Kiedy usłyszałem, że rodowita Ślązaczka napisała książkę o Sosnowcu, pomyślałem sobie, że to doskonała okazja, żeby się do czegoś przypierdolić. Okazało się, że jest to reportaż dziennikarki z olbrzymim doświadczeniem, wydany przez wydawnictwo Czarne, słynące z publikowania w większości jakościowych pozycji. Szybko zmieniłem swoje podejście, ponieważ nie posądzałbym nikogo z takim stażem o nierzetelnie wykonaną robotę. Sięgnąłem więc z zaciekawieniem po Sosnowiec. Nic śląskiego Anny Malinowskiej, która w stosunku do tego miasta jest postronna. Podoba mi się już sam tytuł, słusznie sugerujący, że Sosnowiec to nie Śląsk. Rozmawiając z ludźmi z innych zakątków Polski, próbujących mi wmówić, że Sosnowiec leży na Śląsku, zawsze odpowiadam, że znajduje się tylko w obrębie województwa śląskiego. A kiedy ten argument nie trafia, szukam bardziej bezpośredniej analogii – dawniej Sosnowiec należał do województwa katowickiego, a przecież nie jest Katowicami, prawda?
„Paszport masz?!”
Mieszkam w Sosnowcu niemal od urodzenia. Stąd pochodzi mój ojciec, dziadek dorastał w Będzinie. Kocham moją małą ojczyznę, strasznie ciekawią mnie jej dawne dzieje. Chętnie uczestniczę w różnych wycieczkach historycznych, odwiedzam wystawy w miejscowych muzeach. Spodziewałem się więc po tej książce samych oczywistości. Tymczasem w wielu momentach byłem dosłownie zdumiony tym, do jakich ciekawostek udało się dotrzeć autorce. Choć reportaż zaczyna się niepozornie, zwyczajnie. Pani Anna przekracza bramy miasta, a Szwedzki zamiast przywitania, pyta się o jej paszport. Szwedzki jest uznanym w Polsce street-artowym artystą. Zyskał rozgłos dzięki rysowaniu na murach wyluzowanego, przygarbionego chłopka w żółtej koszulce i niebieskich spodniach, który zawsze komentuje rzeczywistość w komiksowym stylu. Pochodzi z Sosnowca, a dokładniej z mojej dzielnicy – z Zagórza. Akurat tego nie dowiesz się z żadnej książki!
Arkadiusz Chęciński, prezydent Sosnowca, traktuje media społecznościowe jako oręż. Raz polemizował z portugalskim dziennikarzem, goszczącym w Sosnowcu przy okazji meczu Rakowa ze Sportingiem, który w swoim artykule przedstawił miasto w niekorzystnym świetle. Innym razem dyskutował z Kubą Wojewódzkim czy też z komikami – ci w następstwie zostali zaproszeni przez prezydenta na roast Sosnowca. Od polemiki z Filipem Chajzerem zaczęła się cała ta heca z paszportami – Szwedzki pytający o nie turystów, broszury stylizowane na dokument, rozdawane podczas różnych wydarzeń kulturalnych. To efekt działań marketingowych obecnej władzy, nie jestem ich fanem. Prawie już o tym wszystkim zapomniałem, lecz pani Malinowska od tego zaczęła swoją opowieść.
Intrygujący Sosnowiec
W zasadzie każdy rozdział reportażu poświęcony jest jakiemuś głównemu zagadnieniu, ale zawiera kilka wątków pobocznych lub anegdot. Poznając początki istnienia miasta, wtedy jeszcze znanego jako Sosnowice, dowiadujemy się mimochodem, że prapradziadek Tolkiena urodził się w Gdańsku. Autorka często rozmawia z mieszkańcami, poznając ich opinie o tym, jak się żyje w tym mieście lub jakieś osobiste historie związane z Sosnowcem. Nadaje to ludzkiego charakteru tej pozycji, która jest pełna ciekawych treści, przedstawionych prostym i zrozumiałym językiem. Nie przytłaczają czytelnika jak jakieś popularno-naukowe publikacje, a fakty ukazane są przede wszystkim obiektywnie.
Wpływ na powstanie i rozwój miasta miało połączenie linii Kolei Warszawsko-Wiedeńskiej i Kolei Górnośląskiej, wybudowanie Dworca Głównego i uczynienie z niego stacji granicznej. W książce Anny Malinowskiej jest ukazana niemal cała historia Sosnowca, która mniej więcej zaczyna się właśnie od tego momentu. Nie mówię, że to wiedza powszechna, ale wystarczy tylko wpisać w wyszukiwarkę odpowiednie frazy, a na informacje o zbudowaniu Dworca Głównego trafimy. Znacznie ciekawsze są fakty, do których dotarcie wymagało od autorki głębszego poszukiwania. Dowiadujemy się, że w trakcie Powstania Styczniowego miała miejsce zwycięska bitwa o Sosnowiec. O miasto, któremu geograficznie bliżej jest do Małopolski niż Śląska, a i tak w trakcie II Powstania Śląskiego jego mieszkańcy pomagali walczącym. W Sosnowcu znajduje się najstarszy pomnik w Polsce, upamiętniający to powstanie.
Historia cerkwi, należącej do parafii Świętych Wiery, Nadziei, Luby i matki ich Zofii, mówi nam nie tylko o obecności prawosławia w Sosnowcu przed laty, ale stanowi zaczątek do ukazania multikulturowego miasta, jakim była stolica Zagłębia Dąbrowskiego. Przedstawia przekrój ludności napływowej. Zresztą to na dzielnicy Pogoń znajduje się cmentarz wielowyznaniowy, jedyny w Polsce, gdzie na jednym obszarze znajdują się „nekropolie”: ewangelicka, prawosławna, rzymskokatolicka i żydowska.
Miasto, które wiele zawdzięcza niemieckim przedsiębiorcom
Sosnowiec. Nic śląskiego z naturalnych przyczyn musiał zawierać biografię Edwarda Gierka i genezę nazywania tego regionu Czerwonym Zagłębiem, ale autorka również próbuje skonfrontować czasy słusznie minione z obecnymi, próbując odpowiedzieć na pytanie, czy dzisiejszy Sosnowiec jest lewicowy. Ciężko opowiadać o Sosnowcu pomijając Gierka, ale ciekawsze są losy rodzin Schoenów, Dietlów czy Lamprechtów. To niemieccy przedsiębiorcy, których zakłady napędzały przemysł w Sosnowcu i pozwalały rozrastać się miastu.
Pałac Dietla służył jako lokacja w wielu filmach i gościł takich aktorów jak John Malkovich. Pałac Oskara Schoena funkcjonuje jako Sąd Rejonowy w Sosnowcu, a Pałac Ernsta jako muzeum. Poza Zamkiem Sieleckim, sięgającym średniowiecza, są to najstarsze zabytki w Sosnowcu. Po rodzinie Lamprechtów nie pozostały żadne pałace, ale odnaleziony pamiętnik, należący do Fanny Lamprecht, jest pełen szczegółowych opisów realiów Sosnowca z przełomu XIX i XX wieku.
Przerażające miejsca i (na szczęście) nieudane plany
Reportaż zawiera mnóstwo fascynujących, a jednocześnie przerażających opisów. Abisynia, czyli sosnowieckie slumsy w okolicy Dworca Południowego, w miejscu dzisiejszego Osiedla Naftowa. Świńska rampa – miejsce przeładowywania pociągów, do którego zwożono trzodę i gęsi z całego Królestwa Polskiego, skąd przewożono do Niemiec. Nieopodal funkcjonowały Teatry Letni i Zimowy (zachowany do dziś jako Teatr Zagłębia), gdzie podczas spektaklów docierał smród z rampy. Anna Malinowska próbuje również odpowiedzieć na pytania, dlaczego Sosnowiec nazywany jest Somalią i czemu mówi się o nim, że jest najdalej wysuniętą dzielnicą Warszawy na południe? Pomagają jej w tym różni rozmówcy.
Zaintrygowały mnie nieznane mi dotąd historie. Trójkąt Trzech Cesarzy to urokliwe, pełne zieleni miejsce, w którym łączą się Biała Przemsza i Czarna Przemsza. W czasach rozbiorów stanowiło granicę Prus, Austro-Węgier i Rosji. W Sosnowcu funkcjonowały gangi, zajmujące się przemytem mięsa, bydła, cukru, produktów rolnych, cygar, broni czy gazetek. Kolejna historia jest związana z moją dzielnicą. Najpierw wybudowano Hutę Katowice w Dąbrowie Górniczej, a następnie osiedla mieszkalne dla jej pracowników – w Sosnowcu na Zagórzu, w Dąbrowie Górniczej na Mydlicach, a w Będzinie na Warpiu. Pomiędzy tymi dzielnicami znajdowałą się wolna przestrzeń, na której komunistyczne władze próbowały utworzyć osobną dzielnicę z centrami administracyjnymi, obiektami kultury i uczelniami.
W tym samym miejscu hitlerowcy zamierzali wybudować Adolf-Hitler-Stadt – nowe miasto, zamieszkiwane przez nazistowskie elity. Gdyby nie klęska Niemców pod Stalingradem, ten plan byłby się powiódł, ponieważ został już zaakceptowany przez samą wierchuszkę. Na szczęście nie udało się Niemcom i socjalistom, ale od siebie dodam, że dopięli swego Francuzi – dziś w tym miejscu stoi – pierwszy hipermarket w Sosnowcu – Auchan, Leroy Merlin i Decathlon.
Sosnowiec w popkulturze
Kiedy w kinach miał premierę Pianista Polańskiego, miałem 13 lat. Według plotek, krążących po moich znajomych, kręcony był na „barakach” jak w pozostałych dzielnicach Sosnowca nazywano kamienice przy ulicy Staszica. Co prawda okazało się to jedynie miejską legendą, bo tak naprawdę powstawał tutaj film Mur z 1982 roku, który też opowiadał o warszawskim getcie. Nieopodal „baraków” w rzeczywistości znajdowały się getta sosnowieckie i będzińskie. W książce Anny Malinowskiej poświęcono całkiem sporo miejsca sosnowieckim Żydom. Szczególnie ujmujący jest wątek Florentyny i Franciszka Nowaków, którzy ukrywali rodzinę Zorskich w kamienicy przy ulicy Dekerta. Zorscy postanowili wyemigrować do Szwecji po wydarzeniach z marca 1968 roku ze względu na narastanie nastrojów antysemickich w Polsce. Poznajemy również ich powojenne losy.
Od małego byłem przekonany, że Wampir z Sosnowca, który stał się nawet częścią popkultury, był największym złoczyńcą z tego miasta. Tymczasem w okresie międzywojnia cała Polska żyła procesem truciciela – Pawła Grzeszolskiego. Pani Malinowska poświęciła cały rozdział na tę historię, która kończy się niespodziewanym zwrotem akcji. Warto sięgnąć po jej książkę choćby tylko dla tego jednego rozdziału. To materiał na gotowy scenariusz, więc trzymając się filmowej nomenklatury – nie będę spoilerował.
Animozje ze Ślązakami
Kiedy w nastoletnich czasach chcieliśmy z kolegami jechać „nad wodę”, wybieraliśmy dąbrowską Pogorię zamiast sosnowieckich Stawików. Od nas zawsze bliżej było do centrum Dąbrowy Górniczej niż do centrum Sosnowca, a Stawiki znajdują się jeszcze dalej. Graniczą z katowicką dzielnicą Szopienice. Słyszało się, że można tam spotkać Hanysów i wdać się z nimi w bójkę, a mnie takie sprawy nigdy nie fascynowały. Nad Pogorią byliśmy wśród swoich, Goroli. Zresztą Stawiki były do niedawna kompletnie zaniedbane. Podobnie jak Stadion Ludowy, znajdują się na terenie Śląska, choć administracyjnie należą do Sosnowca. Na Ludowym się jednak bywało często. W reportażu pani Anny możemy poznać zależności i animozje między Ślązakami i Zagłębiakami, a Stawiki są jedynie tłem. Tak samo na podstawie rozmów z górnikami ostatniej działającej kopalni w Sosnowcu, Kazimierz-Juliusz, możemy dowiedzieć się o tym, jak przeplatały się losy górników po obu stronach Brynicy.
Najsłynniejsi i najbardziej zdolni Sosnowiczanie
Jeden z rozdziałów opowiada w całości o kulturze Sosnowca. Umówmy się, każdy mieszkaniec zna Jana Kiepurę. Nigdy wcześniej natomiast nie docierało do mnie jak wielką i znaną na całym świecie był postacią. Autorka porusza również wątki innych znanych Sosnowiczan – Władysława Szpilmana czy Jacka Cygana. Pola Negri, międzynarodowa gwiazda kina, przez kilka lat zamieszkiwała w kamienicy przy ulicy Dęblińskiej. Kilka kamienic obok, przy tej samej ulicy, znajdowała się również pierwsza szkoła muzyczna w Sosnowcu, założona przez śpiewaczkę operową – Ewę Horbaczewską. Pierwszy raz usłyszałem o niej właśnie z kart tej książki. Rozmówcy pani Anny wymieniają jednym tchem również inne uznane nazwiska ze świata kultury, które pochodziły z Sosnowca. W większości byli to operowi tenorzy.
Pochodzę z Sosnowca!
W dużej mierze reportaż Sosnowiec. Nic śląskiego opiera się na rozmowach z różnymi ludźmi. Dzięki temu autorka jest obiektywna, a werdykty dotyczące różnych zagadnień możemy wydać samodzielnie. We fragmencie o Janie Kiepurze jednym z punktów rozważania było jego pochodzenie. A mianowicie, czy był z niego dumny? Czy określając się „chłopakiem z Sosnowca” ironizował, czy demonstrował dumę? Można wyciągnąć wniosek, że ludzie z Sosnowca niechętnie przyznają się do tego, skąd pochodzą. Z tym że działa to w dwie strony. Miasto również nie pomaga w tym, aby promować bardziej rozpoznawalnych mieszkańców czy tych, którzy zajmują się czymś ciekawym. Napisz do Wydziału Kultury prośbę o wsparcie jakiejś inicjatywy to prawdopodobnie nie otrzymasz żadnej odpowiedzi. Kiedyś z zazdrością przeglądało się dąbrowskie portale, które pisały nawet o najdrobniejszych sukcesach swoich mieszkańców. A przecież w Sosnowcu takich również nie brakuje.
GAD Records, znana polskim słuchaczom niezależna wytwórnia, swoją siedzibę ma właśnie w Sosnowcu. Stąd pochodzi założyciel street-wearowej marki Unleashed, która swego czasu była bardziej znana w Nowym Jorku niż w Zagłębiu. Z Sosnowca pochodzą bardziej medialne nazwiska – Maja Sablewska, Modest Amaro czy wybitny aktor Łukasz Simlat. Sosnowieccy raperzy pomagali budować katowicką scenę na początku jej rozwoju – Zapis C Rytmu, Dene (w tym gronie znaleźli się oczywiście Bas Tajpan czy później Moral, którzy jednak pochodzą z Dąbrowy Górniczej). Do Sosnowca przybył studiować Zbigniew Białas, który wyświadczył miastu przysługę – zainspirowany kafelkiem o treści „A. Korzeniec Sosnowice” napisał nagradzaną powieść, w której mieszają się gatunki obyczajowe i sensacyjne, opisującą idealnie Sosnowiec w przededniu I wojny światowej. Ryszard Derdziński, związany z Sosnowcem, zajmuje się tworzeniem własnych języków, z którego usług korzystają twórcy filmowi.
Czy Sosnowiec jest memem?
Nie chcę zabrzmieć jak maruda, ale pomyślałem, że uzupełnię kilka wątków o dodatkowe informacje, których zabrakło w reportażu. Przy opisie Pałacu Mieroszewskich na Zagórzu, brakuje wzmianki o znajdującym się zaraz obok lapidarium, sięgającym czasów średniowiecza. Kilkadziesiąt metrów dalej możemy odnaleźć pozostałości po średniowiecznym zamku. Żeromski odwiedzał Zagłębie, a swoje obserwacje na temat realiów życia tutejszych mieszkańców wykorzystał w Ludziach bezdomnych. Pominięto to, że pierwowzorem doktora Judyma był lekarz zakładowy Towarzystwa Kopalń i Zakładów Hutniczych Sosnowieckich Aleksander Widera, który spoczywa na cmentarzu przy ulicy Zuzanny. A gdzie moja ulubiona ciekawostka, że Mieroszewscy nie byli braćmi, mimo że główna ulica Zagórza nazywa się Braci Mieroszewskich?
Anna Malinowska w swoim reportażu nie tylko opisuje intrygujące historie. Żeby bardziej móc je przeżywać, odwiedza kamienicę, w której mieszkała szwagierka truciciela z Sosnowca, odnajduje groby jego ofiar, spaceruje po Pogoni, której alejki według książki jawią się jako ładniejsze niż uliczki Wiednia lub Budapesztu. Zwraca uwagę na wiele problemów, ale ukazując miasto w całej jego okazałości, nie zapomina o jego pozytywnych stronach. Na pewno udaje jej się odczarować to miasto z bycia memem! Wszelkie docinki od zawsze słyszeliśmy ze strony Ślązaków, ale i my nie pozostawaliśmy im dłużni. Od paru lat wykroczyło to poza naszą świętą wojnę i stało się ogólnopolskim żartem.
Czy publikacja Sosnowiec. Nic śląskiego ma szansę zainteresować kogoś spoza mieszkańców miasta? Zapewne tak, choć mam pewną obawę. Kiedyś z dziką rozkoszą pochłaniałem książki o okupacyjnej Warszawie czy Powstaniu. Wszystkie nazwy ulic i opisy miasta, nawet te najbardziej szczegółowe, nie działały na moją wyobraźnię, ponieważ nigdy tych miejsc nie widziałem. Ulicę Dęblińską jednak znam w miarę dobrze i jakoś łatwiej jest mi odtworzyć w głowie jak spaceruje nią sama Pola Negri.