28 lipca 2024 w wieku 50 lat zmarł Chino XL – arcymistrz sztuki rapowania. Unikatowy MC, stojący samotnie na szczycie bezczelnego, pozbawionego strachu, technicznego, nadludzko błyskotliwego i skrupulatnego rapu. Raper, którego prezencja wokalna (jak i fizyczna) mogła przestraszyć każdego rywala, ale jednocześnie, wedle wszelkich dostępnych wspomnień – ciepły i przezabawny człowiek. Każda jego zwrotka była wydarzeniem dla fanów bitewnego, lirycznego rapu. Za każdym razem stawiał partnerom na tracku niemalże niewykonalne zadanie „przerapowania” go. Brzmiał nieporównywalnie do innych MC, jego osobowość wyciekała z każdego wypowiedzianego zdania. Jednocześnie, potrafił też opowiedzieć osobistą, zapierającą dech w piersiach historię i jak mało kto wzbudzić w słuchaczu żal i smutek. Świat hip-hopu poniósł ogromną stratę.
Na początku i w połowie lat 90. wykształcił się segment raperów, których celem było napisanie i zarapowanie najbardziej dziwacznych, kreatywnych, obraźliwych, pozbawionych szacunku i poprawności wersów, przechwałek oraz metafor. W tym elemencie Chino XL nie miał sobie równych, a pomimo czasem niskiej aktywności – koronę nosił aż do śmierci. Wykręcone linijki, za które kochany jest Eminem czy dzięki którym swoje pięć minut zaliczył Canibus – Chino jechał tym pasem o wiele wcześniej.
Z kulturą hip-hopową zapoznał go wuj – doskonale znany słuchaczom czarnej muzyki Bernie Worrell z kolektywu Parliament/Funkadelic. Chino dorastał na Bronksie i w New Jersey, zyskiwał lokalną sławę występami na pokazach talentów, robiąc wrażenie swoim szerokim słownictwem i kreatywną zabawą językiem. Zalążki jego poważnej kariery to rok 1990, gdy wraz z producentem i raperem Kerrim Chandlerem, jako The Art of Origin, rozsyłali taśmę demo do wytwórni z nadzieją na kontrakt. Na marginesie: tak Chino poznał Dana Charnasa, z którym połączyła go wieloletnia przyjaźń, a także relacja biznesowa. W 1991 roku The Art of Origin podpisali kontrakt z labelem samego Ricka Rubina – Def American Recordings. Byli pierwszymi rapowymi artystami zakontraktowanymi przez nową wytwórnię legendy muzyki. The Art Of Origin muzycznie byli hip-hopowym składem, ale ich identyfikacja wizualna bliższa była zespołom metalowym – Rick Rubin ich doskonale rozumiał. Duet nagrał dla wytwórni dwa single: Into the Pit, opublikowany w 1992 roku, oraz Unration-Al w 1993, a także sporo materiału na, ostatecznie nieopublikowany, album. Chino XL i Kerri Chandler mieli różne wizje artystyczne – stylistyką najbliższą sercu producenta była electronic dance music, podczas gdy Chino chciał trzymać się hip-hopu. Wydanie w 1994 roku singla Purple Hands In The Air podpisanego ksywą “Chino XL from the Art of Origin” było punktem startowym jego powolnej i czasem bolesnej transformacji z członka grupy w artystę solowego. Rick Rubin zatrzymał go w Def American Recordings, ale bardzo okrojonym budżetem nie zapewnił szczególnie komfortowych warunków pracy. Mimo to, razem z producentem B-Wizem nagrał demo, które następnie stanowiło fundament jego klasycznego albumu Here to Save You All, wydanego w 1996. Album przyniósł szacunek środowiska hip-hopowego, przeciętną sprzedaż, a także krótkotrwały beef z Tupakiem (według Chino zakończony przed śmiercią Shakura). Na Here to Save You All oberwało się również wielu innym raperom, co MC argumentował krótko: skoro tyle lat go nie słuchali i nikogo nie obchodzi o czym chce mówić, to będzie rapował to, na co ma ochotę. Wymienienie w ikonicznym Hit Em Up 2Paca udowodniło, że ludzie zaczęli słuchać.
Drugi album Chino w teorii miał niezły start – lepszy budżet, ksywę już coś mówiącą na rynku i rapera z oszałamiającymi umiejętnościami. W praktyce: wiele osób zwyczajnie obawiało się z nim współpracować. W ich oczach Chino był tym typem, który obraził pół sceny na pierwszym albumie i odważył się podnieść rękę na Death Row Records. Ostatecznie, po wielu perypetiach z wytwórniami, drugi album Chino XL-a I Told You So ukazał się w 2001, nakładem Metro Records. A wśród producentów, którzy nie obawiali się z nim nagrywać, był sam J Dilla.
Gdy łapał za mikrofon, Chino XL nie miał żadnych obaw ani bojaźni. Jego inteligencja, talent liryczny i jadowite teksty błyszczały. Umiejętności warsztatowe: kontrola oddechu, prezencja wokalna, flow, rytmika były niepodważalne. O ile najbardziej charakterystycznym elementem jego twórczości były błyskotliwe i brutalne panczlajny, równie dobrze Chino komentował świat dookoła. Potrafił splatać narracje z obserwacjami społecznymi. Często dotykał tematów bardzo osobistych. Jak nie gryzł się w język gdy chodziło o werbalne bójki, tak też otwierał swoją duszę przed słuchaczami, prezentując nagą prawdę o swoim życiu: nieudanych związkach czy strachu o zdrowie dziecka.
Straciliśmy wyjątkową postać – nieszablonowego, ogromnie utalentowanego MC oraz dobrego, rodzinnego człowieka. R.I.P. Chino XL.