To już druga odsłona „Kwartalnika Premier” – ostatnie trzy miesiące obfitowały w świetne wydania z różnych gatunków oraz scen. W zestawieniu znajduje się jedynie pięć projektów wypuszczonych w przeciągu minionego kwartału, lecz starałam się, aby były one dosyć zróżnicowane. Na liście widnieją pozycje rapowe, ale także metalcore, post-punk, a nawet pop. Poza głównym zbiorem, na końcu umieściłam tzw. honorable mentions, czyli krążki, o których warto wspomnieć, ale nie trafiły do mojego TOP5.

Fukaj – INTERLUDIUM (Hip Hop, Pop Rap)

Gdybym miała określić tę EP-kę jednym zdaniem, powiedziałabym, że jest krótka, ale treściwa. W niecałym kwadransie muzyki Fukaj znalazł miejsce zarówno na track do pobujania się („GOD SAVE THE PRAGUE”), spokojny letniaczek („NIE CHCĘ WRACAĆ”), jak i coś bardziej emocjonalnego, prywatnego (piosenka tytułowa). Niezależnie od klimatu utworów, każdy z nich okraszono dobrym, wpadającym w ucho bitem. Poza tym flow rapera przyjmuje na tym projekcie różne formy – część linijek nawinięta jest agresywniej, inne przypominają „matcha rap”, ale wszystko spójnie trzyma się całości. Za to warto też pochwalić producenta tego wydawnictwa, charlie moncler odwalił kawał dobrej roboty.

Ponadto jest to krążek, który zszył ze sobą dwie strony Szczecina. Wydarzyło się to za sprawą gościnnego udziału Hubert.a na „NIE CHCĘ WRACAĆ”. Artyści reprezentują lewy i prawy brzeg – rywalizujące ze sobą części miasta. W ramach zgody zdążyli już nawet wspólnie wykonać tę piosenkę na żywo podczas tegorocznych juwenaliów szczecińskich.

O najlepszym tracku wspomnę jednak dopiero teraz. „TRAKTOR” – bo o nim mowa – wyróżnia się na tle innych numerów bardzo luźną nawijką. Przez nią Fukaj często rzuca porównania, nawiązania kulturowe i metafory, jak na przykład: „Dziś im trochę łysiej, tak jak Vin Diesel”, lub „Ja wydaję jak kantor i tylko rośnie wartość”. Może nie są one górnolotne, ale uprzyjemniają odbiór całości. Refren również jest niezwykle chwytliwy, łatwy do zapamiętania. W połączeniu ze świetnie przekminionym podkładem powstał bardzo przyjemny, pop-rapowy kawałek. Po takiej przystawce pozostaje czekać na danie główne – longplaya od Fukaja. || Ulubiony track: TRAKTOR.

bez|kres – bez|kres (Post-Punk, Coldwave)

Choć bez|kres jako formacja zadebiutował dopiero w tym roku, to członkowie zespołu przez lata nabierali już doświadczenia pod szyldem black metalowej kapeli Kły. I po tym krążku słychać, że nie mamy do czynienia z amatorami. Brzmienia są dojrzałe, wyważone i przemyślane, ale niepozbawione polotu. Przebijają się przez nie silne, zimnofalowe wpływy. Twórcy nadali świeży wydźwięk elementom występującym wcześniej u innych artystów, „bez|kres” zawiera przeszywające instrumentale w stylu Molchat Doma, brutalność Siekiery, chłód Wież Fabryk, a nawet mistyczny klimat a’la Grzegorz Ciechowski. Wymieniać mogłabym bez końca, ale – co najlepsze – ten album to nie kopia zasłyszanych schematów, a połączenie ich w umiejętny sposób.

Zdecydowanie najlepszą kompozycją znajdującą się na trackliście, jest wydany wcześniej w formie singla „dogłos”. Nihilistyczna warstwa tekstowa świetnie łączy się z oprawą muzyczną. Chłodne, majestatyczne riffy tworzą wokół słuchacza wielką, szarą i brudną przestrzeń, jakby w pustej hali. Z kolei wyśpiewywane, czasem krzyczane frazy zdają się być klaustrofobiczne oraz przepełnione pustką. Utwór sprawia wrażenie buntowniczego, a jednocześnie agonalnego manifestu. „Nikim byłem, nikłym jestem, znikłym będę”.

Mówiąc znów o całokształcie – „bez|kres” to jedno z najlepszych polskich post-punkowych wydawnictw ostatnich lat. Jest trochę obskurne i brudne, ale także dopracowane i dostojne w głoszonej przez siebie marności. || Ulubiony track: dogłos.

LANDMVRKS – The Darkest Place I’ve Ever Been (Metalcore, Nu Metal)

Jakościowych cięższych brzmień w tym kwartale co nie miara, z post-punku czas przenieść się do czegoś bardziej hardkorowego. Francuski zespół LANDMVRKS wydał niedawno kawał porządnej muzyki. „The Darkest Place I’ve Ever Been” odpowiada na wszystkie moje wątpliwości dotyczące metalcore’u. W pewnym momencie gatunek przestał być w moim odczuciu zaskakujący, zaczął powtarzać tylko motywy i narzędzia: trochę krzyku, dużo gitar i może jakiś przeciętny syntezator. Omawiany krążek całe szczęście zakończył ten stan.

Przede wszystkim urzekła mnie dwujęzyczność tego wydania. Wiadomo, wersy po angielsku są dobre, ale słysząc, co wokalista ma do zaoferowania w swoim ojczystym języku, można się rozmarzyć. Niezależnie, czy Salvati pokrzykuje, czy śpiewa czysto, wszystko to wykonuje na znakomitym poziomie. Przy okazji niektórych tracków wokal zahacza nawet o rap, np. w „Sombre 16”. Przez całą płytę pojawiają się charakterne, pełne agresji cechy nu metalowe, jednocześnie nierzadko przebijają się zaskakujące zabiegi instrumentalne w postaci nietypowych syntezatorów (nie tych przeciętnych, o których wspominałam wyżej).

Wybór najlepszego utworu jest tu niezwykle trudny. Wiele tracków trzyma świetny poziom – chociażby „Blood Red”, „Sulfur”, czy „A Line in the Dust” z gościnnym występem grupy While She Sleeps. Najbardziej kupuje mnie jednak absolutny gamechanger w postaci „Deep Inferno”. Wokalista nie prezentuje tu swojego silnego skilla w nawijaniu po francusku – jest to kompozycja całkowicie anglojęzyczna. Pomimo to pozostawia za sobą niezwykłe wrażenie. Ma w sobie tzw. nu metalowe zacięcie, trafiające mocno w moje gusta. Może ono przypominać Linkin Park z czasów „Hybrid Theory” czy „Meteory”. W piosence wiele się dzieje, jawi się jako chaotyczna, ale zespół LANDMVRKS perfekcyjnie nad tym panuje. Żadne słowa nie oddadzą klimatu tworzonego tu przez ciężkie brzmienie gitar, bębnów oraz przeplatające się różne rodzaje partii wokalnych. To trzeba usłyszeć. || Ulubiony track: Deep Inferno.

Lorde – Virgin (Alt Pop)

Po czterech latach absencji Lorde zaliczyła w minionym kwartale powrót do wydawania muzyki. Jej poprzedni album – Solar Power– był dla mnie nie lada zawodem. Jedyna jego cecha, którą pamiętam do dziś, to po prostu nijakość. Brzmienie serwowane przez nowozelandzką artystkę kompletnie nie zaskakiwało słuchacza, a potrafiło wręcz nużyć. „Virgin” zdaje się być świeżym startem. Nietuzinkowa okładka sugerowała już, że krążek będzie niezwykle intymny, surowy oraz konkretny – i dokładnie to fani otrzymali.

Niedługą, bo zaledwie 35-minutową płytę rozpoczyna track „Hammer”. Tytuł wiele zwiastuje, jest to mocny opener dla całości. Tekst utworu nie zawiera wymyślnych metafor, raczej bezpośrednio opowiada o przeżyciach autorki. Towarzyszą mu segmenty elektroniczne, nadające piosence charakteru. Jednak najlepszą kompozycją tego wydawnictwa niewątpliwie jest następujące po nim „What Was That”. Akompaniament w stylu indietronica perfekcyjnie zgrywa się z wokalem budującym u słuchacza swego rodzaju napięcie. Tematyka sięga głęboko, z ust Elli padają wersy o uczuciach związanych z rozstaniem, problemach z odżywaniem czy braniu narkotyków. To ostatnie – według samej piosenkarki – ma pomagać w walce z tremą, jednakże takie wytłumaczenie spotkało się z ostrą krytyką w mediach.

Właściwie każdy element tracklisty opowiada o odkrywaniu siebie oraz prowadzeniu kariery przez wokalistkę. Dzieli się ona wewnętrznymi kryzysami odnośnie życia romantycznego, własnego wyglądu, dążeń, a nawet tożsamości płciowej. Wszystko to pływa wręcz w oceanie świetnych partii syntezatorowych, starannych loopów i intrygujących beatów. Pomimo kontrowersji, które pojawiły się wokół „Virgin”, zdecydowanie jest to udany powrót Lorde na salony, jak i ukazanie przez nią dojrzałości artystycznej. || Ulubiony track: What Was That.

EsDeeKid – Rebel (UK Hip Hop, Trap)

Last, but not least. Czas wspomnieć o największym, świeżym objawieniu minionych trzech miesięcy. EsDeeKid to gość z przeogromnym skillem i świetną rapową przewózką. Swoją tożsamość raczej ukrywa przed mediami, lecz jawi się jako charyzmatyczny, młody raper. Jego wyjątkowe flow jedynie zyskuje na rzadko spotykanym w hip-hopie akcencie scouse. Linijki wypluwane przez Brytyjczyka wybrzmiewają dosadnie, soczyście.

Rebel” może nie być płytą perfekcyjną, uporządkowaną, ale na pewno niezwykle obiecującą. Na trackliście widnieją featy od artystów cenionych w podziemiu UK, takich jak Fakemink czy Fimiguerrero. Numery z nimi rzeczywiście się wyróżniają, ale najlepszym na tym krążku jest „Phantom”, gdzie towarzyszy autorowi jego ziomek o ksywie Rico Ace. Raper z Merseyside jasno nawija o swoich priorytetach, niewątpliwie wykazuje się pewnością siebie. Może trochę kozaczy, mówiąc wiecznie o kobietach, ciuchach i dragach, ale chyba właśnie o to w tym chodzi – „Got girls flocking all over, cause I’m young, lit and I’m handsome”. Jako atut należy podkreślić także dobór bitów na albumie, przybrudzone basy, surowe brzmienie, dodatki w postaci syntezatorów – to kawał świetnej roboty.

Wyraźnym minusem tego wydawnictwa jest długość, niecałe 21 minut jest naprawdę krótkim czasem na wykazanie się, więc po odsłuchu pozostaje pewien niedosyt. Oby był to zwiastun większej ilości nowej muzyki od EsDeeKida, a tymczasem zachęcam do nacieszenia się „Rebel”, bo chwila moment i pociąg tego gościa może na dobre opuścić podziemie. || Ulubiony track: Phantom.

Klasycznie chciałabym wspomnieć również o paru albumach, które choć nie znalazły swojego miejsca w top 5, to także są godne sprawdzenia. W górnym rzędzie widać albumy opisane powyżej, a w dolnym te warte odsłuchania pomimo tego, że nie ma ich w głównym podsumowaniu.