Gdyby ludzie chcieli słuchać o sobie, a nie o swoich wyobrażeniach, to wyświetlenia kawałków Bartka Koko miałyby co najmniej po trzy zera więcej. Tylko że wtedy być może nie byłby już tą samą postacią.

Po nagranych z kumplami projektach Ententa i Fillomatic nadszedł wreszcie solowy materiał Bartka Koko. To raper, obok którego muszą pojawić się takie określenia, jak: konkretny, hardy, surowy czy bezpretensjonalny. Odkąd pamiętam, nawija głównie o swoim everyday struggle i nie inaczej jest na „Wszędzie widzę szlugi”. Niełatwa praca fizyczna, zarobki, które mogłyby być większe, dźwiganie na barkach odpowiedzialności za rodzinę, świadomość swoich demonów – to nieustannie powracające motywy jego numerów. W głosie mszańskiego MC pewność siebie miesza się z goryczą niewykorzystanych czy przespanych szans. Nie ma tu instagramizacji przekazu czy chęci przypodobania się, choć z drugiej strony Koko nie stracił poczucia humoru i nawet przez moment nie chce, byśmy go żałowali. Po prostu wjeżdża po swoje jak Odoaker do Italii i opisuje życie. Samo pierdolone życie.

Odpowiedzialny za podkłady Siódmy, producent z pięknie zapisaną kartą w historii polskiego rapu, przygotował Bartkowi bity mniej agresywne niż te, na których do tej pory nawijał. Wciąż z klasycznie poukładanymi bębnami, lecz podszyte jazzowymi i soulowymi samplami (małym wyjątkiem jest orientalny wajb z „Flipera”). Całość dość stonowana, pozbawiona rewolucji, ale ciepła i pozwalająca raperowi na swobodne rzucanie dwójek, a nam na poczucie komfortu, mimo serwowanych.

Swoją szczerością podaną w bardzo ludzki sposób „Wszędzie widzę szlugi” trafia w tony, które powinny przemówić do wielu zwykłych, szarych ludzi. Możemy mieć inne prace, doświadczenia czy mniej lub bardziej drastyczne sposoby na radzenie sobie z rzeczywistością, ale nie wierzę, że nie znacie uczuć, o których rapuje Koko. Ciągłe aspirowanie do czegoś więcej i odwieczne poczucie niedosytu w dobie wszechobecnych influencerów i ich idealnych żyć to coś, co skłania do przechylenia kolejnego pokala. Robi się zbyt autoterapeutycznie, więc tutaj kończę i zostawiam Was z tym materiałem.