Odkąd Offcheck rzucił podsumowanie zeszłorocznej sceny z UK, powoli, acz systematycznie przemierzam z nim londyńskie dzielnice. Spotykam tam zwykle albo drillujących gangusów, albo ambitnych tekściarzy na abstractowych bitach. Gdzieś spomiędzy nich wyróżnia się – nie tylko za sprawą żółtej kurtki – Blanco i jego bardzo odświeżające „City of God”.

Zacznijmy od tego, że muzycznie stoi bliżej drillowców – na „City of God” nie brak agresywnych bitów, szybkich temp, świdrujących hatów czy rozwalającego ściany basu. Jednakże album garściami czerpie też z baile funku, czyli – upraszczając – brazylijskiej odmiany hip-hopu. Idealnym przykładem tego vibe’u jest „Fala”, gdzie króciutki gitarowy riff sprawia, że w bicie nie ma zbyt wiele ciśnienia i możemy potuptać do tego nóżką. Tych niewielkich, acz zauważalnych latynoskich odniesień – czy to tekstowych, czy muzycznych – znajdziemy zresztą więcej, dzięki czemu to nie kolejny typowo drillowy krążek, a rzecz z nieco bardziej tanecznym klimatem. „TSG”, „Time Out” czy „Surveillance” skręcające z kolei w stronę wakacyjnego pop rapu także pomagają, by „City of God” było leciutkie i do wciągnięcia na raz. Niby dość niski głos, pewnie rzucane, krótkie linijki i dość ostre, napastliwe flow Blanco nie odróżnia się radykalnie od innych raperów z UK, ale w klipach zamiast brytyjskich blokowisk prędzej widziałbym go i jego ziomków na tle palm i oceanu. Co ciekawe, mimo tego że wspomina fawele i Brazylię, urodził się w południowym Londynie, choć ma angolskie korzenie.

Tekstowo natomiast Blanco stoi bliżej lirycznych rozkminiaczy; precyzyjniej rzecz ujmując – word-playerów. 23-latek upodobał sobie dwa główne punkty odniesień – anime i piłkę nożną. Jeśli chodzi o to pierwsze, powiem tyle, że w linijkach pojawia się plejada bohaterów pochodzących z popularnego w Polsce „Naruto”, co widać choćby w tytułach: „Asura & Indra”, „Itachi” czy „Shippuden”. Bardziej rajcuje mnie jednak rapowanie o piłkarzach – Blanco upchał tu prawdopodobnie ze dwa pełne składy. Wymienia zarówno emerytowanych, jak i obecnych piłkarzy, wśród nich usłyszymy Didę, Seedorfa, Rooneya, Artetę czy Thorgana Hazarda. Czasem wrzuca ich ot tak, po prostu, żeby przypomnieć nam klasyczne postaci z murawy, lecz często bawiąc się ich nazwiskami tworzy sympatyczne zbitki. Rzućcie okiem choćby na te cztery przykłady:

Tryna’ save mans skin like I’m Van Der Sar

In the field looking like Kante’s heatmap

In a blue, turn it red, Craig Bellamy

They got Ba in blue he a Demba

Z tym ostatnim wersem to już sam nie wiem, na ile to gra słowna, na ile mu się to po prostu zrymowało, dobrze zabrzmiało i stwierdził, że dobry bit przyjmie wszystko. Dużo u niego nonszalancji, luźnych skojarzeń, rzucania wersów jakby od niechcenia. Świetnie ogląda się to na klipach – prawie nie otwiera ust, a wyrzuca się z siebie serie niedługich, porwanych, acz bardzo energicznych linijek. Żeby nie było tak kolorowo i beztrosko – w tekstach czasami się odkrywa mówiąc o swoim dzieciństwie czy przestępczej przeszłości („Caught with the iron, found I’m anemic”) i wtedy widać, dlaczego woli uciekać w światy fantasy czy sportu:

Favelas, I was raised in the slums
Seeing mum speaking in tongues
Seeing tugs speaking with guns

Krótko mówiąc, sezon piwkowania w plenerze i palenia grilla zaczyna się rozkręcać, a to najlepszy okres, by cieszyć się „City of God”. Blanco nagrał niezobowiązujący, lekki krążek do wajbowania i cieszenia się pojedynczymi linijkami przywołującymi na myśl dobrze znane postaci. Czego chcieć więcej? Chyba tylko braku wstawionego wujasa, który każe nam włączyć „coś normalnego”.