10 maja 2025 roku na cmentarzu w Katowicach-Bogucicach pochowano Jokę. Raper zmarł w wieku 47 lat.

Amber

Nie potrafiłbym złożyć TOP 10 najlepszych polskich raperów bez Joki. Tylko dycha – ciasno, ale posunąć musiałby się ktoś inny, bo miejsce starszego z braci Martenów w tym zestawieniu jest zaklepane na stałe i to już od co najmniej 25 lat – od premiery znakomitej „3:44”, zamykającej trylogię klasycznych albumów Kalibra 44.

Jak duża część słuchaczy muzyki w Polsce ja również zamarłem w niedzielę 4 maja, po przeczytaniu informacji o śmierci Joki. Nagłej, niespodziewanej, stanowczo zbyt wczesnej. Myśląc nad kruchością ludzkiej egzystencji, przeglądałem komentarze i wspomnienia, a w niemal każdym pojawiało się słowo flow. I słusznie – bo flow definiuje artystę jako rapera – bez niego jesteś łakiem, co najwyżej recytatorem. A Raper, żeby być Wielki, musi mieć Flow. Jedyne w swoim rodzaju, należące tylko do niego – takie, które rozpoznaje się w jednej sekundzie; takie, jakie cechuje największych tuzów gatunku; takie, którego się nie zapomina. Takie jak miał Joka.

DJ 600V napisał kiedyś, że w hip-hopie najważniejszy jest styl i zgadzam się z nim. Oryginalny, silny styl, który nie pozwoli pomylić cię z nikim innym to najcenniejsza rzecz w tej muzyce – a styl Joki był, jest i zawsze będzie wielki. Nie mieścił się w żadnych ramach ani na nie nie zważał – dlatego mimowolnie zjadał innych raperów na featuringach i nie mógł być członkiem żadnego innego zespołu niż Kaliber 44, bo rozniósłby go od środka w wielkiej eksplozji. Dlatego jego „Bądź, a klęknę!”, „Ja zaczynam! Oto moja kabina!”, „Panie Drozda, idź pan w chuj z takim żartem!”, „Taaak, lepiej jak jest więcej!” i wiele, wiele innych wersów i zwrotek będzie wspominanych już do końca świata, nie tylko przez słuchaczy polskiego rapu.

Osobiście nigdy nie zapomnę, jak mi i wszystkim moim ziomkom opadły szczęki, kiedy Joka wjechał jak król w pierwszym singlu z latami wyczekiwanego „Czarnego Złota” Jajonasza.

Można na świat całe życie patrzeć z okna,
Kiedy twój zad wyśmienicie grzeje sofa.
Lub zarzucić dropsa, tak żeby ci nie opadł,
I ze stojącym fiutem grać uśmiechniętą postać!


Przecież ten album zbiera spore grono z najlepszych polskich raperów! Popisują się na nim Fokus, Tede, Smarki, Reno, Pih, HST, O.S.T.R. i nie tylko, a wszyscy są w dobrej formie. Mimo to właśnie Joka położył najlepszą zwrotkę na tej płycie. Czuł, że uczestniczy w czymś wyjątkowym, jednorazowym, oczekiwanym? A może po prostu zarapował po swojemu, dając z siebie wszystko – jak zawsze, bo inaczej nie potrafił?

Gdzie ty idziesz, o co ci chodzi!? Wypłyń na szeroką wodę, pierdol już ten brodzik!

Te wersy od 15 lat w losowych momentach wypływają na powierzchnię mojej pamięci, przypominając o znaczeniu ambicji i braniu spraw we własne ręce – i pewnie tak będzie już zawsze. Dzięki, Joka.

Mój ulubiony album zespołu Joki to „3:44”, najbardziej „nowojorski”, najklasyczniej płynący (oczywiście wciąż megaoryginalny, przecież to album Kalibra 44) – nigdy nienudzący się kamień milowy gatunku, do regularnego wracania z tą samą wielką przyjemnością. Czy Joka ma tu jakiś słabszy moment? Jasne, że nie: rapuje tylko w sześciu numerach i przynosi same instant-klasyki. Niezapomniane solowe „Litery”, w których swój Styl prezentuje w trzech bezpretensjonalnych ósemkach. „Normalnie o tej porze” bez jego rozpoczęcia nie stałoby się wielkim przebojem. No i crème de la crème: „Masz albo myślisz o nich, aż” – gdzie w jedyny w swoim rodzaju sposób opowiada o swoim charakterze, wysokim głosem rymując sylaby w środku i na końcu wersów.

Wiele myśli cisnęło mi się w mijającym tygodniu do głowy. Jak trudno pogodzić bycie wyjątkowym artystą z byciem zwykłym chłopakiem z bloku w szarych Katowicach lat 90-tych. Jak radzić sobie z sukcesem, presją, oczekiwaniami, własnymi demonami. Jak niewiele wiemy o ulubionych wykonawcach i myślimy o tym, z czym muszą się borykać na co dzień. Ile za medialnym parawanem jest chorób, trudności i ludzkich tragedii. Często takich samych, jak nasze i naszych bliskich.

Cieszę się, że w lipcu 2015 roku udało mi się dotrzeć na – jak się później okazało – jeden z ostatnich koncertów Kalibra w składzie znanym z „3:44”. Dzięki temu zawsze będę pamiętał szeroki uśmiech Joki, który, stojąc na scenie zadymionego domu kultury (ochrona udawała, że niczym szczególnym nie pachnie), czuł się jak ryba w wodzie, jakby miłość płynąca od fanów dawała mu supermoc – nie odpuszczał żadnego wersu i wyglądał, jakby bawił się równie dobrze, jak my pod sceną.

Joka oddawał nam całego siebie w zwrotkach, ignorował normy, niesamowitą ekspresją łamał bariery, chcąc być przede wszystkim sobą, zawsze pchał polski rap do przodu i zapisał się w jego historii. Gdzie jest teraz? Znikł… nam z oczu, ale, jak wszyscy wielcy, nigdy nie umrze, dopóki będziemy słuchać jego muzyki.

Alki

Tak, jestem fanem Kalibra. I naprawdę uwielbiam ich debiutancki album. Nasłuchałem i naczytałem się, że „Księga tajemnicza. Prolog” nie była zbyt lubiana wśród słuchaczy rapu. U mnie na osiedlu sytuacja prezentowała się inaczej. Było ją słychać niemal z każdego bloku, niektórzy koledzy cytowali wersy, próbując naśladować Magika, Daba i Jokę, co często kończyło się dla nich bólem gardła. Poznałem ten album w 2002 roku – wkraczałem wtedy w wiek nastoletni i znałem już trochę rapu. Ówczesna polska scena hip-hopowa brzmiała już zupełnie inaczej, królował boom-bap, a później bounce. „Księga tajemnicza” była dla mnie czymś niestandardowym i oryginalnym.

Krążek ten otaczała mroczna, magiczna, mistyczna wręcz aura. Nic dziwnego, w końcu chłopaki inspirowali się m.in. „Dziadami” Adama Mickiewicza. Z tego krążka pochodzi też solowy utwór Joki, który do dziś wywołuje u mnie ciarki, czyli „Moja obawa (Bądź, a klęknę)”, w którym poruszył temat ocierający się o metafizykę. Ostatnio w sieci trafiłem na komentarz, że stanowi on „manifestację ateizmu”. Mógłbym się z tym zgodzić, bo dla rapera oczywiste jest, że Boga nie ma, co też podkreślił w swojej zwrotce w „Psychodelii”, jednak wyraźnie, wręcz rozpaczliwie pragnie chociaż cienia dowodu na jego istnienie.

Czemu oczywiste dla mnie jest, że ciebie nie ma?
Bądź a klęknę!
No i podaj mi dłoń, podaj mi rękę

Od razu przychodzi mi na myśl historia Tomasza Apostoła, zwanego „niewiernym”. I w sumie nie zdziwiłbym się, gdyby na treść tekstu Michała faktycznie wpłynął fragment Ewangelii Jana, lecz już raczej się nie dowiemy, czy tak było. W innym utworze „Brat nie ma już miłości dla mnie” Joka zastanawia się, dlaczego media serwują nam tylko te złe informacje, sugerując, że robią to dla zysku.

To, co słyszę wciąż w telewizji i radiu
Już nie dociera do mnie wcale
No bo brat zabił brata i zabija dalej
No bo
brat zgwałcił siostrę i dalej mu mało
No bo brat zrobił napad i wszystko się zjebało
Powiedz mi, dlaczego media podają wciąż nowe przestępstwa?
Powiedz mi, dlaczego tak trudno patrzeć dalej niż na swoje podwórko?
Więcej szmalu, w gonitwie po szmal
Człowiek nie patrzy, że zdeptał mnie dzisiaj

Mówi się, że prawdziwy artysta powinien bawić, wzruszać, czasem dawać do myślenia. Taki właśnie był Joka. I takim go zapamiętamy…

Matt

Kiedy to usłyszałem jak rapuje (J)oka / Przez całą noc nie zmrużyłem oka” – rapował Afrojax na „Płycie pilśniowej”. U mnie aż tak dramatycznie nie było, mimo tego czuję się wychowany na Kalibrze. W mojej przygodzie z muzyką najpierw była pustka, następnie wkroczył hip-hop w postaci pojedynczych utworów na przeróżnych stadionowych składankach i w legendarnej „Piosence na życzenie”, aż wreszcie wsiąkłem w Paktofonikę, by zaraz potem sięgnąć po Kaliber 44. Była to iście nastoletnia fascynacja powiązana z drukowaniem tekstów, z przeglądaniem fanowskich stron (kochany internet na początku zerosów), ściąganiem tapet na peceta i przede wszystkim słuchaniem tego samego w kółko przez wiele miesięcy. Jednak już na wspomnianych składankach trafiłem na „Film”, który traktowałem jak jakiś przedziwny artefakt. Nie rozumiałem, o czym rapują MCs, a jednocześnie ten utwór magnetyzował i sprawiał, że w chciało mi się w skupieniu przebywać w jego obecności przez ponad pięć minut (co dla 10-12 latka raczej nie było tak oczywiste).

Joka w „Mojej obawie”, „Ja się wcale nie chwalę”, jego zwrotce w „Rap to nie zabawa już” – to momenty z początków mojej zajawki, które na stałe wpisały się w moją hip-hopową pamięć. Podobnie jest z wersami: „Ale bez telewizji ja nie zasnę / Nawet gdy Sung-Hi Lee zrobi mi laskę” – po których wygooglowałem bohaterkę wersu i okazało się, że internet zawiera wiele ciekawych treści…

Gdzieś w tym wszystkim było także „Normalnie o tej porze” – kawałek, który wyczerpał mi niejedną baterię w odtwarzaczu MP3, Joka dowozi tutaj w zasadzie każdą linijkę i każdy rym: słychać jego charakterystyczne, bardzo dobitne akcentowanie. Wejście w trzecią zwrotkę („Wsiadaj, jedziemy! Na transporter się złożę”) to idealny poradnik na to, jak rapować, by cię słuchano. Wiele razy zaskakiwało mnie, jak rozpoznawalny jest to numer poza hip-hopową bańką – na niejednym grillu i niejednej domówce słyszałem ten numer puszczany przez osoby o dwa pokolenia ode mnie starsze, gdzieś pomiędzy Bajmem a Budką Suflera i dla wszystkich obecnych brzmiało to zupełnie naturalnie.

Joka to prawdopodobnie najlepszy polski raper bez wydanej solówki. Szkoda, że nie udało mu się nagrać pełnego materiału w czasach „3:44” lub po tym, jak doskonale wypadł na „Czarnym złocie” Lukatricksa. Charyzmą i stylem mógłby podzielić się z tuzinem raperów, Lirycznie miał granat w ręku i odwagę, by nim rzucać. Pozostaje wielki żal, że już go nie usłyszymy.

Marcin Półtorak

Wszelkie aspekty klasyczności, warsztatu, stylu (i Stylu), flow (i Flow), charyzmy, sentymentu, wpływowości na polski rap wyczerpali już przedmówcy. Chciałbym o tym pogadać, ale musiałbym powtórzyć to, co padło wyżej, a szkoda, bo unikalność Joki jest bardzo przyjemna do rozkminiania. Tym bardziej że – podobnie jak paru kolegów z miasta – też słuchałem „3:44” do zdarcia płyty i też mnie wygięło po usłyszeniu „Rap to nie zabawa już”. To natomiast, na co chciałem zwrócić uwagę, to czwarty album Kalibra 44, „Ułamek tarcia”.

Słyszeliśmy parę albumów wydawanych przez legendy powracające po kilkunastoletniej przerwie od regularnego nagrywania. Wiemy, co taka przerwa potrafi zrobić z nawet okazale rozwiniętą umiejętnością rapowania. Tymczasem rozwrzeszczany Michał Marten wracający z emerytury nadal budził ciekawość, nadal był nieokrzesany w ten dobry sposób, nadal rapował z małolacką zajawą. I owszem, o „Ułamku tarcia” można mówić różne rzeczy, ale dał nam ważną lekcję. Jeśli jesteś tak charakterystyczny jak Joka, to lekkie stępienie warsztatu w ogóle ci nie przeszkadza, bo twoja słuchalność wynika z czegoś innego.

Posłuchajcie otwierającego płytę numeru, w którym Joka tym swoim wysokim, wiecznie gimnazjalnym głosem mówi „rap ostry jak jeż”. Rap. Ostry. Jak. Jeż. Ostry jak jeż. Powiedzielibyście tak? Czy to właśnie „jeż” jest tym, po co byście sięgnęli, żeby zobrazować stopień ostrości? Ktoś by powiedział, że ostry jak maczeta albo jak piri-piri. Joka był wyżej niż takie wyświechtane, niby cwane, a tak naprawdę przedszkolne porównania. Joka grał we własnej lidze, takiej zawierającej tylko Jokę.

Prawdziwym popisem jest jednak dopiero „Razowy”. Sama przyjemność słyszeć, jak raper przez pierwszą ósemkę próbuje okiełznać swoją niesforną ekspresję, ale w połowie się poddaje, wypina wrotki i zaczyna się drzeć. Jak jakiś ptak wyfruwający z klatki albo Ice Cube na początku kariery. Taki to był nieprzewidywalny ancymon. Grono pionierów polskiego rapu po tej jednej śmierci straciło jakąś połowę barw. Od jutra wszyscy zamiast głowy z jajem popierdalają.

Bartek Przybyszewski (Podcastex, Liczne rany kłute)

Od kilku dni czytam, że kariera Joki była niespełniona, że raper nie wykorzystał w pełni tkwiącego w nim potencjału. Że być może po drodze zabrakło płyty solowej, która mogłaby w pełni przypieczętować talent i pozycję w branży Michała Martena.

Jego album przyjąłbym rzecz jasna z otwartymi rękami. Nie uważam jednak, by był on konieczny, byśmy mogli stwierdzić wielkość Joki jako rapera. Bo tę dało się zauważyć nie tylko na płytach Kalibra, ale też (a w ostatnich latach przede wszystkim) w występach gościnnych, którymi artysta nas raczył.

Czy raczył nas często? Raczej nie – na oko wydaje się, że w ostatnim ćwierćwieczu Joka zarapował mniej linijek niż taki na przykład O.S.T.R. na swoich pojedynczych albumach. Jednak każdy, kto gościnki Joki śledził, ten wie, że nie liczy się ilość, a jakość (wiedzą to również słuchacze Ostrego, ale mniejsza o to).

Joka potrafił zjeść nawet kawałek pękający od raperów w szwach – jak “Język polski” z płyty “Centrum” Wzgórza Ya-Pa 3 (1997). Do rapowania po polsku w polskich kawałkach namawia tam dziewięciu hip-hopowców, ale zdecydowanie najwyrazistszy kierunek ze wszystkich obrał Joka. Członek Kalibra skrytykował nie tyle Polaków rapujących po angielsku, ale uderzył szerzej: w użytkowników języka polskiego nadmiernie korzystających z makaronizmów. 20-letni wówczas Joka zalicza tu jedno ze swoich najlepszych wejść:

Proszę lody Bambino i dwa razy cappuccino
Margheritę na ratę, ja trenuję tu karate
I w leasing puszczam słowa, hardkorowa moja głowa
Polska mowa jest bardzo dziś niezdrowa

“Jak na Rap Day w ‘97 zapierdolił swoją zwrotkę w >>Języku polskim<<, to przyćmił wszystkich z Run DMC włącznie” – napisał niedawno na facebookowym profilu Muflona Afrojax, który występ ten widział na żywo (i który publicznie spropsował Jokę już na debiucie Afro Kolektywu z 2001 roku).

Jeszcze w latach dziewięćdziesiątych Marten nawinął jedne z najzabawniejszych wersów we wczesnym polskim rapie – i obie na płytach producenckich. U DJ-a Volta w “Ja się wcale nie chwalę” (1998) położył bezpretensjonalne:

Kolega z osiedla lubi jeździć na rowerze
Ja wierzę – od czasu do czasu mnie też to bierze,
Wtedy jeżdżę, przejebane mają ludzie na spacerze

A swoją zwrotkę w “Szał baj najt” na “Ekspedycjach” IGS-a (2000) zaczął słynnym ponurym żartem:

Dwudziesta trzecia,
dzień jak Kukuczka zleciał

No właśnie – Joka nie kontynuował emocjonalnego kierunku, w którym poszedł na początku kariery, choćby w singlu “Moja obawa”. Już nigdy później tak nie krzyczał, rzadko zajmował się kwestiami metafizycznymi. Bardzo szybko przyjął wizerunek wyluzowanego, jowialnego śmieszka trzaskającego mocno zapadające w pamięć dwuwersy… i niemal nieaktywnego rapowo w latach zerowych. Do tego stopnia, że każda zwrotka Joki z tamtego okresu była wyczekana. Jak ta z “Emisji spalin” (2005), drugiej solówki Abradaba, gdzie nawinął o swoim dzieciństwie:

Robiłem rap, a mówili o mnie łobuz,
Bo szerokie miałem spodnie i strzygłem się na globus

W jakimś sensie nowym otwarciem była motywacyjnie wręcz wykrzyczana zwrotka w “Trzeba wziąć” z “Czarnego złota” (2010) ze znakomitym dwuwersem:

Pij mleko, jedz miód pókiś młody
Bij rekord nim dzwon skończy zawody

W kolejnej dekadzie Joka wrócił do rapowania – również do regularnego koncertowania wraz z reaktywowanym Kalibrem 44 – i kładł gościnne zwrotki zdecydowanie częściej. Do doświadczeń emigracyjnych odwołał się u Miuosha w “Reprezent” (2012):

Za granicą jest pięknie, kiedy problemów węzeł
W Polsce ciężko rozwiązać w tej erze keine Grenzen.

Swoją nietypową – przynajmniej jak na znanego rapera – historię zatrudnienia streścił u Skorupa i Młodego w “Jacy my” (2020), a w “404” Pokahontaz (2017) dokonał przejmującego rozliczenia z życiem. Nawet, gdy w jego zwrotkach brakowało wyjątkowych wersów, Marten nadrabiał charyzmą i unikalnością (czy ktoś w starej gwardii rapowej dysponował wyższym głosem?). Wydaje się, że Jokę chciano do kawałków zapraszać – mimo zagrożenia, że utwór ukradnie. A on z wiekiem coraz częściej się na gościnne występy decydował – choć wciąż pisał i rapował nowe rzeczy raczej od święta.

Szkoda, że jego słuchacze już nie będą mieli okazji do świętowania nowej zwrotki Joki.