Często czytamy, że raperzy wydają album, który jest „rozliczeniem z przeszłością” lub „zamknięciem pewnego rozdziału”. Śledząc kariery reprezentantów drillu z Chicago, możemy się domyślić, że ulice biedniejszych dzielnic tego miasta to nie jest najbardziej przyjazne miejsce do życia. A rozdziały zamykają się bardzo szybko. W czerwcu 2019 swoiste rozliczenie wydał jeden z najbardziej utalentowanych raperów młodego pokolenia w USA – Polo G.

„Everything was all good way back in the day
Then the whole hood really went wild
Long live the gang, man, the whole hood missin’ them smiles”

Takie wersy witają nas w świetnym intrze „Lost Files”. Idealna zapowiedź materiału. Jest to bardzo smutny album, cały klimat jest zbudowany wokół mroków ulicy. Polo G próbuje się w nich odnaleźć. Dużo miejsca jest poświęcone osobom z otoczenia Capalota: rodzinie, przyjaciołom i ziomkom. Stratom, które przewyższają zyski. Każde wspomnienie odnosi się do ulicy: do opisów przemocy, bezsennych nocy, walki o przetrwanie. W tych tekstach słychać, jakie rany ona pozostawia. Nawet w kawałkach o bardziej pozytywnych kwestiach, jak „BST”, „Chosen 1” czy „Picture This”, dostajemy linijki o negatywnych przeżyciach z przeszłości. Przeciwwagą staje się muzyka. Polo G podkreśla, jak bardzo rap zmienił jego życie. Że zarabianie na swojej twórczości przychodzi bez wysiłku w porównaniu z walką o pieniądze na ulicy. Regularne wstawianie linijek o drogich markach ma być podkreśleniem, że rap to dla Polo G zbawienie. I za ten dar jest wdzięczny Bogu.

„Hard headed, I grew up resilient
It wasn’t no heroes, so we looked up to the villains”

Polo G przez większość albumu lawiruje między rapowaniem i śpiewaniem. A że dysponuje bardzo melodyjnym głosem i flow, wychodzi mu to bardzo sprawnie. Wielokrotnie słuchając tego projektu, zastanawiałem się, czy Capalot jeszcze rapuje, czy już podśpiewuje. Maksymalnie wykorzystuje swoje możliwości, co daje przyjemny dla ucha efekt, chociażby w „Battle Cry” czy „Through Da Storm”. Spośród wszystkich tracków jedynie trzy są regularnie zarapowane: wspomniane wcześniej „Lost Files” oraz zamykające album „Last Strike” i  „A King’s Nightmare” (warto zwrócić uwagę na ten utwór, najlepszy na albumie). W tych kawałkach Polo G pokazuje, że jest raperem z krwi i kości.

„I did a lot of shit in these streets but only got booked for trappin’
I’m from Chicago, where it’s normal to hear .40’s clappin”

Produkcja na albumie jest bardzo prosta. Bity w większości są oparte na motywach pianina i gitary, co idealnie pasuje do całości. Bo tak miało być: smutno, refleksyjnie i nostalgicznie. Jeżeli ktoś szuka newschoolowych bangerów w czystej postaci, to ich tutaj nie uraczy. Najbliżej jest chyba singlowy „Pop Out”, tyle że on też jest w wersji light, bez mocniej podkręconego tempa oraz efekciarskich dodatków.

„We just tryna stay afloat but this shit gettin’ deeper
I’m just tryna talk to you and tell my life through these speakers”

Dla mnie to jeden z najlepszych materiałów, które wyszły w ostatnich latach. Polo G to wytrych na zamknięte głowy, które twierdzą, że newschool to tylko bezrefleksyjna muzyka z bełkotanym pustosłowiem. Dodatkowo, przy bardzo uproszczonej produkcji, gospodarz może całkowicie eksponować swoje umiejętności. I to on ciągnie ten album. „Die A Legend” jest pozycją obowiązkową dla każdego fana rapu (niekoniecznie hip-hopu).