Skumajcie, jaka faza. Nagrywacie kolejną płytę – drugą solową, ale tylko najstarsi Gurale potrafią wymienić wszystkie tytuły, za które byłeś odpowiedzialny. Wpadasz na pomysł, żeby nagrać intro – bo to będzie intro, prawda? – na patencie, że jedni mówią do ciebie tak, inni inaczej, coś takiego luźnego, trochę zabawnego, z przymrużeniem oka, no takie sympatyczne coś, żeby ludziom się dobrze rozpoczynało „Nic”. Następnie myślisz sobie/ktoś ci podsuwa pomysł: „A może by tak jakiegoś gościa?”. I bierzesz tego gościa i ten gość ma nawet napisaną zwrotkę, która tematycznie pasuje do tego, co rapujesz, tylko że cały patent idzie wtedy na grzyby i nie wiadomo już, po co jest ten kawałek. To trochę tak, jakbyś przygotowywał przez cały wieczór wykwintny posiłek w restauracji z gwiazdkami Michelin, a przyszedłby go zjeść jakiś dresiarz, by na koniec skomentować: „Dobre, ale się nie najadłem, idę do Amara zjeść na grubym”.