Wszystko co, dobre szybko się kończy, a jednak kariera BROCKHAMPTON dłużyła się niezmiernie. Pamiętacie „SATURATION”? Ten 2017 kiedy to największy internetowy boysband w świecie „post-one-direction” kompletnie rządził latem? Kilkanaście singli pełnych energii, charyzmy i chemii pomiędzy chłopakami sprawiło, że BROCKHAMPTON znalazło się na playliście każdego nastolatka z Kalifornii i nie tylko. Te czasy w historii zespołu jednak minęły szybko i każda kolejna płyta wydawała się albo średnio rozwiniętym pomysłem, albo nieudaną repliką tego, co udało się chłopakom zrobić podczas SATURATION. W połączeniu z dużymi problemami wewnątrz samej grupy (czy to wyrzucenie Ameera Vanna w 2018, czy też chaotyczne i nagłe rozwiązanie boysbandu na początku tego roku) wydawało się, że BROCKHAMTPON raczej nie czeka nic dobrego. Świadomy był tego sam zespół, bo ostatni albu-… a nie, czekaj… ostatnie dwa albumy jakie dowieźli w zeszłym tygodniu pokazują perfekcyjnie, dlaczego to wszystko musiało się już nareszcie skończyć. Na dobre i na złe.

Pierwszy z krążków, „The Family”, to nawet nie jest pełnoprawny album grupy. To bardziej dziennikowe omówienie wszystkich problemów i trudności z jakimi mierzył się Kevin Abstract, lider BROCKHAMPTON, w trakcie działalności w zespole. Kreatywna droga boysbandu prowadziła raczej w kierunku dalszego eksplorowania R&B, funku i pop rapu, w trakcie gdy „The Family” jest pełne modulowanych soulowych sampli, ostrych boom bapowych perkusji, a czasem znajdą się tu drumless-owe instrumentale wprost z dzisiejszego undergroundu. Abstract stara się jak najmocniej, aby w te bity tchnąć energię za sześciu i zaskakująco w większości mu się to udaje, szczególnie na piosenkach jak „RZA” czy „Big Pussy”. Pasja, z jaką dokonuje autoterapii oraz kontekstualna i tematyczna próżnia, w jakiej ta płyta jest zawieszona sprawia, że może to być nawet jeden z ciekawszych albumów BROCKHAMPTON po ich debiutanckiej trylogii. To dość słodko-gorzki fakt, bo jeśli najlepszą rzeczą, jaką możesz zrobić, jest podsunięcie mikrofonu swojemu frontmanowi i danie mu się wygadać przez 35 minut, rzeczy nie wyglądają dobrze. Posuwanie się do takich nostalgicznych chwytów oznacza, że kreatywnie rzecz biorąc, twój zespół zabrnął w ślepy zaułek.

Ten zaułek idealnie pokazuje „TM”, czyli prawdziwie ostatni album jaki wydali chłopaki z Houston. To jest bez wątpienia ich najgorszy krążek. Pasji w nim raczej tyle, że tęsknię za tym, jak Abstract śpiewał sam, a ciekawych pomysłów, które były charakterystyczne dla grupy, nie widać. Nie winię ich za to, bo będąc w dość niewygodnym kontrakcie z RCA Records, też bym się za bardzo nie starała aby uwolnić się już od zobowiązań (po więcej informacji sprawdź The Strokes). „TM” to nic innego niż parę piosenek, które gdzieś pewnie leżały na dyskach członków zespołu, chociaż muszę przyznać, że nawet i tu znajduje się trochę złota. „NEW SHOES” i „KEEP IT SOUTHERN” to prawdopodobnie jedyne bangery, które wykorzystują tradycyjną formułę boysbandu w satysfakcjonujący sposób, choć trapowe podejście do tego schematu sprawia, że wyróżnia się jeszcze mniej w kontekście dzisiejszego rapowego mainstreamu. Jako prawdziwą perełkę jawi się jednak „MAN ON THE MOON”, które jest bardzo żywym dance-popowym numerem z nutką R&B. Chciałabym szczerze usłyszeć cały album takiego BROCKHAMPTON, ale chyba raczej nie mam na co liczyć. Poza tym jedynie emocjonalne i spokojne rozważania o sławie na „CRUCIFY ME” może być warte uwagi przelotnego słuchacza. Reszta piosenek to zaskakująco nudna jazda po trendach od Travisa Scotta po TikTokowych emo raperów. Skok o wiele poniżej barierki jaką sobie ustawili wcześniej.

Z jednej strony szkoda, bo BROCKHAMPTON to jeden z najciekawszych internetowych fenomenów muzycznych ostatniej dekady z mnóstwem utalentowanych ludzi w swoich składzie. Jednak brak wielkiej ewolucji artystycznej sprowadził na nich największą zmorę: ich poprzednie osiągnięcia. Po pandemii fani w większości pouciekali a grupy mają tą tendencję, że kiedyś się rozpaść muszą. „The Family” i „TM” to były dwa mocne gwoździe do trumny: artystycznie, finansowo i kontraktowo. Przynajmniej to właśnie Kevin Abstract i spółka sobie sami te gwoździe wbijają.