Pszczoły od os odróżnia to, że mogą użądlić tylko raz i niedługo potem umierają. Te drugie mogą natomiast kłuć wielokrotnie, aż do wyczerpania jadu magazynowanego w woreczku jadowym. Swoim najnowszym krążkiem wrocławianin udowadnia, że nie popełnił błędu wybierając sobie owada w ksywie. Niecały tydzień temu użądlił ponownie. I znając go, zrobi to jeszcze parokrotnie, aż do wyczerpania zapasów kwasu.

Parę miesięcy po sukcesie odniesionym dzięki Sprzedaniu dupy, Osa skomentował sytuację wydając luźny singel O kurwa, woaah!, który rozpoczyna się słowami „już odjebałem dobrze, ciekawe co będzie potem?”. Trochę ponad rok później wymieniony wcześniej utwór otwiera jego nowy album Breslau Hardcore. Na chwilę obecną prawie pewne jest to, że nie powtórzy nim komercyjnego sukcesu poprzednika. Nie znajdziemy tu przebojów na miarę Patolove czy Zakochałem się w twojej matce. Cały projekt wydaje się być jego naturalną ewolucją jako artysty. Jednak obskurność, buntowniczość i agresja pozostały. Osa ponownie udowadnia, że zawsze robi to, co chce i tak, jak chce. Chociaż prawdę mówiąc poszło to w trochę inną stronę niż się tego spodziewałem. Jest super, ale nie bez uwag.

Zdechły Osa – O kurwa, wooah!

Zdechły Osa zawsze znany był z bawienia się brzmieniem. Nie ma w polskim mainstreamie drugiej osoby, która latałaby na tylu, tak bardzo różnych, czasem wręcz dziwnych instrumentalach. Od klimatycznych vaporwave’ów, przez hardcore punkowe młocenie, aż po elektroniczne rave’owe wymysły od Aetheroboya1, gdzieś tam jeszcze po drodze zahaczając o boom bapy i przećpaną psychodelę. Tu tego eksperymentowania zbyt wiele nie ma. I to wcale nie oznacza, że ta płyta nie jest różnorodna, bo to chyba ostatnie, co można by jej zarzucić – gdyby wydał to ktokolwiek inny, każdy spuszczałby się nad różnorodnością i wszechstronnością. Ale Osa przyzwyczaił do tego, że potrafi zaskoczyć i odnaleźć się w takim wydaniu, w jakim nikt by go sobie nie wyobrażał. Tymczasem wszystko, co mamy na Breslau Hardcore, już w jego wykonaniu słyszeliśmy. Trzeba jednak przyznać, że muzycznie, w większości, to się po prostu broni.

Od strony producenckiej nie można się do niczego przyczepić. W końcu w creditsach są takie ksywki jak Aetherboy1, Da Vosk Docta, 1988, DJ Zeten czy Alick – każdy z nich to wyśmienity i przede wszystkim oryginalny beatmaker. Tak też jest w przypadku tego materiału. Wszystkie produkcje są na tyle charakterystyczne dla danego producenta, że słuchając, nietrudno w ciemno odgadnąć, kto był za nią odpowiedzialny. Gitarowe punkowe riffy od Etera ozdobione elektronicznymi, dubstepowymi dodatkami, cloudowo-oniryczny wave od DVD, czy Ćpaj Stajl type beaty – to tylko część rzeczy, na jakich latają tu Osa i zaproszeni przez niego goście.

W ogóle ogromną zaletą tego projektu, która każe napawać optymizmem na przyszłość, jest właśnie umiejętność współpracy z innymi artystami. Przykładowo prawie 7-minutowe boom bapowe Nawyki, ze zwrotkami od Konego, Hadesa, Kosiego, Pikersa i Amena Pacierzu? Niezłą ekipę zmontowali, posse cut elity polskiej rapowej przećpanej awangardy z mocnym ulicznym sznytem, jedynie Młodego Dzbana im tam zabrakło. Oprócz tego w tej bardziej hip-hopowej części płyty mamy m. in. takie tracki, jak Kurtyzanka za 2 dychy z nieco absurdalnym featem od Gicika A’mane. Są też dwa kawałki z Alickiem – Zakochany kundel i Między blokami – świetnie brzmiące połączenia jedynego w swoim rodzaju osiedlowego klimatu Ćpaj Stajlu z punkową energią Zdechłego Osy. Wszystkie kawałki z tego albumu, a zwłaszcza te wspomniane powyżej, na których nawija swoim agresywnie brzmiącym, trochę pokracznym flow to totalne bangery, udowadniające, że żądła nie stracił, a wręcz przeciwnie.

Zdechły Osa x Alick – Zakochany kundel

Z tą bardziej nierapową częścią krążka, chwilami jest, no… gorzej. Jezus po tygodniu we Wrocławiu z WalusiemKraksąKryzys brzmi jak trochę nieudany sequel ADHDHWDPLGBT. Z kolei na Do widzenia Brodka zaprezentowała się raczej kiepsko, nijaka i niezapadająca w pamięć zwrotka z jej strony. Spory zawód, bo mając z tyłu głowy Hydroterapię z ubiegłorocznej EPki Moniki, moje oczekiwania były całkiem duże i liczyłem na co najmniej dobry numer od tego duetu. Pozytywnym zaskoczeniem okazało się być natomiast Elo z Sarsą. Collab z gatunku tych, na które sam nigdy bym nie wpadł, że mogą dojść do skutku, a już na pewno nie oczekiwał aż tak dobrego rezultatu. Warto jeszcze wyróżnić jeden z singli promujących, Przez Ciebie – świetny, eksperymentalno-elektroniczny instrumental od Aethera, który Zdechły bardzo sprawnie ujarzmił. Właśnie tego typu klimatów mi tutaj zabrakło w większej ilości. Gdyby zamiast nieudanych punkowych pseudo ballad, jak chociażby Summer Song, Osa zdecydował się postawić na więcej takich brzmień, z pewnością całościowo robiłoby to o wiele lepsze wrażenie.

Porównując to do debiutanckiego Sprzedałem dupe lirycznie jest o wiele gorzej (często wręcz dość żenująco), ale czysto songwritingowo nabrał ogłady. Jego muzyka nie jest już AŻ TAK chaotyczna, jak kiedyś. Grono malkontentów, którzy narzekali na decyzję o dołączeniu do Warnera było bardzo duże. Ja zresztą też obawiałem się, że majors go „wykastruje”, straci autentyczność i stanie się jednym z wielu. Wydaniem Breslau Hardcore udowodnił, że nie stracił żądła i ciągle ma ten dryg. Niezmiennie jest jedną z najbardziej charakterystycznych, najbarwniejszych i najwszechstronniejszych postaci na scenie. Ten, kto kuma stilo, doceni. Sam zresztą stwierdził na swoim debiucie „młodzi mnie słuchają, starzy nie kumają raczej”. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że tym projektem właściwie nie zrobił nic, żeby przekonać kogokolwiek nowego do swojej osoby. Fanom wcześniejszych rzeczy się pewnie spodoba, ale szerszego grona odbiorców to on tym raczej nie pozyska. I pewnie ma to w dupie.