Jeśli cały „Powrót z drogi donikąd” będzie tak zróżnicowany i tak dobry, jak trzy dotychczasowe single, to głowa mała. „Petrolheadz” wita dziwnymi dźwiękami sugerującymi, że zaraz wejdzie jakiś ciężki, uliczny bicik („THat Part”?). A tu niespodzianka – wjeżdża klubowy puls, w tle snują się vintage’owe syntezatory, bitowi bliżej do spowolnionego house’u. I kiedy już byłem bliski uznania, że trochę to za surowe i za ciężkie, na ósmym takcie wjechał soczysty break, odtykając korek z hatami i klimatycznym, niskim pianinem. Podoba mi się też to, co urzekło mnie w pierwszym singlu („Creme de la creme”) – stopień zniuansowania produkcji. Niby jest jednostajnie, ale tak naprawdę wcale nie, bo każda zwrotka dostała inny synth. Fajnie to oddycha. W toyotce jeszcze nie testowałem, niedługo nadrobię.