Nieco ponad dwa tygodnie temu miałam okazję uczestniczyć w trzeciej edycji CLOUT Festivalu. Piszę „okazję”, bo nie wiem, czy mogę uznać owo przedsięwzięcie za przyjemność. Ten weekend na pewno był pełen wrażeń – pozytywnych i negatywnych. Wiadomo, że każde z nich przeżywało się raźniej w dobrym towarzystwie i imprezowej atmosferze, jednakże chciałabym wziąć pod lupę konkretnie to, co się działo – już z chłodną głową.
Sam fakt organizacji tego wydarzenia to historia na kilka stron. Od początku coś nie grało – rozpoczynając od godzinnego opóźnienia otwarcia bramek, poprzez braki wody pitnej, aż po odwoływanie występów. Warto wspomnieć, że osoby czekające w 30-stopniowym skwarze w kolejkach przed wejściem na festiwal, mogły przeczytać na instagramie CLOUT-a o bezpieczeństwie w trakcie upałów. Poza aspektem temperatury, ludziom gromadzącym się przed terenem imprezy groziły też inne niebezpieczeństwa. Ochrona nie wydawała się chętna do interwencji w sytuacjach kryzysowych – chociażby takich jak wtargnięcie naćpanego osobnika straszącego wszystkich dookoła. Dopiero po upływie pół godziny ktokolwiek zajął się tą sprawą. Zresztą mam wrażenie, że bicie uczestników festiwalu również nie świadczy o profesjonalizmie pracowników – ale mogę się mylić.
Na zdecydowany minus oceniam też zagospodarowanie przestrzeni Toru Służewiec, Organizatorzy nie uporali się z tym zadaniem najlepiej. Odgrodzone barierkami miejsce pod sceną było wręcz komicznie małe, Do prawie wszystkich stoisk z piciem i jedzeniem ciągnęły się długie kolejki, a jedyna sekcja, która jakkolwiek funkcjonowała, to ta z toitoiami. Choć i tam w pewnym momencie zaczęli tłoczyć się ludzie chcący nalać sobie kranówki – może dlatego, że stoisko z wodą pitną zamknęło się już o 19 (!!!). Równie fatalnie przemyślano tzw. strefę chillu składającą się właściwie z pięciu leżaków na krzyż. Mimo wielu niewypałów, można jednak pochwalić pomysł strefy Adidasa i mieszczącego się w niej sektora kibica, gdzie transmitowano finał EURO.
Przechodząc do aspektu stricte muzycznego i tak muszę zrobić mały roast na organizatorów. Do koncertu Gucciego Mane’a nagłośnienie nie sprawiało kłopotów. W momencie, kiedy Guwop wyszedł na scenę, nawet akustyka legła w gruzach. Stojąc w tłumie nie słyszało się nic, nawet „Black Beatles” dostatecznie nie rozbujało publiki. Najlepsza w tej sytuacji była przebitka na telebimie ukazująca fanów rapera znajdujących się przy samych barierkach. Jedna z wyświetlonych dziewczyn wyglądała, jakby przypadkiem trafiła na koncert zespołu Feel – chociaż nie wiem, czy nie bawiłaby się tam lepiej. Niestety, na występie Trippiego Redda problemy techniczne występowały dalej, co wyraźnie utrudniało czerpanie jakiegokolwiek funu z muzyki.
Równie ciężko jest czerpać fun z muzyki swojego ulubionego artysty, jeśli on się nie pojawi – a na CLOUT-cie takich sytuacji parę było. Słuchaczom Chief Keefa obiecano dwóch innych muzyków w zastępstwo, a ogłoszono jedynie Bobby’ego Shmurdę, mającego w repertuarze tylko jedną piosenkę, którą ktokolwiek zna. Z line-upem pożegnał się również BabyTron, a można było się o tym dowiedzieć wyłącznie poprzez kurczowe przeglądanie social mediów festiwalu i wczytywanie się we wszystkie akapity. Każdy, kto tego nie robił, musiał być mocno zmieszany nie widząc rapera na scenie o ustalonej porze. Zamiast niego pojawił się jedynie nikomu nieznany Haiko. Po odwołaniu występu przez Sexyy Red organizatorzy również nie mieli pod ręką zastępstwa, więc ze sceny – jak w każdej przerwie – dało się usłyszeć 5 tych samych kawałków granych w kółko przez DJ-a (niektórzy nazywali tę parodię setem).
Po wylaniu całego szamba na ekipę odpowiedzialną za CLOUT, z chęcią wspomnę o koncertach, które było dane mi usłyszeć w czasie tego weekendu – niektóre były naprawdę dobre. Moim występem nr 1 festiwalu został bez wątpienia performance Teezo Touchdowna. Choć kompletnie nie wpasował się on w klimat imprezy, to sam w sobie był wybitny. Zarówno kontakt z publiką, jak i popisy muzyczne przerosły moje oczekiwania. Artyście nie da się odmówić też zdolności scenicznych, może słuchacze nastawieni na moshpit się zawiedli, ale mnie Teezo totalnie kupił. Zapadające w pamięć widowisko zaliczyła również młoda raperka Dina Ayada. Pomijając niespodziewaną kolaborację z Bambi, belgijka marokańskiego pochodzenia pokazała się z najlepszej strony. Warto wspomnieć o jej skillu, nie każdy potrafi na żywo nawijać tak jak na albumie – a ona to robi! Jej przyjemnemu dla ucha głosowi towarzyszyły bujające bity i szybko podłapany przez publikę zaśpiew. Moje top3 koncertów zamyka Offset, który pomimo małego pożaru na scenie wciąż dał świetny pokaz. Zarówno te mniej, jak i bardziej znane kawałki odpowiadały bawiącemu się tłumowi. Raper nie zawiódł, a „Ric Flair Drip” i „Bad and Boujee” na pewno wprawiły w ruch nawet tych, którzy tańczyć się wstydzili. Na plus mogę ocenić również występy Young Nudy’ego 0raz Night Lovella.
Największym zawodem line-upu był dla mnie Playboi Carti. Może zrobił zbyt głęboki performance, by mój mały, nieprzesiąknięty wampiryzmem mózg pojął go chociaż w 1%. Szerzej ten temat ugryzł Miłosz, do którego tekstu link znajduje się TUTAJ. Ja zajmę się najbardziej komicznym eventem tego wydarzenia, jakim była padaka zaprezentowana przez Nettspenda. Muzyk nie trafiał we własne kawałki – albo był opóźniony o 2 wersy, albo zaczynał już kolejną zwrotkę. Zresztą wydawał się naprawdę zmęczony swoją setlistą, bo po trzech kawałkach jego ruch na scenie ograniczał się do uginania kolan i sapania do mikrofonu. Słysząc o viralowym artyście w 2024 roku, spodziewałam się, że będzie słabo – ale nie aż tak.
Tegoroczny CLOUT w wielu aspektach okazał się być zawodem i niewypałem, ale nie da się jednak ukryć, że przebił swoje rekordy frekwencji. Nie mam pojęcia, kogo musieliby ściągnąć do line-upu, by zachęcić jeszcze większą liczbę ludzi niż teraz. Na pewno pomogłoby im otworzenie się na inne podgatunki hip-hopu – pytanie, czy impreza nie straci wtedy swojego charakteru. Przede wszystkim jednak, jeśli dalej chcą progresować, powinni zająć się zmianą ochrony na taką, która nie będzie barbarzyńsko latała z kijami w moshpicie.