nadziei tu tyle, że starczyłoby do obdzielenia kilku LP raperów niepiszących tak treściwie i gęsto. „Dres ma mnie za inteligenta, inteligenci mają mnie za dresa. Kim jest adresat?” pyta Konrad Brzos – a to ja i jeszcze trochę ludzi w tym kraju, którzy do słuchania potrzebują uczciwego rapu z krwi i kości, a nie „polskiego trapu”. Oby ta przesyłka dotarła do jak najszerszego ich grona. Myślę, że razem ze mną zaczną kibicować mu w nagraniu tego jednego sztosa, dzięki któremu będzie mógł opuścić blok i „Dziki wschód” na zawsze, nawet jeśli one równie długo w nim zostaną.
Czekam zatem na kolejny krok – najlepiej solidne, rozbudowane LP, warte tego, by być na ustach tysięcy słuchaczy rapu w tym kraju. A póki co, zawsze gdy będę potrzebował mentalnego spaceru „tam, gdzie zaszedł Dante”, mogę włączyć EP „Acta Est”, które właśnie się dokonało.