W roku Pańskim 2024 wielu z nas udzieliła się w jakimś stopniu popowa gorączka. Może to zimowe przeziębienie, ale gdy próbuję sobie przypomnieć wszystkie istotne wydarzenia tym roku dla muzycznej popkultury, to głowa mi pęka. Tyle ikonicznych występów, albumów, nowych artystów, wydarzeń – żeby to wszystko zliczyć, potrzebowałabym paru stron maszynopisu. Poptymizm stał się istotną doktryną prawie całej branży muzycznej i ja też wpadłam trochę w jego sidła, choć z innych powodów.
Mija już parę lat, a ja nadal nie do końca pojęłam, czym jest lub był hyperpop. To zbiorowisko elektronicznych i hiperaktywnych pop-rapowych fuzji robionych przez dzieciaków z Discorda niewątpliwie znacznie wpłynęło na to, co modne jest w muzyce dzisiaj – w mainstreamie i poza nim. Jedyni artyści, których muzyka wydaje się “wyrastać” ze szponów tego ruchu (lub realnie go transformować) to właśnie internetowi pionierzy. Taką artystką jest Jane Remover; dla niej też pop to przerysowany konstrukt wszystkiego wokół, ale tam, gdzie hyperpop ograniczał się raczej do elektroniki, Jane rzuca o ścianę wszystkim ze sceny popu ostatnich 30 lat. Efektem tego są dwa genialne single z tego roku, które duchem siedzą w pół-alternatywnych latach 90. czy erze Timbalanda, ale brzmią bezdyskusyjnie współcześnie.
“Flash in the Pan” i “Magic I Want I U” to jak dwie strony medalu kawałków o nastoletnich romansach. Na jednej zazdrość, płacz i złamane serce, a na drugiej intymność, uczucie i motyle w brzuchu. Teoretycznie to tylko naiwne piosenki o miłości, chociaż Jane w interesujący sposób używa głównie muzyki (głosów, śpiewu, chodzenia na koncerty) jako miary swojego niezbywalnego uczucia. Dramaturgia to chyba standard w tego typu kawałkach, ale tutaj też nabiera ona życiowej goryczki, bo jak się okazuje, jedyną rzeczą gorsza od bycia zakochaną, jest bycie zakochanym queerem. To jednak nie tekst przyciąga tu wagę, a właśnie brzmienie wokół, które jest skomplikowane, ale intuicyjne jak cała ta emocjonalna burza.
“Flash in the Pan” lepiej się trawi mainstreamowym uszom. W sercu tego kawałka (oprócz zabójczo chwytliwego refrenu) są w końcu emo-rapowe konwencje: emo gitarka przeradzająca się w shoegaze’owe pierdolnięcie w ostatniej minucie, bogate drillowe rytmy i melodyczna nawijka hacząca raczej o dzisiejsze R&B. Całość jednak złożona w chaotyczny sposób – piosenka brzmi bardziej jak DJ-ski freestyle (patrząc na doświadczenie Jane nie dziwię się) niż playlistowy hicior. To kawałek dla fanów muzyki z ery TikToka, ale w najlepszym sensie. Jeśli tu nie wyczuliście miłości do najntisowych hitów R&B, rocka czy hip-hopu, to na “Magic I Want U” dostaniecie nimi prosto w twarz. W pierwszych 20 sekundach dostaniecie słynny break “Think (About It)” Lyn Collins, gitarowe akordy, hip-hopowe adliby i charakterystyczną hyperpopową melodię. Im dalej w las, tym więcej przepięknych wokalizacji zalatujących soulowymi girl groupami jak SWV czy TLC. To, w jaki sposób Jane śpiewa linijkę He’s taking every inch of my body, jest wręcz obrazowe. Są tu chyba z trzy różne hooki zaplątane w rosnące glitche czy alt-rockowe riffy i każdy jest tak zaraźliwy, że palec sam klika repeat. Gdybym miała ten kawałek zamknąć w jednym porównaniu: wyobraźcie sobie, że stare Radiohead robi collab z Mariah Carey, ale wywalili perkusistę, więc wrzucili za niego breakbeat i jakiegoś DJ-maniaka z Birmingham. To absolutnie nie działa na papierze, ale fakt, że single Jane Remover działają w praktyce właśnie świadczy o ich wyjątkowości.
Piszę o nich, bo właśnie te radykalne mieszanki, intertekstualizmy, DJ dropy w kawałkach emo, to jest najbardziej fascynująca wizja popu, którego przedsmak możemy poznać dziś. Jane Remover ma za sobą już naprawdę szeroki i wyjątkowy katalog, ale nadal mówi się o niej głównie tylko w Ameryce. Mogę zarzucić żartem, że „Polska niegotowa”, lecz sęk w tym, że jak najbardziej jesteśmy gotowi zagłębić się w świat undergroundowego popu. Sceptycy pomamroczą pod nosem, jak to dajemy się nabierać na wielkie schematy marketingowe (które nawiedzają już chyba każdą gatunkową niszę), kiedy co miesiąc pojawiają się kolejne oryginalne sceny muzyki niezależnej. Ja im odpowiem, że w erze przesytu konwergencją i remiksem, pop jest jedynym parasolem, pod którym możemy bezpiecznie śpiewać karaoke wszystkich minionych gatunków, jednocześnie dobrze się bawiąc i tworząc coś nowego. Wybijmy Coalsów na listy przebojów, Magdalenę Bay do Jimmy’ego Kimmela i słuchajmy Jane Remover, bo wydała najlepsze single tego roku.