Bardzo łatwo mógłbym znielubić „Z Archiwum X2”. Kiedy o niej myślę, to szybko przychodzą mi do głowy myśli, że to płyta niedzisiejsza, boomerska i seksistowska. Do tego z pomysłem na rap, który 10 lat temu sprawiał, że Radek i Jarek brzmieli jak fajne dzieciaki, a teraz sprawia, że brzmią, jakby przechodzili kryzys wieku średniego. Trudno jednak na dłuższą metę utrzymywać tezę, że to słaby materiał, bo podczas słuchania większości z utworów na trackliście, wcale o tych problemach nie myślę.

Może zainfekują mózg i zepsują odbiór później, ale piszę teraz. A teraz to udany materiał, zarówno od strony raperów, jak i produkujących całość Returnersów. Najogólniej można podzielić tę płytę na dwa rodzaje utworów – śmieszne i poważne.

Rapowy stand-up to nie od wczoraj podwórko Sławków. W tych trackach zagęszczenie zabawnych linijek jest jak zawsze wysokie, a większość z nich trafia, również w środek tarczy. Programowy kawałek tego nurtu to „1000 500 100 900”. Składa się na niego bragga, nawiązania do bieżących i trochę starszych wydarzeń, szydera i ironia, a to wszystko pozamykane w grach słownych i cytatach. Mój ulubiony to ten o Golcach nawiązujący do wersów Mielzkiego z „Texasu”. Przy czym jest on programowy, bo jest po prostu najbardziej typowy. Formułę ma najzwyklejszą ze zwykłych.

Trochę więcej się dzieje w „Bd grał”, gdzie opisana we wcześniejszym akapicie konwencja zostaje osadzona w świecie gier wideo (ze wskazaniem na Half Life i Grand Theft Auto: San Andreas). To na pewno ciekawszy setting niż żaden. I bardzo dobrze, że Astek mówi szeptem, gdy porównuje gry do „prawdziwego” życia. Mnie też byłoby wstyd powiedzieć na głos to okropnie wyświechtane i przede wszystkim prezentujące głupi tok myślenia porównanie.

Najlepsze w tej kategorii wagowej są jednak „Wstępnie nie” i „2/10” z gościnnymi zwrotkami kolejno Łony i Mielzkiego. Oba utwory mają porządne podkłady, pasujące, oldschoolowe refreny i dobre featy. Oba są tak samo niespięte, przy czym „2/10” to wyluzowana, cypherowa przewózka, a „Wstępnie nie” to melodyjne flow Astka, spokojna zwrotka Łony i refren przedstawiciela Undy, co mówi samo za siebie. W „2/10” po prostu czuć energię, z jaką nagrywany był ten kawałek, np. w padających tam nawiązaniach do zwrotek kolegów („Radziu przypał, to rap bez wlepek”), zabawie formą (zacinający się Astek). Brzmi jak freestylowy kawałek napisany w 30 minut i w tym przypadku to komplement. „Wstępnie nie” za to ma wyraźniejszy temat — ale jak można się było już na wstępie spodziewać — to Łona odnosi się do niego najpełniej. Nawet jeśli na zwrotkę wybiera sobie prostą sztuczkę i brzmi to trochę jak jazda na autopilocie.

Nie może być płyty tego duetu bez utworów o tematyce damsko-męskiej. Najlepszym z nich jest „Na mnie się patrzyła”, w którym dwóch „samców alfa” licytuje się o to, któremu z nich zainteresowanie okazuje jakaś dziewczyna. Tu panowie mnożą świetne, komediowe wersy, zarówno wychwalające osobę mówiącą, jak i jebiące osobę jebaną. Jest też dobry dlatego, że obśmiewa maczyzm i toksyczną męskość, której zdecydowanie za dużo w rapie.

Niestety, o ile mogę pochwalić ujęcie tematu w „Na mnie się patrzyła”, to muszę poskarżyć się na przedstawienie pokrewnego w „Nie znasz wad” i „De Mon”. Tu już ryjemy w ziemi „poważnych” kawałków, aby niczym locha znaleźć ukochane żołędzie. Te dwa utwory są niestety straszne. Pierwszy z nich mówi nam o tym, jak to na dwóch zajebistych gości lecą jakieś młodsze od nich panny, ale te w głowach mają siano, więc nie mają szans. Dla jasności: bohaterowie utworu też mają wady, ale oczywiście oni je znają, w przeciwieństwie do kobiet, które tej wiedzy nie mają, więc powinny się ich słuchać, jak autorzy sami stwierdzają za pośrednictwem cutów z Taco Hemingwaya na końcu utworu.

„De Mon” dla odmiany jest tak chujowy, że mój mózg odmawia mi nawet próby połapania się w sensach i ironiach, aby zastanowić się nad tym, co tu jest serio, a co jest beczką. Jak coś z tego jest serio, to jest obrzydliwe, a jak nie jest serio, to jest obrzydliwą stratą czasu, bo nie prowadzi do niczego. Czy naprawdę problematyka tego kawałka to panowie uzależnieni od toksycznych femmes fatales? To znaczy, chcecie mi powiedzieć, że znowu jedynym problemem tych niesamowitych jednostek męskich są kobiety, a my mamy o tym słuchać przez kolejne 3 czy 4 minuty?

Żaden ze mnie białorycerski feminista, rozumiem konwencje, jak Sentino rapuje, że jego suki są gorące jak Kubek, czy coś takiego. Tylko w tym przypadku ta stylizacja nie wypada śmiesznie, prędzej obrzydliwie. To wcielanie się w suggar daddy cały czas niby jest żartem, ale część wersów brzmi tak, że wcale nie zdziwiłoby mnie, jakbym usłyszał to z ust któregoś z panów bez maski konwencji.

Na szczęście w pozostałych „poważnych” utworach jest lepiej. „FOMO”* całkiem zgrabnie ujmuje temat, odnosi go do osobistych doświadczeń autorów, między innymi do koncertów, które przepadły przez chwile spokoju z wyłączonym telefonem. Niestety niepotrzebnie sili się na panczlajny, które akurat tutaj często nie trafiają, jak wersy o numerze IMEI, Ubuntu i Dalai Lamie. Przykro też, że dwa z wymienionych nawinął Bisz, który przecież pod względem poruszania się po bicie idealnie pasuje do numeru ze Sławami. Tylko co zrobić, kiedy dostał taki temat, który jedynie brzmi jak coś, w czym się odnajdzie, a wychodzi z tego coś w stylu „Ducha oporu”, czyli moim skromnym zdaniem najgorszej płyty najlepszego rapera w Polsce.

Dlaczego te wysilone pancze bolą podwójnie? Bo kiedy autorzy przestają się na nie silić, to powstaje najlepszy numer na płycie i kandydat do topki utworów roku – „Dzisiaj nie możemy umrzeć”. Od „Dandys Flow” narzekam na to, że Radek i Jarek nie unieśli nałożonego na siebie samych ciężaru nagrywania „poważnych” utworów. A kluczem okazało się to, że do tej pory nagrywali utwory „poważne”. Pozostałe na tej płycie, które tak pozwoliłem sobie sklasyfikować, nadal są podszyte ironią, zawierają duże ilości zabawy słowem i nie czuć od nich dystansu, mimo że ten jest ogromny. „Dzisiaj nie możemy umrzeć” to pierwszy naprawdę poważny utwór.

Jest tym bardziej imponujący, bo porywa się na wielkie tematy. Odchodzący bliscy, słabnące zdrowie. Wymierające gatunki, zanikające relacje. Porzucone cele, puste ambicje. Własna śmierć i własna spuścizna. Naprawdę niesamowite jest to, że tym dwóm kabareciarzom udało się zrobić taki utwór, który wypada bezpretensjonalnie i jednocześnie nie popada w śmieszność.

Muzyka na „Z Archiwum X2” to największa wolta stylistyczna względem poprzednich płyt Sławów, ale zdecydowanie nie względem poprzednich płyt Returnersów, po których mogliśmy spodziewać się tego, co dostaliśmy. Jest klasyka, cięte sample, piękne bębny, żadne cykacze i wiertarki. Przy czym aranżacje są raczej proste i minimalistyczne. Tu trzy bity mają w intrze zapętloną stopę z fragmentem sampla o długości ¼ taktu. Proste, klasyczne zabiegi. W końcu mogę powiedzieć, że płyta zespołu Dwa Sławy jest równo wyprodukowana, bo w zasadzie nie ma tu bitu, który byłby kiepski. Nawet to pianinko w „FOMO” mnie nie wkurwia, a zwykle by tak było.

Żaden z nich nie zwraca jednak na siebie szczególnej uwagi, raczej nic tu nikogo nie zaskoczy, ale też Chwiał i Little zupełnie się o to nie starają. Teksty Astka i Rado są bardzo intensywne, analizowanie ich na bieżąco, podczas słuchania, zabiera dużo mocy obliczeniowej, więc w takiej sytuacji powykręcane, wielowarstwowe podkłady by tylko przeszkadzały. I właśnie często to robiły – biły się o uwagę z raperami, którzy potrzebują jej wiele, a co za dużo, to i Ślizger nie zeżre. Ciekawie w porównaniu wypada ostatnia płyta Żyta i Noona, gdzie sytuacja jest odwrotna – to znaczy prosty rap Żyta po prostu pasuje do skomplikowanych, pełnych detali kompozycji Noona.

Za bitami poszło flow, które również jest tu bardziej stonowane niż bywało na wcześniejszych produkcjach. Miejsce krzyku zajął szept, co nie znaczy, że jest nudno, bo różnorodność została zachowana. Zupełnie inaczej zarapowane jest wyluzowane „Wstępnie nie”, a zupełnie inaczej szybsze i bardziej ekspresywne „Dorośli muszą nam pomóc” i „2/10”. To bardzo dobra decyzja. Skręcam się na myśl, że „FOMO”, jakby powstało w czasach „Ludzi Sztosów”, miałoby pewnie szybki, elektroniczy bit i szybkie, połamane flow. Nasraliby różnych rzeczy tylko po to, żeby przebodźcować słuchacza i w ten sposób oddać poruszany temat. Dobrze, że te czasy się skończyły.

Dostosowały się też refreny. Mało tu autotune’a i podobnych efektów. Raczej oldschoolowe melodie, gdzie najbardziej klasyczny jest wykonany przez Persa refren we „Wstępnie nie”. Dużo poważniejsze „FOMO”, z literowanym przez syntezator mowy akronimem w tle, też brzmi dobrze. Jednak ponownie złoty medal dostaje „Dzisiaj nie możemy umrzeć” za ogrom emocji i próbę podjęcia walki z przemijaniem. To zdecydowanie najlepszy refren na całym albumie. Niestety przed nim są „Poprawiny 2”, gdzie zapożyczony z oryginalnego kawałka refren tu brzmi jak jakaś kakofonia i bez żadnych skrupułów usunąłbym go z tej płyty. W ogóle to też dziwny pomysł robić przedłużenie kawałka, który już sam w sobie był zbyt długi i monotonny, szczególnie pod względem bitu. Chociaż wers o twojej starej to wynagradza. Jakkolwiek to brzmi.

Na truskulowej płycie nie mogło zabraknąć DJa w dużych ilościach. Chwiał zrobił świetną robotę z użyciem gramofonów i chyba jakiegoś miliarda wokali, które gromadził na przestrzeni całej kariery, aby teraz móc wybierać nie tylko cuty nawiązujące do tematu utworu, interpretujące go albo coś do niego dopowiadające. Wycięte wersy selekcjonowane są tak, aby zawsze się ze sobą rymowały i miały odpowiedni rytm. Zdecydowanie jeden z najważniejszych elementów tego albumu.

W końcu doczekaliśmy się płyty Dwóch Sławów, która realizuje ich potencjał jako raperów. W końcu brzmią jak duet, a raczej jak kwartet. To rap dla starych ludzi? Tak. Czy ktoś się tego wstydzi? Nie. Tak samo, jak nikt w środowisku rapowym nie musi się już wstydzić, że kręci go Jaras z Radasem.

*Czy Dwa Sławy nie są w pewnym sensie sami w sobie kwintesencją FOMO? Musisz zrozumieć setki aluzji, cytatów i  dwuznaczności – inaczej one cię omijają. Musisz czytać adnotacje na Geniusie – inaczej zrozumiałeś mniej niż inni. Taka luźna myśl gratis do recenzji.