Motorem napędowym kultury hip-hopowej w końcówce lat 80. w znacznej części była oryginalność i unikatowość. Tym niemniej, archetypy osobowości prezentowane przez największe gwiazdy: Rakima, KRS-One’a, Slick Ricka, Big Daddy Kane’a czy Kool G Rapa kręciły się wokół szeroko pojętego i różnie rozumianego maczyzmu. Dlatego wejście na scenę kolektywu Native Tongues, którego ważną częścią był zespół De La Soul, było swoistym powiewem świeżości. Okazało się, że nowoczesny rap nie musi obracać się wokół ciężkich bębnów i dusznych basów. Ludzie lubią też lżejszą muzykę, podobnie jak lubili u samego zarania dziejów tej kultury. O ile uczciwie można powiedzieć, że umowną barierę „dziwności” przebili wcześniej Ultramagnetic MC’s, tak De La Soul przedstawili ją jeszcze szerszej publiczności i przedefiniowywali kilkukrotnie w ciągu swojej kariery. Regularnie szli pod prąd, wbrew trendom, pokazując tym samym, że w naszej społeczności jest miejsce dla wszystkich. Może i zaczęli jako sympatyczne, lubiane przez wszystkich skromne ziomki, jarający się nieco innymi rzeczami niż reszta, ale w ciągu swojej kariery pokazali tysiąc innych twarzy.

David Jude Jolicoeur, znany także jako Trugoy the Dove, Plug Two oraz Dave, 1/3 składu De La Soul, zmarł 12 lutego 2023. Miał 54 lata. Po oficjalnym potwierdzeniu śmierci, szereg artystów hip-hopowych (m.in. Pharrell, Royce da 5’9”, DJ Premier, Chuck D, LL Cool J) i niehip-hopowych (m.in. A-Trak, Maxwell, Damon Albarn) oddało cześć Trugoyowi. On, razem z kolegami z De La Soul, wytyczyli drogę – stylistyczną i charakterologiczną – dla wielu idoli kolejnych generacji. Wielu raperów buńczucznie głosi, że „zrewolucjonizowali rap” (czy też prościej „zmienili grę”), ale niewielu ma prawo do takiego zdania. Trugoy i De La Soul mają. Pokazali, że raperzy nie muszą pozować na maczo – mogą być kolorowo ubranymi nerdami, rapującymi o metaforycznych ogródkach i czuć z tego powodu dumę. Można wypełnić albumy skitami, samplować (ze smakiem!) nie tylko jazzmanów, Funkadelic i the J.B.’s, ale również np. Johnny’ego Casha, Toma Waitsa, Billy’ego Joela, The Turtles, Halla & Oatesa, a nawet Liberace. Można działać przez 35 lat w niezmienionym składzie, bez żenujących kłótni między członkami zespołu i niezręcznych momentów. A przypominam – wszyscy trzej poznali się jeszcze w szkole średniej! Rzeczą, której nienawidzili, było szufladkowanie – wściekli się na Arsenio Halla i media za nazwanie ich „hip-hopowymi hipisami” do tego stopnia, że poświęcili zerwaniu łatki cały drugi album – De La Soul Is Dead.

3 Feet High And Rising był meteorem, którego uderzenie dla wielu słuchaczy do dzisiaj przykrywa resztę katalogu De La Soul – jednego z najlepszych w całym gatunku. Pełnego kreatywności, bogatego w rozmaite kierunki twórcze i rapowe arcydzieła. Dla mainstreamowych mediów pozostali „nerdami”, „hipisami” i przedstawicielami „alternatywnego rapu”. Po 3 Feet High And Rising byli podobnymi ulubieńcami publiczności uważającej rap za podgatunek, co raperzy, których ksywki wstawia się w zdanie „Nie słucham rapu, ale X lubię”. Niestety, wiele mediów informując o śmierci Dave’a podawało w pierwszej kolejności fakt, że udzielił się gościnnie w nagrodzonym Grammy utworze Gorillaz – niemalże ignorując resztę osiągnięć i skupiając się na umieszczeniu nazwy popularnego zespołu w leadzie. Tymczasem De La Soul to jeden z najwspanialszych zespołów, jakimi zostaliśmy pobłogosławieni. Ich twórczości nie da się zamknąć w żadnej szufladce, dbali o to przy każdej kolejnej premierze. Walczyli tym samym o dobre imię naszej kultury – nie tylko by się rozwijała, ale też by żaden bucowaty pseudointelektualista nie wycierał sobie nią mordy, wskazując De La Soul jako „tych lepszych”. Co jednak nie przeszkadzało im wytykać destrukcyjnych, ich zdaniem, trendów – przez co wpadli w niewielkie konflikty zarówno z Tupakiem, jak i Notoriousem B.I.G. Jednocześnie, trudno wyobrazić sobie The Pharcyde, Kida Cudiego, Kanye Westa i Tylera, the Creatora bez De La Soul.

Pomimo tego, że De La to prawdziwa „ekipa bez lidera” to trudno ukryć, że w powszechnej opinii Trugoy był „tym drugim” (z czym zresztą chyba pogodził się, przyjmując na pierwszej płycie pseudonim Plug Two) – jednak odrobinę, ździebko ustępującym charyzmą i umiejętnościami Posdnousowi. Nie oznacza to jednak, że dyskusja nad tym, kto stanowi „lepszą” część zespołu pozbawiona jest sensu. Trugoy był bardziej dosłowny, precyzyjniejszy w tekstach niż Pos – chociaż potrafił powiedzieć, co chciał również „naokoło”, ubarwiając proste komunikaty. Jak w Jenifa Taught Me (Derwin’s Revenge) („Jeny / Teased my homeboy Granny / In fact she teased so many / She was known as a garden tool”) lub I Am I Be. Lubił słowa, lubił szukać innych rozwiązań niż oczywiste, ale gdy było trzeba – upraszczał przekaz, by trafić do adresata. Np. gdy zaczepiał Notoriousa B.I.G. w Long Island Degrees (“’Bout to settle, check the level stakes is higher than the sky / I got questions about your life if you so ready to die”) lub gdy wyrażał zmęczenie  (“I’m sick of bitches shakin’ asses / I’m sick of talkin’ ’bout blunts, sick of Versace glasses / Sick of slang, sick of half-ass awards shows / Sick of name-brand clothes”). Jego ton głosu, w mojej opinii, stanowił książkowy przykład „przyjemnego”. Tak jak poza sceną – również na płytach pięknie balansował między powagą a humorem. Potrafił być nieco nieśmiałym adoratorem (jak w Eye Know z Me, Myself & I), weteranem sfrustrowanym stanem sceny rapowej (tytułowy utwór z Stakes Is High) czy narratorem przejmującej historii zemsty w Millie Pulled A Pistol on Santa. Linijki wypluwał z aksamitnym, płynącym flow, bez cienia wysiłku.

Śmierć Dave’a uderzyła tym mocniej, że po latach walk, katalog De La Soul powrócił do ich rąk i w końcu trafi na serwisy streamingowe. Członkowie jednego z najwybitniejszych zespołów w historii rapu w końcu będą mogli w pełni poczuć miłość, jaką darzy ich nasza społeczność. Dave tego już nie doświadczy, a przynajmniej nie w ziemskiej, fizycznej formie. Tym niemniej: 3 marca cały katalog De La Soul pojawi się w serwisach streamingowych. Zachęcam wszystkich do świętowania – dla własnej frajdy oraz ku pamięci Dave’a.

Dbajmy i szanujmy legendy naszej kultury. Niech wiedzą za życia, że je kochamy.