Zebrałem was tu tylko po to, aby więcej osób dowiedziało się o „Łysolu z Brazzers”. Takie kurioza to jest powód, dla którego słucham tej muzyki. To piosenka kierowana do partnerki, chociaż w tym przypadku bardziej adekwatne byłoby określenie „kochanki”. Jest opisem tego, jak bardzo osoba mówiąca leci na swoją kobietę (oczywiście z wzajemnością, to dalej rap, nikt nie ma takiego ego, żeby sobie odpuścić) i jaki super jest ich seks. Wsadźcie palce w „myszkę” (chodzi o waginę), weźcie do ust „słodkiego łysolka” (chodzi o penisa) i odbądźmy tę podróż razem. Witam w strefie mroku.

Jeśli już zdążyłem wywołać w was poczucie krindżu i to się wam nie podoba, to przykro mi. Niestety pewnie nie wyciągniecie „pistoletu” (chodzi o penisa) w celu proponowanym w tekście, ale raczej strzelicie sobie nim w łeb. Problem z tym numerem jest przede wszystkim taki, że łączy bezpośredniość w mówieniu o życiu seksualnym z jakimiś purytańskimi cukierkowymi eufemizmami, jakby autor mówił do dziecka o jakichś „myszkach” (chodzi o waginę). Dobrze, że już drugi wers brzmi: I to chyba biwak, bo mi stawiasz namiot (chodzi o erekcję) – od samego początku wiemy, że będzie przypał i żenada. „Sprośne” poczucie humoru twojego wujka najebanego na weselu.

Dalej znajdziemy wersy Gdy mówisz słodki łysol, to nie mówisz o głowie (to już było, ale przypomnę, że chodzi o penisa), Mam magic stick jak 50, który trzeba umyć (tego jeszcze nie było, więc chodzi o penisa). Jakieś porównanie seksu do beatboxu z dźwiękiem ruchów frykcyjnych w tle, One tam naprawdę są, nie oszalałem jeszcze. Najbardziej abstrakcyjne jest jednak śpiewanie „pif-paf, pif-paf” określając chwilę wcześniej swojego penisa mianem pistoletu (chodzi o ejakulację). Chociaż nie wiem przecież, jak to wygląda u innych słuchaczy. Ja myślę obrazami, scenami. Jak słyszę coś takiego, to czy tego chcę, czy nie, mam przed oczami czterdziestoletniego rapera, który podczas wytrysku wymachuje swoim kutasem, krzycząc „pif-paf”. Może to tylko ja. Jeśli tak, to sam podsunąłem wam ten obraz pod oczy i możemy leczyć traumę kolektywnie.

Jeśli jeszcze to czytasz, to musisz być prawdziwym koneserem, a właśnie dla takich osób jest zakończenie tego utworu. „Łysol z Brazzers” podsumowany jest skandowaniem słów:

TYLKO MÓJ CHUJ WIE, GDZIE JEST TWÓJ PUNKT G
TYLKO MÓJ CHUJ WIE, GDZIE JEST TWÓJ PUNKT G
TYLKO MÓJ CHUJ WIE, GDZIE JEST TWÓJ PUNKT G
TYLKO MÓJ CHUJ WIE, GDZIE JEST TWÓJ PUNKT G

Głęboko wierzę, że będzie mi dane znaleźć się na koncercie, na którym Łajzol będzie wykonywał ten numer, aby razem z dwustoma innymi ludźmi móc krzyczeć wspólnie zacytowane wersy. Po to słuchałem tej piosenki tyle razy i spisywałem to wszystko ze słuchu (w momencie pisania tego artykułu nie wszystkie teksty były dostępne na Geniusie).

Jednak ostatecznie nie ma co się śmiać. Mnie ten utwór wprawił w zadumę. Zacząłem wspominać czasy, kiedy śmialiśmy się z tego typa, co nawinął, że miłość ma dwie kalorie jak Tic Tac, a parę lat później, że laska rozumie jego dziaby i wybacza mu błędy. Doszliśmy do momentu, w którym bardziej krindżowe kawałki dla swoich panien nagrywają truskule, obrońcy hip-hopu i techniczni raperzy. Jak nie Oxon i Kojot to TYLKO MÓJ CHUJ WIE, GDZIE JEST TWÓJ PUNKT GIE.

Na tym etapie to już na pewno nikogo nie obchodzi, ale od strony muzycznej zasadniczo nie ma przypału. Bębny są całkiem klasycznie ułożone, zwiększają swój ciężar wraz z trwaniem utworu, co słychać szczególnie na początku drugiej zwrotki, gdy mają większą ekspozycję. Z drugiej strony – te wysokie cukierkowe melodie tworzą fajny kontrast i dają zrównoważenie wypełnione pasmo częstotliwości. Atutowy spoko robota, też dając bit Łajzolowi, nie spodziewałbym się, że odjebie coś takiego.

Pełna recenzja albumu „Łajzol Serious” autorstwa Artura Borowego ukaże się jutro.