Unikatową cechą, która od lat przyciąga mnie do albumów Masty Ace’a jest… skromność. Dwa lata temu, recenzując Richmond Hill napisałem tak:
Cenię, że pomimo poruszania problematyki, w której łatwo o moralizatorskie potknięcia i wybrzmiewanie jak nudzący kaznodzieja – Ace umiejętnie takiego tonu unika. To jest po prostu starszy ziomek, z którym wymieniasz się poglądami i historiami. Jest to odświeżające szczególnie dla słuchaczy, którzy nadal mają w pamięci traumę słuchania polskich raperów sprzed lat, traktujących słuchaczy jak idiotów i sprzedających im tanie uliczne nauki jak prawdy objawione.
Podobna cecha ujęła mnie w przypadku płyty Lightman, The Album Radamiza. Oszczędne podkłady i wyraźny – pozwalający na śledzenie treści bez potrzeby większego skupiania uwagi – sposób rapowania sprawiają, że to LP odbiera się niemalże jak spoken word. Radamiz dzieli się z nami przemyśleniami – od czasu do czasu kreatywnie komplikując przekaz i używając bardziej hip-hopowo-poetyckich narzędzi. Najczęściej odbiera się go jednak jako dorosłego ziomka, który przeżył swoje, przemyślał swoje, stara się wprowadzać te refleksje do swoich działań, by każdego dnia stawać się lepszym człowiekiem. Nie będę liczyć i robić z muzyki zestawu danych statystycznych, ale czasem wydaje się, że więcej kwestii MC pozostawia nierozwiązanych. Stawia pytania, rodzi wątpliwości, przechodzi do następnego tematu, zasiewając myśl, która może kiełkować po zakończeniu odsłuchu. Tak bezpretensjonalne i proste przesłanie jest dość odświeżające w kulturze wypełnionej przesadą i egzaltacją. Do pewnego stopnia wymaga ono również rezygnacji z fajerwerków – na albumie nie znajdziemy spektakularnych popisów technicznych, dynamicznych zmian flow czy zwielokrotniania rymów. I chociaż brzmi to deczko jak argument za słuchaniem Żuroma („liczy się przekaz a nie technika!”), to zaufajcie mi – w przypadku Radamiza to działa.
Za całość produkcji odpowiada Fortes – bitmejker znany ze współpracy z m.in. Stylesem P i Mach-Hommym. Podkłady na Lightman, The Album stanowią tło dla rapu Radamiza – zostawiają wiele miejsca, nie dominują sonicznie, mają pomagać w odbiorze tekstu. Przy tak introspektywnym i refleksyjnym raperze, pięknie współgrają ze zwrotkami. Fortes gra drużynowo – to nie on jest bohaterem albumu i żaden z jego bitów nie przyćmiewa słów MC. Emocje i odbiór utworów nie będą słuchaczowi bezczelnie narzucone przez ckliwy podkład, jakieś wysamplowane płaczące skrzypce czy fortepian. Na pierwszym planie jest Radamiz – to jego głos przyciąga uwagę, jego słowa wywołują reakcję, on prowokuje refleksję. Fortes dba, by muzyka była wysmakowana i wystarczająco minimalistyczna, by utworów słuchało się z ciekawością oraz pewną zdrową dozą niedosytu. Łatwo byłoby przesadzić i zrobić z Lightman, The Album tandetną płytę rzucającą w twarz „ulicznymi mądrościami”. Tymczasem raper i producent zadbali, by smakowała ona delikatnie i zostawiała po sobie subtelne, eleganckie wrażenie.
Idealny album na chłodne miesiące, pospacerujcie ze słuchawkami.




