O Hermesie słyszałem już wcześniej, lecz jego muzyka zupełnie do mnie nie przemawiała. Jasne, jego umiejętności nie można zakwestionować, zdolności do osiągania melodyjnego flow również. Nigdy jednak nie pasowały mi jego teksty. Złożone zręcznie, lecz poruszały tematykę, która w ogóle mnie nie zainteresowała. Tymczasem od pierwszych sekund Hermes zaczyna kłaść na beat (którego początek przypomina The Black Keys) mocno anegdotyczny tekst o swoich wpadkach, kłopotliwych sytuacjach z życia, a w refrenie pociesza załamanego słuchacza i sugeruje, że jego problem wcale nie jest taki najgorszy, jak mogłoby się wydawać. Całość podana stylowo i z przymrużeniem oka. Pamiętam, jak pierwszy raz usłyszałem Matę. Cieszyłem się, że w końcu wśród młodych MCs znalazł się ktoś wyrazisty, kto nawija o czymś. Niby tak niewiele, a jednocześnie tak dużo. Podobne wrażenie wywołał na mnie Głupi Hermesa. Choć sam zainteresowany przystępował do matury pewnie kilka lat temu, w międzyczasie publikując kilka numerów na kanale SBM, wciąż jest młody. A w muzyce, która polega raczej na prężeniu mięśni niż ukazywaniu słabości, takie numery stanowią istny skarb.
poprzedni artykuł
Brak Kultury Podcast: Cienie i blaski dyskografii Bisza
następny artykuł