Zachwyty nad ostatnimi albumami czarującej Little Simz słychać zewsząd, słusznie zresztą. Tymczasem czterysta kilometrów dalej, gdzieś w Antwerpii, do wydania swojego drugiego krążka przygotowuje się równie uzdolniona raperka i wokalistka – Coely. Obie panie są rówieśniczkami i potrafią zawstydzić umiejętnościami wielu kolegów z branży. Solidnie pracują na renomę europejskiej sceny, ale problem w tym, że nie każdy słyszał o dokonaniach Belgijki w tej materii. A ja nie mogę tego tak zostawić.
Diament z Antwerpii
Coely Mbueno urodziła się w Antwerpii, a jej rodzice pochodzą z Demokratycznej Republiki Konga. Przygodę z muzyką zaczęła od śpiewania w chórze, a w wieku czternastu lat zaczęła rapować. Dotychczas wydała tylko jedną płytę – nagrodzoną złotem Different Waters z 2017 roku. Jej dorobek artystyczny ma zmienić album Alive, którego premierę zapowiedziano na marzec tego roku.
Najczęściej współpracuje ze swoimi przyjaciółmi – Dvtchem Norrisem i Yannem Gaudeuille (autorami jednego z najlepszych utworów, jakie w życiu słyszałem – Blessed). Chemia między nimi jest wyczuwalna bardziej niż w laboratoriach Waltera White’a, co ma doskonałe przełożenie na tworzoną przez nich muzykę.
Powrót po latach
Wspomniany Yann to uzdolniony wokalista, który w swojej ekspresji mógłby stanąć w szranki z Bilalem w szczytowej formie. Nawet Wróżbita Maciej nie wie, dlaczego paradoksalnie nie nagrał jeszcze płyty, cechując się takimi predyspozycjami. Tym razem jednak dał się poznać jako producent, a to za sprawą najnowszego singla Coely, promującego jej nadchodzące wydawnictwo.
Kaos w warstwie muzycznej to wyważona fuzja zawodzących gitar i momentami intensywnej elektroniki. Artystka dokłada do tego opowieść o słabościach, zwątpieniach, ale i akceptacji. Przesiąknięty emocjami zapis z jej wnętrza zawarty w formie poruszającej piosenki. Chcesz posłuchać rapu w wykonaniu Belgijki? Otóż nie tym razem.
Tytułowy Alive został opublikowany jeszcze w ubiegłym roku, w październiku. Za muzykę znów odpowiedzialny jest Gaudeuille, który wraz z resztą współproducentów konsekwentnie postawił na elektronikę. Sugeruje to, że stylistycznie na nadchodzącym krążku będziemy mieć do czynienia z całkowicie innym kierunkiem niż w przypadku poprzedniego, bardziej organicznego albumu (choć i tak nie brakowało brzmienia syntezatorów w niektórych jego momentach).
Za to samą Coely słyszymy tutaj właśnie w takiej odsłonie, do jakiej nas już przyzwyczaiła w poprzednich latach. W tym nieco uduchowionym utworze wykorzystuje swoje atuty, czyli świetne flow i charakterystyczny głos, aby okazać wdzięczność za dar życia. Ciekawy jest również teledysk, pełen radości i uśmiechów, przedstawiający – w dużym uproszczeniu – same pozytywne kadry z życia artystki.
Ten rap przywraca wiarę
Na muzykę Coely natrafiłem w 2019 roku. Doskonale pamiętam ten moment, ponieważ wtedy byłem już zmęczony rapem. Miałem wrażenie, że ten gatunek zjada własny ogon, wypalił się, wygasł, stał się po prostu nijaki, bezjajeczny. Aż nagle usłyszałem tę dziewczynę, co sprawiło, że rap rozkochał mnie w sobie na nowo, zupełnie jak te kilkanaście lat wcześniej, kiedy nie brało się urlopu na żądanie, a chodziło na wagary. Album Different Waters przywrócił mi wiarę w to, że popularny rap może być jednocześnie ambitny. Popularny, ale niestety nie w Polsce.
Coely występowała na Glastonbury czy Splash! Festival, otwierała koncerty Kanyego Westa czy Kendricka Lamara, a i tak żeby móc ją usłyszeć na żywo, trzeba pojechać do Berlina. Dlatego mam nadzieję, że jakimś cudem ktoś trafi na jej nagrania, przesłucha płytę, poleci ją znajomym. Marzę o efekcie kuli śnieżnej. Bez niego organizatorzy klubowych koncertów nie porwą się na zaproszenie Belgijki do Polski, w obawie przed finansową klapą. Ewentualnie mam jeszcze jeden pomysł.
Agencje bookingowe, obsługujcie komputery! Latem odbędzie się mnóstwo festiwali. A może któremuś z nich brakuje jeszcze kogoś do uzupełnienia obsady? Nie oczekuję niczego w zamian za cynk. Po prostu festiwalowi słuchacze na ogół nie przychodzą na koncert artysty, którego dyskografię znają na pamięć. Częściej wybierają występ dowolnego twórcy w nadziei, że poznają kogoś wartościowego i zostaną z jego muzyką na dłużej. W tym kontekście ryzyko dołożenia do interesu jest zgoła mniejsze niż w przypadku koncertu w klubie.
PS. Zaprezentowałem dwa single, promujące Alive Coely, chcąc tym samym pokazać jej całkiem różne oblicza – śpiewającą i rapującą. Wcześniej ukazał się jeszcze jeden teledysk, w zasadzie pierwszy z nadchodzącego krążka, Run It Up. Najmniej mi się podoba i żywię nadzieję, że będzie to najsłabszy punkt albumu. Zachęcam jednak do wyrobienia sobie własnej opinii.