Minęły już ponad dwa miesiące od śmierci chyba najbardziej docenianego przez co bardziej wczutych słuchaczy (przez Taco Hemingwaya zresztą też) Migo. Dopiero teraz dostajemy muzyczny znak życia od w zasadzie ostatniego, przyjmując, że Offset się pożegnał, członka ekipy w postaci hołdu dla zmarłego Takeoffa.

Myślę, że nikt, kto zna twórczość tria z Atlanty czy solówki i poboczne projekty Huncho nie spodziewał się po tym numerze jakichś górnolotnych rozkmin na poziomie rosyjskiej literatury na temat śmierci. Jest dokładnie tak, jak można było przewidzieć – proste skojarzenia, najbardziej oczywiste wersy o wehikule czasu i kosmosie, sztampa. Zwłaszcza w kontekście ostatniego – wielki nieobecny zrobił to lepiej, nawijając o gwiazdach na dachu Rolls-Royce’a (świetny Casper z jedynej solówki). Numer wygrywa jednak czymś innym – po raz pierwszy od okolic drugiego Culture mamy Quavo, któremu się chce. Mimo banalnej treści dobrze usłyszeć wreszcie coś, co nie sprawia wrażenia zwrotki dociśniętej na siłę do numeru, żeby zachęcić ostatnich pasażerów hypetrainu, którego hamulec został zaciągnięty kilka lat temu. Patrzę na was, gościnne zwrotki z pośmiertnych albumów Pop Smoke’a – aczkolwiek wypada tutaj wspomnieć o niedawnym Only Built for Infinity Links, który stanowił zwrot ku lepszemu, ale to jednak było zdecydowanie za mało.

Szkoda, że wymagało to tragedii.