Kiedyś musiał nadejść ten moment, w którym ZillaKami i SosMula w końcu zdecydują się na wydanie swoich solówek. Przez lata współpracowania pod szyldem trap metalowego City Morgue wydali tyle wspólnej muzyki, że chyba każdy kto śledził ich poczynania czekał na debiuty. Tym bardziej że obaj nigdy nie kryli się z chęcią działania na własną rękę w mniej lub bardziej odległej przyszłości. Zresztą na każdym z projektów wydanych jako duet pojawiały się solowe tracki. Już wtedy było słychać, że przyszłe ruchy chłopaków oscylować będą wokół zupełnie różnych brzmień. Patrząc przez pryzmat wszechstronności i umiejętności odnajdywania się w naprawdę wielu odległych od siebie klimatach i stylówkach, ani trochę nie bałem się o tego pierwszego. Wiedziałem, że po prostu dowiezie, że ma na siebie jakiś pomysł i wie, co chce robić w przyszłości. Natomiast z Mulą… No z nim było trochę inaczej. Bałem się. Naprawdę się bałem, bo bardzo go lubiłem (dalej zresztą tak jest). Siadał mi jego wizerunek i bycie takim OG bykiem z Harlemu, jarałem się jego nieprzewidywalnością i energią, którą wprowadzał na trackach. Mimo to cały czułem, że w przyszłości mogę się zawieść. Miałem świadomość, że to będzie totalnie inna przewózka niż to, z czego znałem go dotychczas. Jednocześnie nie byłem do końca przekonany co do tego, jak to będzie wyglądać i czy się nie pogubi.

I faktycznie, tak się stało, w 2021 roku obaj zadebiutowali. Sleezy wleciał z zaskakująco różnorodnym projektem 13 Songs 2 Die 2, niedługo później Zilla wydał bardzo solidny tape Dog Boy. W sumie git, wszystko spoko, raczej spełnili oczekiwania i w ogóle. Problem zaczął się wraz z premierą wspólnego LP City Morgue vol. 3: Bottom of the Barrel, które wyraźnie odstawało poziomem od poprzednich wydawnictw duetu. Cóż, krótko mówiąc nie spotkało się to ze zbyt dobrym feedbackiem od słuchaczy. Głównie przez fakt „spamowania muzyką”. I co wydarzyło się po tym? Ze strony ZillaKamiego absolutnie nic. Cały czas coś tam pisze, tworzy, udostępnia snippety: niektóre bardziej balladowe, inne agresywniejsze – jedne lepsze, drugie gorsze. Najważniejsze jest jednak to, że w jego przypadku wyraźnie słychać wyciągnięcie wniosków i stawianie na jakość a nie ilość. A co w tym czasie zrobił SosMula? Najpierw w kwietniu wydał bardzo przeciętny album 2 High 2 Die, przy którego pierwszym odsłuchu nawet ja zasnąłem. Później jeszcze parę razy wróciłem i to brzmi jak jakieś ostateczne możliwe stadium trapu. Ma to jakieś tam highlighty, które zapętlałem, ale żeby wrócić do całości… Myślę, że widok 45-minutowego materiału składającego się z 20 tracków z głównym gatunkiem oznaczonym na RYMie jako rage odstraszyłby niejednego. Chyba tylko Offcheck jara się tak skonstruowanymi projektami. Minęło raptem parę tygodni i wleciała wspólna EPka z OTL Beezym Body Bag Musik. Kumam nagrywanie z ziomkami, ale to nieironicznie najgorszy raper, jakiego miałem w życiu nieprzyjemność słuchać. Przetragiczny typ brzmiący jakby recytował wersy z kartki. W zestawieniu z tym, jak energiczny jest Mulański totalnie psuje odbiór całości. Miesiąc później ukazała się edycja Deluxe 2 High 2 Die dodająca nikomu niepotrzebnych sześć bonusowych tracków, nie różniących się niczym od tego, co było w podstawowej wersji. I w lipcu kolejna kolaboracyjna EPka CrashOutBoyz, tym razem stworzona wraz z producentem Ryderem Johnsonem, na temat, której ponownie nie mogę powiedzieć nic specjalnie pozytywnego. Bezsensowne trzaskanie masowo numerów i wydawanie paru przeciętnych, niedokończonych projektów zamiast jednego, dopracowanego, solidnego, wypełnionego bangerami…

…i kiedy już myślałem, że to na jakiś czas koniec, zrobi sobie przerwę i może za jakiś czas zaatakuje takim czymś, o czym pisałem akapit wyżej, to SosMula szybko rozwiał moje wątpliwości. Z bomby wydaje album Sleez Machine – definicję projektu na jedno kopyto. Krążek powstały w współpracy z Syntheticiem, znanym głównie z robienia beatów dla Yeata. I prawdę mówiąc nie wiem, co mnie bardziej frustruje słuchając tego materiału – instrumentale czy performance Muli. Produkcyjnie to jest tak nużące, że porównując to do czegoś umiejscowiłbym to gdzieś pomiędzy mundialowym meczem Polski z Meksykiem a dyskografią Kartky’ego. Zero pomysłów, zero innowacji, zero eksperymentów, Zbigniew Ziobro. Po prostu nudne jak barszcz rage beaty bez nawet ułamku dźwięku, na którym można by zawiesić ucho.

Ale okej, uznajmy więc, że Mula nie miał najłatwiejszego zadania. Niby z gówna bata nie ukręcisz, ale mam wrażenie, że on nawet nie próbował. Naprawdę nie wiem, jak to się stało, ale to brzmi jakby przez ostatni rok absolutnie zatracił umiejętność pisania. Umówmy się, drugim MF DOOMem czy Jayem Z to on nigdy nie był i jego teksty do najwybitniejszych raczej nie należały. Chociaż mam nieodparte wrażenie, że to głównie kwestia lenistwa, bo jak mu się chciało to potrafił klepać całe zwrotki oparte na wielokrotnych rymach z ciekawymi, niebanalnymi follow-upami i metaforami, co pokazywał chociażby na V12 czy Super Soaka. Problem jest taki że mu się rzadko chce. Bardzo rzadko. A w tym roku to już w ogóle przeszedł samego siebie. Nie wiem, czy na wszystkich wydanych przez niego w 2022 roku trackach potrafiłbym znaleźć jakiekolwiek linijki, w których słychać, że siedział nad nimi dłużej niż 15 sekund. Numer zatytułowany Sticks on Sticks trwa dosłownie 118 sekund, z czego 72 to powtarzanie w kółko tego samego wersu. No bez jaj, szanujmy się. Kiedyś gość potrafił się bawić flow, zmieniać je pary razy w jednym utworze, zaskakiwać niesamowitą energią. I też nie oszukujmy się, to była muzyka przeznaczona do tego, żeby się bujać i jak najbardziej spełniała swój cel, a teraz? Teraz wydaje projekt, gdzie jego nawijka brzmi jak szczekanie do rytmu. A czasem nawet to mu się nie udaje. Przecież takie Molly Brains brzmi jak parodia jego muzyki sprzed dwóch lat. Gdzie są te catchy refreny wkręcające się w łeb? Brakuje tu tego, czym kiedyś do siebie przyciągał i tego, co było jego największymi zaletami. Zatracił to wszystko, co go wyróżniało. Jedyne, co pozostało to wybitne ad-liby i oby przynajmniej z nich nigdy nie zrezygnował.

Nie wiem też, co nim kierowało przy doborze gości – robisz hypertrapowy materiał na rage beatach i kogo tam zaprosisz? Nigdy nielatających na takich instrumentalach Scarlxrda, Ramireza i Black Kraya, gdzie żaden z nich nie jest w żadnym stopniu związany z tego typu brzmieniami? I wyraźnie słychać, że sobie na nich nie poradzili, co za niespodzianka… Naprawdę bardzo przykro mi się na to wszystko patrzy, bo to cały czas jest jeden z moich ulubionych raperów. Tymczasem stało się dokładnie to, czego się obawiałem. Doprowadził do takiego momentu swojej kariery, że modlę się, żeby zrobił sobie przerwę i nic nie wydawał. Nie tak to powinno działać. Najgorszy w tym jest brak perspektyw na zmianę w przyszłości, bo kolejny projekt Sleez Religion już został zapowiedziany. I cóż, nie pokładam w nim zbyt dużych nadziei, najzwyczajniej w świecie nie mam ku temu powodów. Oby tylko na ostatnim, wspólnym albumie z ZillaKamim, który ma być oficjalnym końcem City Morgue, nie zawiódł. Czy ja proszę o tak wiele?