W roku 2022 łatwo jest hejtować Adama Ostrowskiego. Zresztą sam sobie na to zasłużył, bo od lat wydaje najwyżej przeciętne albumy, Ale uważam, że potężną niegodziwością jest deprecjonowanie jego miejsca w historii polskiego rapu. Albumy O.S.T.R-ego z początku lat 2000 to klasyki: „Masz to jak w banku”, „Tabasko”, „Jazz w wolnych chwilach” oraz „Jazzurekcja”. Po drodze jeszcze freestylowe „30 minut z życia” na którym jest track parodiujący style Świntucha, Abradaba, Fokusa i Fisza, zawsze powodujący mój uśmiech. O.S.T.R. to był kozacki raper. Ale jego singlowe opus magnum pojawiło się później.

Mamy rok 2006. Polskim kandydatem do Oscara jest film Sławomira Fabickiego „Z Odzysku”. Jedno z moich ulubionych dzieł rodzimej kinematografii w XXI wieku. Jakiś geniusz (tak, piszę to zupełnie nieironicznie) zdecydował, że tytułową piosenkę warto dać do nagrania O.S.T.R-owi, a ten stworzył arcydzieło. Ten track jest od początku do końca napakowany potężnymi, bezpośrednimi liniami, które walą słuchacza po głowie jedna po drugiej. Chyba dopiero Rogalowi DDL udało się przebić ten poziom. W połączeniu z ciężkim, minimalistycznym bitem daje efekt, że czujesz „tlen bezrobotnych”, rozumiesz że „proporcjonalnie do nieba to jesteśmy na dnie” i dlaczego „nikt nie chce mieć skurwiela w nazwisku”. Moje pisane słowa tego nie oddadzą, po prostu to przesłuchaj. Dla takich uderzających utworów warto interesować się rapem.

Mogę pokazać, że ten świat z biegiem lat siebie zna coraz gorzej, poradź Boże jak z tym żyć tu