Zamykam tryptyk podsumowań roku 2021. Po najlepszych albumach z Polski oraz Wielkiej Brytanii, kończę swoim wyborem najlepszych projektów z USA. Miłej lektury i (może) do zobaczenia za rok.

Honorable mentions:

Chris Crack „Sheep Hate Goats”

Drakeo The Ruler „The Truth Hurts”

Injury Reserve „By The Time I Get To Phoenix”

J.U.S „GOD GOKU JAY-Z”

Tha God Fahim/Nicholas Craven „Dump Gawd: Shot Clock King 1 & 2”

USA TOP 30:

30. Amine „TWOPOINTFIVE”

Pięknie rośnie Amine. Dał nam śliczny, lekkostrawny poprap album. Każdy kawałek ma tu cudowny vibe. Czy to powolne „NEO”, bajkowe „Charmander” czy nagrane w garażu „OKWME”. Amine przez prawie cały album lawiruje na granicy melodyjnego rapowania i śpiewania, co dodaje tylko lekkości i  cukierkowości. I jak to bywa ze słodyczami, zdecydowanie pasuje na poprawę humoru.

29. Mick Jenkins „Elephant In The Room”

Poprzedni album Micka po mnie spłynął i miałem pewne obawy przed odsłuchem „Elephant In The Room”. Na szczęście niepotrzebnie. To jest Mick Jenkins w najlepszej formie na zróżnicowanych podkładach. Czy to na soft trapowym „Contacts”, czy na jazzrapowym „Scottie Pippen”, czy griseldocorowym „D.U.I.” słucha się go bardzo dobrze. Idealny materiał do wieczornego chilloutu.

28. Conway The Machine „La Maquina”

Po ubiegłorocznej goścince u Juicy’ego J-a, chciałem usłyszeć Conwaya na trapowych perkusjach w większej dawce. „La Maquina” to album stojący w rozkroku między klimatem griseldacore, cykającym southem i klasycznym boombapem. Swoisty statement Maszyny: ja umiem wszystko i na każdym bicie sobie poradzę. Ta teza została udowodniona. Na koniec dostajemy świetne „S.E. Gang” (z Benkiem Rzeźnikiem i Wieśkiem Karabinnem) i to jest miejsce, w którym najpiękniej lśni talent Conwaya.

27. Duke Deuce „Duke Nukem”

Memphis rap to jeden z najbardziej niedocenianych nurtów muzycznych. Duke Deuce jest obecnie jego najlepszym przedstawicielem. Na „Duke Nukem” dostajemy serię mrocznotrapowych bangerów na mocno kopiących bitach (znak rozpoznawczy Memphis). Sam Duke to raper obdarzony dynamicznym flow, przez co bardzo sprawnie porusza się na produkcjach. Dobrze się tego słucha. Jako highlighty projektu można wskazać: „Fell Up In The Club” z ASAP Fergiem, „Spin”, „Back 2 Back” czy „Army”. WHAT THE FUUUUCK!!!

26. The Alchemist „This Thing Of Ours (1 & 2)”

Pierwsze uproszczenie. Alchemik wydał podwójne EP producenckie, na którym zebrał śmietankę abstractowo-minimalistycznego gatunku. Łącznie to jest tylko dziewięć kawałków, ale co tu się dzieje. Wspaniałe „Nobles” z Earlem Sweatshirtem oraz Navy Blue, nostalgiczne „Holy Hell” z Pink Siifu i Maxo, popis Maviego w „Miracle Baby” czy gęsty posse cut Bruiser Brigade na „Flying Lotus” (co tam wyczynia Bruiser Wolf na koniec, to nie mam pytań). Mniej znaczy więcej.

25. Nas/Hit-Boy „King’s Disease II”

Teoria spiskowa: w najlepszym tracku z „King’s Disease” („Spicy”) Nasir dostał lekcję od ASAP Ferga i coś mu się w głowie przestawiło. Kiedy usłyszałem, że Escobar wydaje kolejny album z Hit-Boyem, w dodatku sequel nijakiej ubiegłorocznej „choroby króla”, to nie sądziłem, że w ogóle mnie zainteresuje. Największe zaskoczenie roku. Nas jest tutaj zdecydowanie żwawszy i świetnie wykorzystuje miejsce na przestrzennych bitach Hit-Boya. Warto przypomnieć, że koledzy z redakcji pochylili się nad tym projektem.

24. Wiki/Navy Blue „Half God”

Muzyczna wizytówka Nowego Jorku. Wiki, który opowiada historie i słowami maluje miejskie krajobrazy. Navy Blue, który ubiera to w klimatyczne, abstractowe bity. Świetnie pasujące gościnki, w tym Earla Sweatshirta i MIKE. Być może najlepszy projekt gospodarza. „Can’t Do This Alone” z udziałem Navy Blue na mikrofonie, to jeden z najlepszych tracków tego roku.

23. Payroll Giovanni „Giovanni’s Way”

Payroll Giovanni jak zawsze aktywny. W 2021 wydał dwa projekty: „Another Day Another Dollar” z Cardo oraz solówkę „Giovanni’s Way”. I ten drugi bardzo mi się spodobał. Cardo to mistrz westcoast vibe, ale uwielbiam, gdy Giovanni dostaje mniej szybsze, trapowe bity, na których może zrobić użytek ze swojego kozackiego flow. Oczywiście klimaty z zachodniego wybrzeża też są, ale obok nowoczesnych bangerów, a nawet bardziej klasycznych produkcji. „Ground Up” z tymi cudownie wpadającymi drumrollami to jeden z moich ulubionych tracków roku.

22. Jim Jones/Harry Fraud „The Fraud Department”

Czekałem na Fraudzillę w kooperacji z solidnym raperem z krwi i kości. I dostałem „The Fraud Department”. Jim Jones to jedno z największych zaskoczeń. Człowiek, który był swoistą maskotką Dipset, teraz wydaje najlepszą muzykę z całej ekipy. Grown man from the street rap na świetnych bitach. „Aunt Viola”, „Lose Lose”, „Barry White”, „Luxury Lies” czy „Three Cuts” to kolejne piękne tracki spod tagu La Musica De Harry Fraud.

21. Bktherula „LOVE BLACK”

Warto zapamiętać ksywkę Bktherula (nie mylić z Jasonderulo). Wielka nadzieja nowoczesnego kobiecego rapu. Cloudowe bity dają gospodyni (lub gospodarce, jestem kiepski w feminimy) dużo przestrzeni i ona potrafi to cudownie wykorzystać. Pokazuje różne oblicza: a to w agresywnym „Through 2 U”, marzycielskim „Hit Me” czy nostalgicznym „IDK What To Tell You”. Na tym albumie BKtherula jest jak Alicja w krainie czarów, na jej tle niejeden raper brzmi jak blaszany drwal.

20. RXKNephew „Slitherman Activated”

Już miałem ten album olać. Przegapiony w trakcie roku, no bywa. Ale ostatnio uznałem, że go jednak odpalę. No i tego materiału nie można pominąć. Piękne klubowe „Squabble”, „Beam On Ya Toes” czy „Early Age Death”. Niespokojne „Sayin Shit” czy „Don’t Know Nun”. Typowe nowoczesne bangery „Dark Noise”, „Proud Of Me” czy „Henny Cup”. To wszystko składa się na cudowny rozhisteryzowany trap, który porywa i trzyma w napięciu od początku do końca.

19. Van Buren Records „Bad For Press”

Tutaj jakaś wewnętrzna, skumulowana energia wisi w powietrzu od pierwszego utworu. Taka rodem z serii „Saturation” Brockhampton, tylko że rapowa. Świetny zestaw cypherów, na których wykazać się może każdy członek ekipy. Potężne brzmiące „BRAINDEAD” oraz „Gangbanger – Remix”, czy delikatniejsze i spokojniejsze „Medic” i „Girls Just Wanna Have Fun”. W każdym kawałku cały skład rzetelnie pracuje na jego sukces. Ostatecznie energia wybucha w kapitalnym „No Interviews”.

18. Thouxanbanfauni „Time Of My Life”

Niesamowita przyjemność z odsłuchu. W nowoczesnym rapie, przeżartym przez okropne pianinka i gitarki poskładane najmniejszym nakładem sił, fajnie jest usłyszeć taki całkowicie elektroniczny album. Super, że Thouxanbanfauni jest tu głównie raperem (tak, tak, Polo G weź to sobie do serca), bo gość dysponuje bardzo fajnym flow. Highlightami albumu są: „Glitch”, „Oceanside”, „Twisted Metal” oraz „No Doubt”. Ok boomer, ale byś w końcu sobie gust muzyczny wyrobił. (Milczy i odpala na słuchawkach „Oceanside”).

17. Young Nudy „Rich Shooter”

Jeden z najlepszych raperów z Atlanty, który dodatkowo nie siłuje się na bycie śpiewakiem. Kapitalne otwarcie „Keep It In The Street” na bicie Bourne. Dalej kolejne bangery jak „Oldschool”, „Bodies On Bodies”, „No Disrespect” czy „Trap Shit” ze wsparciem od Future’a. Nudy już nieraz pokazał, że na produkcjach YoPie’rre oraz jego naśladowców czuje się jak ryba w wodzie. Świetnie się go słucha w tych klimatach.

16. Yeat „Up 2 Me”

Fantastycznie wyprodukowany album. Niemal każdy track potężnie wybrzmiewa syntezatorami (które znowu zostały wyparte przez okropne pianinka i gitarki, hatfu). Tony ciężkich basów i kicków, które cudownie hipnotyzują. Trochę mi szkoda Yeata, bo przebicie się przez taką warstwę, nawet bazując wyłącznie na formie, a nie treści, to bardzo trudne zadanie, któremu może podołać niewielu raperów. Ale trzeba mu oddać, że jest tak cudownie sugestywny w tych melodyjnych zaśpiewach przeplatanych rymowanymi linijkami, że momentalnie odpływasz razem z nim.

15. Maxo Kream „Weight Of The World”

Kolejny raper, który niesie kaganek teksańskiej rapowej oświaty. Ten album najlepiej opisuje wers „my story ain’t the best but it’s a whole lotta me”. Te historie są podane w idealny sposób. Mocno wyluzowane bity zostawiają gospodarzowi spokój i przestrzeń, co nie oznacza, że nie potrafi fajnie, dynamicznie przyspieszyć. Świetnie dobrani goście (Tyler The Creator, ASAP Rocky, Freddie Gibbs czy Don Toliver) wzbogacają tracki. Największymi bangerami na projekcie są „Big Persona” oraz „Streets Alone”. Może nie jest to tak spektakularna płyta jak „Brandon Banks”, ale to kawał kapitalnego rapu.

14. Brockhampton „Roadrunner: New Light, New Machine”

Już kiedy wyszedł singiel „Buzzcut” to zapowiadało się bardzo dobrze. I tak wyszło. Niespiesznie płynące „Chain On” z JPEGmafia, mocno basowe „Bankroll” z ASAP Rockym i ASAP Fergiem, dwie piękne, choć zupełnie różne części „The Light”. To tylko przygrywka. W wersji Deluxe doszedł jeszcze kapitalny „Jeremiah – RMX”. Całość przesiąknięta energią, z której są znani. Najlepszy album Brockhampton. I jak się okazuje, najprawdopodobniej ostatni. Jak kończyć to z przytupem.

13. Rome Streetz/DJ Muggs „Death & The Magician”

DJ Muggs to jeden z najpiękniej starzejących się producentów. Już w czasach Cypress Hill, jego produkcje wyróźniały się świetnym klimatem. W 2021 wypuścił 7 albumów, z czego najbardziej przypadł mi do gustu projekt z Rome Streetz, jednym z bardziej niedocenianych nowojorskich raperów. Jest to świetne połączenie gęstych, klasycznych bitów z kapitalnie poskładanymi ulicznymi linijkami. „Stone Cold Soul”, „Wheel Of Fortune” czy „Fly Obnoxious” to piękne signature tracki obu Panów. Ale zdecydowanie najlepszym momentem albumu jest cudowne „The Devil’s Chord”.

12. LUCKI/F1LTHY „WAKE UP LUCKI”

Bardzo dobry okres dla reprezentanta Working On Dying. W ubiegłym roku współpraca przy tworzeniu „Whole Lotta Red”, a w tym jeden z najlepszych trapowych albumów. Klimat na tym albumie jest kapitalny. Bity sobie bzyczą, buczą i nie pozwalają się oderwać. Przepiękne syntezatory w „Still Miss Ya”, „Sparks Vision” czy „Needed”. Lucki dzięki swojemu flow, bardzo fajnie i pewnie porusza się po tych produkcjach, co daje nam zestaw nośnych tracków z niesamowitym repeat value.

11. Wiki/NAH „Telephonebooth”

Ileż mi radości daje ten album przy każdym odsłuchu. Subtelny początek na intro „Life Like?”, ale od „Yonkers” zaczyna się zabawa. Randomowe perkusje wpadają z każdej strony, co daje piękny efekt. Najważniejsze, że to bardzo pasuje do chodzącego swoimi drogami flow Wikiego. Produkcje są w 100% stworzone pod niego. Robiące kapitalną robotę zatrzymania w „Truth Be Told”, zabawa samplem wokalnym w „Hip Hop”, kolejne szalejące perki w „No Work” czy „Sexy Jawn”. Album kończy wspaniała wariacja „Pimpin & Simpin”.

10. Westside Gunn „Hitler Wears Hermes 8 (Side A & B)”

Drugie uproszczenie. Westside Gunn wydał w tym roku dwa albumy pod tytułem „Hilter Wears Hermes 8”. Ten album to jest Griseldacore All Stars (plus goście). Solowy numer? A po co, skoro pod bokiem są Mach-Hommy, Stove God Cooks czy Rome Streetz. Może ktoś z innej bajki? Dzwonimy do Lil Wayne’a, może jeszcze jest w stanie zapamiętać tekst zwrotki (z pozdrowieniami dla śmiesznych weezysceptyków). Produkcyjnie mamy tu więcej Denny LaFlare oraz Camouflage Monka (trzeba wspierać swoich ziomków) i super bo to jednak mniej doceniani bitmejkerzy powiązani z Griseldą. Całość spektakularna jak na gatunek, w którym funkcjonuje. Jeśli Richard Mille beautiful watches, to Westside Gunn beautiful albums.

9. Bruiser Wolf „Dope Game Stupid”

Thank God that I got here. Odkrycie roku. Wyjątkowy wariat z Bruiser Brigade, obdarzony unikalnym głosem. Hipnotyzujący konferansjersko-offbitowy styl świetnie brzmi na pięknie wysamplowanych minimalistycznych bitach Raphy’ego. Klimat jak z zadymionego klubu jazzowego. Przez taką fuzję styli, całość jest niesamowicie lekkostrawna i odsłuch w ogóle się nie dłuży. Temu i innym albumom Bruiser Brigade z 2021 poświęciliśmy z Mateuszem Wieczorkiem oddzielny tekst.

8. Pink Siifu „GUMBO!”

Po mocno abstractowym roku 2020, w kolejnym Pink Siifu zabrał nas w przelot, którego mógłby pozazdrościć Denzel Curry. Senne intro „Gumbo! 4 Tha Folks, Hold On” nie zwiastuje. Ale to „Hold On” jest bardzo wymowne. Ciężkie i buczące „Wayans Bros.” oraz „Roscoe!” zaczynają rollercoaster. Oprócz wspomnianych bangerów, mamy tu typowe minimalistyczne abstracty („Living Proof”), urocze soulowe ciepło („Call tha bro” z Maxo), cloudrapowy lot w chmurach („Ing hair dnt care”) czy wyluzowane trapy bez napinania się . Pod koniec dostajemy najlepszy track: „Big Ole” z Bbymutha. Całość to kapitalna mieszanka.

7. Pierre Bourne „The Life Of Pierre 5”

Najbardziej unikalny producent w rapgrze kolejny raz zabrał nas do swojego świata. Przepięknie brzmi ten album, to wszystko co najlepsze w bournecore: mętne elektroniczne melodie zatopione w dosadnym basie i cykaniach 808-ki. Na każdym albumie z jego produkcjami zawsze jest ten jeden, którym zakochuję się od razu i nie mogę się od niego oderwać. Tym razem musiałem długo czekać na strzał Kupidyna w postaci „Butterfly”. Z przejść między utworami  Pierre zrobił sztukę i tutaj są jak zwykle wspaniałe. To niesamowite jak człowiek czeka nie tylko na utwór, ale też na to co się wydarzy po nim. Słuchacze go nienawidzą, znalazł prosty sposób na uniknięcie skipowania tracków (ZOBACZ GALERIĘ).

6. Tyler, The Creator „CALL ME IF YOU GET LOST”

Po bardziej śpiewanym i melodyjnym „IGOR” (dzięki, bardzo szanuję to wyróżnienie), zastanawiałem się, w którą stronę pójdzie Tyler. A on zdecydował się na powrót do swoich korzeni. I to w najlepszym stylu. Gangsta Grillz. Pięknie wysamplowane, różnorodne bity genialnie budują klimat tego albumu: a to delikatnie płyną, gdzie indziej dudnią basem i kickami, hipnotyzują przykurzonymi perkusjami. Ale cały czas rozbrzmiewają idealnie dobranymi melodiami. Tyler tym razem w bardziej surowej odsłonie, ale nadal ze świetnym flow. Najlepszy mainstreamowy album tego roku.

5. Armand Hammer/The Alchemist „Haram”

Jedna z najcięższych pozycji w zestawieniu. Już niespokojne intro „Sir Benni Miles” daje przedsmak klimatu, jaki zostanie zaserwowany. Zresztą po Billym Woodsie i ELUCIDZIE nie można się spodziewać czegoś innego. Brud i swąd nowojorskich ulic czuć tutaj w każdej linii. A wszystko ubrane w piękne i idealnie dopasowane bity Alchemista. „Indian Summer”, „Aubergine” czy „Scaffolds” to samo gęste. W „Roaches Don’t Fly” ELUCID rzuca „You don’t have to be here if you don’t want”. I dokładnie taki jest ten album. Ale chce się zostać do jego końca.

4. Chief Keef „4NEM”

Chicago baby! Chief Keef wrócił w dobrej formie. Kiedy inni gonią za trendami, Sosa dalej eksploruje swoje zajawki i inspiracje. Zresztą, to zawsze była jego droga i dzięki niej ma jedną z najlepszych dyskografii w nowoczesnym rapie. „Bitch Where” to jeden z najlepszych otwieraczy w tym roku. „Tuxedo”, „Yes Sir” czy „Hadouken” to klasyczne Chiraq bangery z dynamicznie rzucanymi agresywnymi linijkami. „Shady” to dziwny, bezbębnowy przelot, którego prędzej spodziewałbym się po Medhane czy Pink Siifu. Tak, to jest nadal nowoczesny rap, ale cały czas czuć, że trochę inny. Zdecydowanie lepszy i ciekawszy niż polecajki Spotify.

3. Mach-Hommy „Pray For Haiti”

Ścisły top raperów obecnie („only reserved: King Fah, Krutoy and Flygod, the rest is tryhards and dickblowers”). Już w intro „The 26th Letter” leci taką pokazówkę, że szczęka opada. Cały album, to seria idealnie nawiniętych i poskładanych linii na klasycyzujących boombap 2.0 bitach (takich bez boom oraz bap). Jest śmietanka producentów tego gatunku: Conductor Williams, Camouflage Monk (underrated!!!) czy Denny LaFlare. Ale na koniec show kradnie Nicholas Craven (kryptonim „Samplodelik” – copyrights Chojny) swoją cudowną produkcją w „Kriminel”. Klimatu dodają wplecione skity złożone z mediowych wycinków dotyczących sytuacji ludności w Haiti. Bezwzględnie pozycja obowiązkowa dla każdego fana rapu.

2. Boldy James/The Alchemist „Bo Jackson”

Obecnie jeden z najlepszych duetów raper/producent (a może i w historii). Tak wiem, że Mach Hommy jest lepszym nawijaczem niż Boldy (choć z Jamesa też żaden tryhard czy dickblower), ale asem jest tutaj Pan Alchemist. To jakie dobiera sample, to jak używa (lub nie) perkusji. Perfekcyjne wykonanie. Ależ ten album wspaniale brzmi od początku do końca. Efekt synergii między oboma Panami czuć w każdym utworze. Czy to w mocnym „Brickmile To Montana” (z Benny The Butcherem), czy cudownym, delikatnym, najlepszym na albumie „Photographic Memories” (z Rociem Marciano oraz Earlem Sweatshirtem). Swoim klimatem ten materiał sam wygrywa atencję słuchacza, pomimo zerowego efekciarstwa,

1. JPEGMafia „LP!”

Pegi znowu to zrobił. Od pierwszego odsłuchu „Veteran” skradł moje serce. Teraz znowu podrzucił dawkę kapitalnych dźwięków. Przesterowane instrumenty, buczące basy, perki latające wte i wewte. Zaskakujące na każdym kroku i nie pozwalające się oderwać. Kwintesencja muzycznego wyżycia się pozbawionego ciężaru deathgripsowej nachalności. What kind of rapping is this? Full package. Czy to klasyczna podziałka, czy nowoczesne triplety, czy offbeat, Pegi ma świetne flow i potrafi się odnaleźć w każdej stylistyce. Dzwoniące w uszach „DIRTY!”, sunące jak walec „REBOUND!”, na wskroś trajbowe „OG!” czy trapowo kopiące „BMT!” to najpiękniejsze momenty albumu. A to tylko wersja Online, Offline jest jeszcze lepsza („DIKEMBE!”). Dziękuję Pan Pegi.