Podobnie jak Harry Fraud, Just Blaze jest producentem powszechnie uwielbianym w redakcji Braku Kultury. Zaciągnąłem więc kilku redaktorów-miłośników jego talentu, by podzielili się z Wami, Drodzy Czytelnicy, swoimi ulubionymi utworami wyprodukowanymi przez nowojorskiego mistrza beatmakingu. Dodam jeszcze, że do zabawy ze względu na brak czasu nie mógł dołączyć redaktor Tokyo, ale podzielił się z nami swoimi wyborami, które pozostawiam poniżej:

Jay Electronica – Exhibit C
Jay-Z – Public Service Announcement (Interlude)
Beyoncé – Freedom

Zapraszam do lektury i pozdrawiam,

Hubert Ujazdowski

Alki Alkz

Westside Gunn – 98 Sabres (feat. Armani Caesar, Benny the Butcher & Conway the Machine)

Co to jest: Track zamykający czwarty, solowy album Westside Gunna pt. „Who Made the Sunshine”, wydany w 2020 r. wspólnie przez Griselda Records i Shady Records.

To brzmi jak: coś, co nie brzmi jak Just Blaze. Muzyk przyzwyczaił nas do bitów opartych o soulowe, czy funkowe sample, nierzadko również sięgając po partie wokalne, także chóralne. Tu zaserwował ciężki, chłodny bit, budzący skojarzenia z tym, co prezentuje nam The Alchemist. Zresztą sam podkład brzmi podobnie do „S.T.F.U. pt.2” Seana Price’a. Cóż, gdyby nie okrzyk Justina na początku kawałka, wciąż myślałbym, że ten ciężki bit to robota kalifornijskiego producenta (do momentu, aż nie zerknąłbym w creditsy).

Lil Baby & Kirk Franklin – We Win

Co to jest: Świetny utwór pochodzący ze ścieżki dźwiękowej do mocno średniego filmu „Kosmiczny Mecz: Nowa Era”, z LeBronem Jamesem w roli głównej.

To brzmi jak: pełne gospelowej energii dzieło, bardziej przywodzące na myśl „Jesus Is King” Kanyego Westa, niż kawałek gwiazdy trapu, którą z pewnością jest Lil Baby. Klimat ten nie jest obcy pojawiającemu się tu gościnnie Kirkowi Franklinowi, od lat związanemu z muzyka chrześcijańską. Warto zaznaczyć, że przy produkcji tego numeru Just Blaze wykorzystał sample z nagrania „Hold On, for We’re Going Home” Corinthian Temple COGIC Choir.

Jay-Z – Girls, Girls, Girls

Co to jest: Drugi singiel promujący wydany w 2001 r. szósty album Jaya-Z, zatytułowany „The Blueprint”. Oprócz gospodarza usłyszymy tu również podśpiewujące w refrenie legendy hip-hopu tj. Biza Markie, Q-Tipa i Slick Ricka.

To brzmi jak: idealny bit do kawałka o kobietach, choć Hova przedstawia je tutaj w niekoniecznie dobrym świetle. Jednak historie opowiedziane przez Jaya nie odbierają podkładowi uroku, który mimo wszystko nadal wprawia słuchacza w romantyczny nastrój.

Modest

Jay-Z – Kingdom Come

Co to jest: tytułowy numer z płyty będącej prędkim powrotem Jaya-Z z pierwszej emerytury. Krążek nie zrobił jakiejś większej furory, ponieważ „The Black Album” ustawił za wysoko poprzeczkę. To nie jest zły album, ale po premierze przesłuchałem go może raz, a utworu „Kingdom Come” w ogóle nie zapamiętałem z tej sesji. Wróciłem do niego dopiero po długich latach, kiedy uświadomiłem sobie, ku mojemu zdziwieniu, skąd Just Blaze wytrzasnął sampel.

To brzmi jak: dyplom ukończenia umownej szkoły samplowania, w dodatku ze szczególnym wyróżnieniem. Z pewnością jest to też kontrargument dla tych, którzy twierdzą, że całe to samplowanie to pospolita kradzież. Niech posłuchają wszyscy jak Blaze to wszystko pięknie złożył. W „U Can’t Touch This” MC Hammera praktycznie nic nie zmodyfikowano z oryginału Ricka Jamesa, przez co wielu do dzisiaj żyje w przekonaniu, że to MC Hammer był pierwszy. Tymczasem nadworny producent Jaya sprawił, że kiedy zestawisz jego beat z samplowanym numerem, nie powiążesz jednego z drugim. Przynajmniej przez dobrą minutę.

Saigon – Come On Baby

Co to jest: nazywany bangerem (zanim na dobre rozkręcił się trap) utwór z płyty Saigona – „The Greatest Story Never Told”. Płyty, której saga powstawania łudząco przypominała mityczny już „Detox” Dre. Problemy z wydawcą, czyszczeniem sampli, cholera wie czym jeszcze. To były tak zakręcone historie, że do dzisiaj nie wiem, czy ta płyta w ogóle wyszła. A jeśli nawet to czy jako bootleg, mixtape czy pełnoprawny album? [ukazała się w 2011 r. jako pełnoprawny album – przyp. Hubert Ujazdowski]

To brzmi jak: jakiś rollercoaster, mimo że Ohio Players nie maczali w tym palców. Podróż kolejką górską, której pilotem jest współproducent „Blueprinta”. Nie dziwi więc obecność jego szefa z Roc-A-Fella. Słyszymy tutaj wszystkie atrybuty Blaze’a: specyficznie cięte sample, połamane, ale dobrane z takim wyczuciem, aby nie pozwalały utrzymywać stopy przy podłodze. I samplowane wokale, które w tamtych czasach z miejsca zapewniałyby zwycięstwo na różnych beat battles. Szczególnie w starciu z jakimś jazz-hopem.

Snoop Dogg – Lollipop

Co to jest: prawdopodobnie jeden z najmniej zapamiętanych numerów Calvina Broadusa (o co nie jest trudno przy tak bogatej dyskografii). W „Lollipop” pojawia się również Hova, ale czy kogoś to jeszcze dziwi? Uwielbiam ten album, ale z powodów sentymentalnych. Powiedzmy, że od „Paid Tha Cost To Be Da Bo$$” (i kilku innych albumów) zacząłem przygodę z amerykańskim rapem. „O, o-o-o, o, beautiful” jakby to powiedział młody wtedy Pharrell, wyglądający na starszego niż teraz.

To brzmi jak: ścieżka dźwiękowa do przygód Crasha Bandicoota podczas epizodu w starożytnym Egipcie. Głównie za sprawą dominującego tutaj fletu (nie jego autorstwa!). Rytm z kolei wyznaczają różne congosy i pstryknięcia, które budzą skojarzenia z brazylijską sambą (zresztą nie jest to pierwszy utwór na tej płycie, brzmiący jak muzyka latynoska). W pierwszej kolejności nie odgadnęlibyśmy, że za warstwę muzycznę tego numeru odpowiada Just Blaze. Nie jest to żaden „just blaze type beat” wpisany w YouTube.

Adam Tkaczyk

Cam’ron – Welcome to New York City (feat. Jay-Z & Juelz Santana)

Co to jest: Utwór z Come Home With Me – pierwszego albumu Cam’rona w Roc-A-Fella Records. Co prawda ukazał się jako singiel, ale nie nakręcono do niego klipu. Mimo to, pamiętany jest lepiej niż np. okraszony teledyskiem Daydreamin’. Drugi kawałek, na którym słyszymy Cam’rona i Jaya-Z – pierwszym był We Ride R. Kelly’ego. Just Blaze zrobił bit z myślą o Freewayu, ale ten nie zdążył go nawet usłyszeć. Rozgorączkowany Cam’ron wbił do studia z informacją, że „dzisiaj Jay nagra dla mnie zwrotkę”, więc producent po prostu zaprezentował to, nad czym akurat pracował. Głos w refrenie, krzyczący tytułowe słowa, należy właśnie do Justa Blaze’a. Podekscytowany dziełem, dograł też resztę hooka, ale Cam i Jay wyśmiali jego popisy wokalne. Ostatecznie refren rapuje, 20-letni wtedy, Juelz Santana.

To brzmi jak: Podniesienie głowy Nowego Jorku po szoku wydarzeń z 11 września 2001. Hymn miasta. Niewiele utworów oddaje dumę, poczucie potęgi, niepokorny charakter i zadziorną chełpliwość nowojorczyków tak mocno jak Welcome to New York City. Od pierwszych sekund Just Blaze buduje napięcie klawiszami i coraz gęstszą perkusją, by po eksplozji namalować majestatyczną melodią obraz manhattańskich wieżowców. Bit nie zawiera zapętlonego sampla jako fundamentu – całość zagrana jest na klawiszach. Cam i Hov – obydwaj w topowej formie – jadą swoje zwrotki pewni umiejętności, charyzmy oraz świadomi wagi momentu. Dodatkowe dźwięki podczas refrenu jeszcze podnoszą poziom dramatyzmu i dostarczają słuchaczowi kolejnej dawki ciarek. Jak dla mnie – rapowy majstersztyk.

Juelz Santana – The Second Coming

Co to jest: Solowy singiel Juelza Santany z 2007 roku, nagrany z okazji kampanii marketingowej Nike: The Second Coming: Our Game, Our Time. Towarzyszył m.in. naszpikowanej gwiazdami NBA reklamówce. Jeden z ostatnich momentów błysku Juelza Santany w głównym nurcie.

To brzmi jak: Podobnie jak Welcome to New York CityThe Second Coming jest utworem hymnicznym – dumnym i podniosłym. Idealnie wpasowuje się do klipu z amerykańskimi tytanami koszykówki, maszerującymi po triumfy na światowych arenach. W niesamowity sposób wykorzystuje sampel z Songe D’une Nuit De Sabbat Hectora Berlioza oraz melodię sekwencji Dies Irae, wyciskając z nich nowe emocje i nowoczesne brzmienie poprzez umiejętne cięcie i użycie filtrów. Szkoda tylko, że wersy Juelza są jednak nieco leniwie napisane i zarapowane, przez co utwór nie wykorzystuje, według mnie, swojego ogromnego potencjału. Just Blaze wysmażył bit-fortecę, ale lekki niedosyt jest.

Freeway – Line 'Em Up (feat. Young Chris)

Co to jest: niepozorny, bonusowy kawałek z debiutanckiego albumu Freewaya – Philadelphia Freeway. Gościnnie pojawia się członek nieco zapomnianego i niedocenionego duetu Young Gunz (ich album Tough Luv to jeden z najlepszych albumów wydanych w Roc-A-Fella!) – Young Chris.

To brzmi jak: współpraca kościelnego organisty z najbardziej pyskatymi dzieciakiami w parafii. Rozstawianie oponentów po kątach pod organy, gitary elektryczne i rockowe krzyki. Bit praktycznie pozbawiony jest linii basu, co nieco spłaszcza brzmienie bębnów – najprawdopodobniej pochodzących z zestawu Zeus. Ponownie jak w przypadku The Second Coming – Just Blaze jest tutaj najmocniejszym zawodnikiem, a Freeway i Young Chris starają się gonić za kosmicznym poziomem podkładu. Trzeba jednak oddać, że seria wersów: “The Heckler & Koch like a school bus (why?) / It make stops and it picks kids up / And it wake up the block really early in the mornin’” jest świetna.

Mateusz Osiak

Kanye West – Touch the Sky (feat. Lupe Fiasco)

Co to jest: Czwarty singiel zapowiadający „Late Registration” Kanye Westa. Nakręcono do niego teledysk z m. in. Pamelą Anderson i Nią Long (możecie ją kojarzyć z „Boyz n the Hood”) oraz Ye w prześlicznej różowej koszulce. W kawałku gości Lupe Fiasco, który właśnie tam ładnie przedstawił się milionom słuchaczy.

To brzmi jak: fanfary, które będę słyszał wchodząc do truskulowego nieba. Just Blaze zwolnił dęciaki z „Move On Up” Curtisa Mayfielda i zrobił z nich motyw przewodni rozpierdalający wszystko wokół. Jak słyszę te trąby w refrenie, to wiem, że jestem w stanie wygrać życie i dosłownie dotknąć nieba. Zresztą jak Kanye rzuca takie linijki jak: „Jay favorite line: „Dawg, in due time!” / Now he look at me, like, „Damn, dawg! You where I am!” / A hip-hop legend / I think I died in that accident, ‘cause this must be Heaven” to chcę wstawać godzinę wcześniej i pracować godzinę dłużej, uczyć się 20 nowych słówek dziennie czy czego tam innego potrzeba, by odnieść sukces w życiu.

Fabolous – Breathe

Co to jest: Jeden z najgłośniejszych singli Fabolousa (jak wiesz, kto to jest, to pewnie masz już ponad 30 lat). „Breathe” odbiło się ogromnym echem, wjechało do TOP10 Billboardu i często pojawia się w zestawieniach najlepszych kawałków z 00s.

To brzmi jak: moje nastoletnie lata. Tylko w zasadzie nie wiem dlaczego. Nasłuchałem się jak głupi tego kawałka w gimnazjum, a zupełnie nie pamiętam, jak go odkryłem. To leciało w Esce? W każdym razie to bit, który masakrycznie ciężko wyrzucić z głowy. Zdaje się być bardzo duszny, nie tyle przez klimat, a przez mnogość dźwięków; gdyby nie „Breathe” i „Ohh” wykrzykiwane na przemian co kilka taktów, to jestem przekonany, że te blingi, perkusje i te trzy kończące takt przeciągane klawisze mogłyby nas przygnieść i zostalibyśmy wrzuceni w czeluść tych powtarzających się co kilka sekund urywków, skąd nie byłoby już wyjścia.

Ghostface Killah – The Champ

Co to jest: Utwór z „Fishscale” Ghostface Killah – albumu, którym wracał do kapitalnej formy po dwóch średnich solówkach. Na piątej płycie najlepszego rapera z Wu-Tangu (japa tam, fani Redmana i Method Mana) znajdziemy wielu wspaniałych producentów, takich jak Lewis Parker, J Dilla, Pete Rock czy MF Doom, ale to Just Blaze swoim type-bangerem najbardziej porywa.

To brzmi jak: wejście nabuzowanym do ringu, by najebać garści Clubberowi Langowi. Just Blaze oprócz bitu zrobił tu jedną wspaniałą rzecz: odegrał głosy bohaterów z „Rocky’ego III” i dopasował je pod koncept kawałka. Kawałek zaczyna gitarowy riff, a tuż po producer tagu rozpoczynają się napędzające numer triumfalne dęciaki, w które Ghost ładuje się jak Włoski Ogier w szczękę przeciwnika. Warto sobie prześledzić, jak zręcznie Just Blaze wykorzystał tutaj sample z kawałka „Fever” Sharon Cash, bo udowodnił, że nie tylko potrafi znaleźć sample-samograje, ale i fajnie je pociąć.

Admin Ćpun SNP

The Game – Church for Thugs

Co to jest: Ósemeczka na The Documentary, majorsowym debiucie wówczas ledwie wschodzącej gwiazdy Los Angeles. Ówczesna Kalifornia połowy lat dwutysięcznych może i, poza weteranami pokolenia N.W.A, miała kilku mocnych zawodników, którzy jeszcze mieli coś do udowodnienia, jak choćby Xzibit, ale to The Game swoją energią zdołał skierować oczy rapowej publiczności z powrotem na Zachód. To, w jakim stopniu ta energia szła w konflikty, z jakim skutkiem i czy coś się zmieniło, może pominiemy (i udamy, że zeszłoroczne żałosne podchody w kierunku Eminema nie istniały) – ówczesny Taylor to człowiek-westcoastowa instytucja i koniec.

To brzmi jak: Wcale nie jak 50 Cent w refrenie… A, miało być o wkładzie Just Blaze’a, no dobra. Od pierwszego dźwięku trąbki po intrze mamy podkład do bujania głową i bicia po twarzach. Dobrane tutaj instrumentarium w postaci ciasno upakowanych dęciaków wraz z krótkim fragmentem wokalu i pojawiającymi się co kilka taktów werblami na przejściach mimo swojej prostoty stanowi energetyczną bombę, do której nie da się nie wyskoczyć z krzesła i rzucić kilku bitewnych wersów (jeśli zdarza ci się freestyle’ować na imprezach) lub gróźb karalnych w kierunku współtowarzyszy imprezy (jeśli któremuś się zdarza freestyle’ować).

Cam’ron – Oh Boy (feat. Juelz Santana)

Co to jest: Znowu to cholerne Come Home with Me, znowu singiel, znowu gościnny udział Juelza Santany. Może i się powtarzamy, ale jeśli to czyjakolwiek wina, to nie nasza, a Memphis Bleeka, który pierwotnie miał nagrać na tym bicie numer, który prawdopodobnie znalazłby się na jego albumie M.A.D.E. z 2003 koło siedmiu innych produkcji Just Blaze’a. Protegowany Hovy jednak ten bit odrzucił. Dacie wiarę?

To brzmi jak: Jakby życie handlarza kokainą było usłane różami. Delikatny, przyspieszony na chipmunksoulową modłę wokal Gwen Dickey z zespołu Rose Royce. Krótkie uderzenie w obręcz werbla tam, gdzie zwykle spodziewalibyśmy się mocnego dudnięcia. Dużo powietrza i przestrzeni między dźwiękami dzwonków wygrywającymi hipnotyzującą melodię, która zresztą jest z zaskakującą (w porównaniu choćby do przytoczonego wyżej Church for Thugs stanowiącego prosty loop) dokładnością dozowana przez zabawę z aranżacją. Dokładnie tyle, ile potrzeba liderowi The Diplomats i jego młodszemu koledze na wciśnięcie słuchaczowi kilku prostych prawd na temat przekształcania białego w zielone. Killa!

Eminem – No Love (feat. Lil’ Wayne)

Co to jest: Trzeci singiel z pierwszego albumu Eminema stworzonego w pełni na trzeźwo. Przyćmiony niestety przez najpierw atakujące zewsząd Not Afraid, a następnie już nawet nie wyskakujący z lodówki kawałek z Rihanną, którego tytułu przez wstręt nie chcę nikomu przypominać. Na pewno nie pomógł tutaj gościnny udział znienawidzonego już wtedy Tunechiego, który po genialnej mixtape’owo-albumowej formie pomiędzy drugim a trzecim Carterem poszedł w kierunku, który po latach pozostaje niezrozumiały dla kogokolwiek z głównym zainteresowanym włącznie (nie, nie próbujcie wracać do Rebirth i szukać tam sensu). Szkoda, bo numer jako całość zasługuje przynajmniej na uwagę, a już na pewno większą niż Love the Way You Lie. Kurwa mać, jednak to zrobiłem.

To brzmi jak: Z jednej strony – bodaj po raz pierwszy wyciągnięcie przez kogoś spoza Atlanty słusznych wniosków w temacie „w jakim kierunku pójdzie hip-hopowa produkcja w latach dziesiątych”. Druga fala trapowego brzmienia, której forpocztą byli producenci tacy jak Lex Luger czy Southside jeszcze nie zdążyła się rozkręcić na dobre, a tu Just Blaze szalał z leniwym tempem, latającymi po panoramie syntezatorami i tłukącymi bez opamiętania werblami z automatów perkusyjnych Rolanda. Ba, kawałek miał swoją premierę jako singiel dokładnie w tym samym dniu, co Flockaveli Waka Flocka Flame’a… tylko, że samo Recovery zostało wydane prawie trzy miesiące wcześniej! Z drugiej strony – mamy opakowanie w tę iście południową otoczkę niby nieoczywistego sampla w postaci What is Love Haddawaya. Niby, bo jednak biorąc pod uwagę niewiele wcześniejsze (notabene znacznie mniej udane brzmieniowo) podchody Jaya-Z do Forever Young Alphaville, nietrudno się domyślić, skąd inspiracja. Ale co z tego, skoro to bit do No Love bez problemu się broni po kilkunastu latach i dziś widzimy, jak dobrze się wstrzelił w trendy kolejnej dekady?

Offcheck

Memphis Bleek – War

Co to jest: Utwór z trzeciego (najlepszego) albumu Memphis Bleeka „M.A.D.E.” wydanego przez Roc-A-Fella. Nigdy nie zrozumiem jak to jest możliwe, że ten utwór nie był singlem.

To brzmi jak: Just Blaze odnajduje w sobie wewnętrznego Timbalanda. Sunąca po brzmieniowym dnie perkusja, doprawiona irytującym, nieregularnym dźwiękiem niczym automat do przesyłania informacji alfabetem Morse’a. I na koniec w refrenie, kiedy Bleek zaczyna rapować „Enough of them words we want war” wpierdziela się taki syntezator, że do głowy trafia wyłącznie jedna informacja: weź coś rozwal!

Freeway – Flipside (feat. Peedi Crakk)

Co to jest: Track z debiutanckiego albumu Freewaya „Philadelphia Freeway”, który jednocześnie trafił na soundtrack do filmu „Bad Boys II”.

To brzmi jak: Just Blaze odnajduje w sobie wewnętrznego Pharrella Williamsa (niektórzy sądzą, że Timbalanda, ale jak widać oni gówno się znają na muzyce Timbo). Serio, kiedy pierwszy raz usłyszałem ten utwór, to pomyślałem, że jego producentami są The Neptunes (tak na serio to nie, bo tag Blaze’a jest na początku utworu). I nareszcie bez tej przeruchanej gitary. Tak charakterystyczne bębny w tamtym czasie robili tylko oni. To jest jeden z tych utworów, gdzie główny motyw wbija już na samym początku po czym znika i zostawia cię w nerwowym oczekiwaniu na powrót w okolicach refrenu. Bardzo to lubię, bo to idealnie nakręca człowieka do odsłuchu.

T.I. – King Back

Co to jest: Piosenka otwierająca „King” – najlepszy album pierwszego króla trapu: T.I.

To brzmi jak: Just Blaze odnajduje we mnie fana southern rapu. W tamtym okresie byłem mocno twardogłowym słuchaczem i generalnie „co ty mi tu jakieś UGK czy Three 6 Mafia puszczasz, weź odpal Boot Camp Click albo Heltah Skeltah”. Do albumu T.I. „King” będę miał zawsze wielki sentyment, bo to był pierwszy południowy materiał, który trafił do mojego serca (Outkast się nie liczy). I ten album ma kapitalne otwarcie w postaci „King Back”. To brzmi jakby autor muzyki do najnowszej adaptacji „Shafta” spieszył się na nagranie do studia, wpadł po drodze na Mike’a Oldfielda niosącego ze sobą kartki z rozpisanymi nutami do „Tubular Bells” i przez przypadek zgarnął jedną stronę. Idealny otwieracz, nakręcający słuchacza na cały album.

Marcin Półtorak

DMX – I’ma Bang

Co to jest: Losowy kawałek z czwartej płyty Dark Mana. O „The Great Depression” zawsze myślałem jak o „tym albumie, którego nikt nie słyszał”, zawieszonym gdzieś pomiędzy ikoniczną, otwierającą dyskografię trylogią, a maksymalnie mainstreamowym „Grand Champ”. Oczywiście po latach to mój ulubiony (no dobra, drugi ulubiony, o pierwszy zapytaj na Diskordzie) projekt DMX-a, zawierający tonę unikalnych numerów.

To brzmi jak: Jedna z wielu rockowych wycieczek DMX-a, akurat chyba ta najbardziej rapowa. Całkiem niezły (jak na rap) riff, dynamiczny na tyle, że nawet nieruchawa perkusja nie przeszkadza. Kręcilibyście do tego moshpit, do refrenu zwłaszcza, nie gadajcie.

Kendrick Lamar – Compton

Co to jest: Zamykacz tego lepszego albumu Lamara (ale i tak gorszego niż „untitled unmastered.”).

To brzmi jak: Skoro dałem jedną kontrowersyjną opinię w akapicie wyżej, to mogę od razu dać drugą? Mogę, dziękuję. Zatem: każdy album ma mieć outro. Jakieś domknięcie, postawienie kropki nad i. Deser, po którym słuchacz będzie mieć poczucie, że ktoś o nim pomyślał. No to tu mamy trzy minuty normalnego, uroczo nostalgicznego Blaze’a (tylko w 2012), a potem wchodzi talkbox i słodka, syntezatorowa poduszka. Kolorowych snów.

MED – Get Back

Co to jest: Jedyny numer na „Push Comes to Shove”, w którym MED wymienia ksywę producenta i to średnio co pięć sekund.

To brzmi jak: Mieszanka mainstreamu z alternatywą – strasznie dziwny rytm (akurat świetnie pasujący do strasznie dziwnego flow MED), perkusjonalia grające główną melodię, ale przy okazji klubowy gorąc i kasztaniarski syntetyk w refrenie. Wszystko, co najlepsze.