Sporą część wywiadu, który Mati przeprowadził z Aljas, zajmuje torpedowanie szufladki kobiecego rapu. Wiecie, to ten gatunek nagrywany przez kobiety. W przeciwieństwie do chłopów, bo ci mogą nagrywać rap inny niż męski. A kobiety nagrywają rap kobiecy. W świecie jazzu, metalu i elektroniki działa to tak samo, wiadomo.
Jaki wobec tego rap znajdziemy na „Magistrze”? Nie wiadomo. W sensie, naprawdę nie wiadomo. Aljas, poproszona w instagramowym Q&A o określenie swojej płci, odpowiada „Nie wiem”. Mówiąc o sobie, używa naprzemiennie zaimków żeńskich i męskich – więc w niniejszym tekście też będą się mieszać, miejcie oczy dookoła głowy. Może chociaż ten zajebisty głos rapera podsunie jakieś tropy? Nie za bardzo – brzmi jednocześnie i kobieco, i chłopięco.
Ważną rzeczą jest rola tej EP-ki w kontekście dotychczasowej twórczości Aljas. Ta była śmieszno-poważna, można było się równie dobrze złapać społecznej rozkminy, jak i beztroskiej pajacerki do techenka. Tym razem pajacerki nie ma w ogóle, ani w treści, ani w formie. Mamy w zamian dużo prywatnego mięsa, kartek z pamiętnika, prania brudów wobec siebie i świata. To zresztą treść jest kluczowym elementem „Magistra”, bo osobowość i perspektywa Aljas sprawiają, że każdy numer kryje coś ciekawego. Kiedy w „Le$bijce” raperka plastycznie opowiada, jak po szkole dostał wpierdol za zbyt mało kobiecy wygląd, po czym puentuje tę historię przyznając „bałam się, że mieli rację”, ciężko nie poczuć ciar zmieszanych ze współczuciem. W innym miejscu pyta „Twój przyszły dzieciak może będzie miał jak ja / I co, takiego życia byś mu chciał?”. To też celne.
Przy czym nie jest tak, że do poczucia poruszanych tematów i utożsamienia się zawsze potrzeba queerowej perspektywy. Późne dorastanie i związana z nim presja poprzednich pokoleń czy autodestrukcyjne zachowania, przez które boisz się, że twoi bliscy będą woleli od ciebie odejść, to rozterki dość uniwersalne.
Pod koniec EP-ki pada deklaracja: „Pokazałam na płycie, że umiem normalnie rapować, jak raper”. To zapewne w odniesieniu do wspomnianych już, niepoważnych kawałków poprzedzających „Magistra”. Tutaj połowiczna zgoda: rzeczywiście, „Magister” jest akceptowalny pod kątem sztuki rapowania. Wciąż jednak to ona pozostaje głównym elementem, nad którym Aljas czeka jeszcze dużo pracy.
Z pozytywów: wszędobylski ad-lib „Ooą” i przeemfazowane podbicia być może brzmią teatralnie, ale dokładają kolejną cegiełkę do charakteru postaci stojącej za płytą. Co chwila padają zapewnienia o tym, że Aljas rucha twoją dziewczynę, moją dziewczynę i w ogóle wszystkie dziewczyny. Chociaż nadmiar tego wtrętu bywa męczący, ostatecznie sprawdza się jako zabawna, przekłuwająca balonik analogia do podobnych deklaracji Żabsonów tego świata. Flow zazwyczaj pozostawia dobre wrażenie – raper potrafi otworzyć zwrotkę rozchybotanym, spoken-wordowym ślizganiem się dookoła rytmu („Dante”), ale umie też przyjemnie zagęścić rymy (druga połowa „Smogu”, „Evangelion”). W drugiej zwrotce „Le$bijki” dobrze wypada klasycznie hip-hopowe rapowanie pod bębny. Świetnie się słucha nagrania tytułowego, bo mimo że to reportaż z przedłużającej się życiowej doliny, to występujący gościnnie Sad Rap Teen ma z gospodynią taką chemię, że brzmią jak dwóch kolegów z dzieciństwa, którzy swoje depresyjne wersy nagrywali z frajdą, zajawką i uśmiechem na ustach.
To z kolei, co mi się nie podoba, to zbytnie rozgadanie i nietrzymanie się tematów. Na przykład „Evangelion”. O czym to jest? Czytam ten numer jako strumień świadomości, w którym mieszają się nostalgia, wątki queerowe i odrobina braggi. Szkoda, że żaden z tych tropów nie zostaje satysfakcjonująco domknięty. Otwierający płytę „Smog” przez pierwszą połowę brzmi jak banger do fury, a potem odlatuje w rozliczenie z religią. To jest ciekawe, ale może niekoniecznie w bangerze do fury? W tym samym kawałku straszą naprawdę nietrafione rymy. Album zaczyna się kumulacją „uliczny / klasyczny / toksyczny” i chwilę potem śrubę dokręca jeszcze gorsze „śliczny / liryczny”. To wymarzony przepis na natychmiastowe zniechęcenie do dalszego słuchania. Z refrenami bywa różnie – ten z „Le$bijki” buja od lewej do prawej, ale ten z „Evangeliona” w połowie się rozłazi, ograniczając się do bezradnego „co? ej” [to dosłownie najlepszy opis całego tego anime – przyp. Tokyo].
Bity są tylko przyzwoite – „Smog” (autorstwa Shredded) jest wyrazisty i pomysłowy, ale reszta produkcji punktuje głównie tym, że nie przeszkadza. Rozstrzał klimatyczny mamy teoretycznie spory (w kolejności rozmieszczenia na płycie: impreza, mrok, nostalgia, relaks). Tylko co z tego – nastrój w większości przypadków zostawia wrażenie mało intensywnego i nieangażującego.
Żeby takie bitowocentryczne zwierzę, jak ja, lubiło album pomimo narzekania na produkcję, musi za nim stać naprawdę przekonująca postać. I Aljas taka właśnie jest. Brzmi autentycznie, a przy tym prowokuje do myślenia, podsuwa wyraziste obrazy. Nie mam najmniejszego problemu, żeby czuć wobec niego empatię, mimo że większość jej doświadczeń jest mi zupełnie obca. Chociaż jeszcze zapewne dużo czasu minie, zanim zakończy się jej proces rozwoju w rapera kompletnego, już teraz Aljas jest potrzebna (choćby niebinarnym słuchaczom, żeby mieć się z kim utożsamić bez chodzenia na kompromis z własnym gustem) i dobrze, że jest na scenie.
Bardzo duże ELO dla Soni i Ani za konsultację merytoryczno-językową.