Zauroczony „Drugim imieniem”, pierwszą częścią „Septologii”, i tak nie mogłem pozbyć się obaw przed lekturą „Ja to ktoś inny”. Martwiłem się nie tyle o poziom prozy Jona Fossego, ile o to, czy uda mu się po raz drugi zaskoczyć tym samym. Lęk, że kolejny etap „Septologii” mnie przytłoczy, sprawił, że odłożyłem tę powieść aż do okresu noworocznego.

Dla niewtajemniczonych w „Septologię”: główna postać opowieści norweskiego noblisty to Asle – owdowiały malarz, spotykający się jedynie z kilkorgiem osób. Wśród nich znajduje się drugi Asle – i nie do końca wiadomo, kim jest. Wspomnieniem z przeszłości? Alter ego z innej rzeczywistości, który skończył gorzej niż „prawdziwy” bohater? A może po prostu realną osobą, będącą sobowtórem malarza i również parającą się tworzeniem obrazów. Siłą „Septologii” nie jest jednak fabuła, lecz forma, w jakiej zostaje podana. Przez całą jej długość znajdujemy się w świadomości Aslego. Fosse nie stawia kropek, używa setek powtórzeń, bohater często wraca wspomnieniami do tych samych momentów. Niekiedy kreowany przez niego świat jest opowiedziany precyzyjnie, dzięki czemu przez kilka stron możemy śledzić np. sceny z młodości Aslego, bywa jednak i tak – szczególnie w chwilach poddenerwowania lub zmęczenia – że co kilka linijek odpływa. A wtedy, choć szczątki myśli się plączą i nie pchają fabuły, możemy dowiedzieć się, kim tak naprawdę jest mieszkający w samotności twórca oraz co najczęściej czuje.

Potrzeba było mi kilku podejść, by wdrożyć się w styl Fossego. Gdy powoli godziłem się z myślą, że będzie to powieść bardziej do docenienia niż do czytania, podczas kolejnej próby jego świat pochłonął mnie na tyle, że nie chciałem się z niego wynurzać. I nie chodzi nawet o brak kropek, ale właśnie o tę repetytywność, o zalewające strumienie świadomości, o to, jak w taki właśnie sposób Asle maluje obraz swojego świata: siebie, swojej rodziny, bliskich i kariery.

Wbrew początkowym obawom, ponowne wejście w świat widziany oczami i emocjami podstarzałego malarza okazało się błyskawiczne. Dość szybko odświeżyłem znajomość z powtarzanymi w kółko kwestiami, zapętlającymi się dialogami i poszatkowanym światem przedstawionym. Kolejne dni z życia bohatera to kolejna podróż do Björgvin, krzątanie się po domu czy wizyta u przyjaciela. Oprócz tego odlatujemy oczywiście w przeszłość: dowiadujemy się, jak dorastał Asle i jakie stosunki łączyły go z rodziną. Myśli głównego bohatera poświęcone są również jego twórczości, leżącemu w szpitalu Imiennikowi oraz Bogu, do którego co chwila zanosi modlitwy.

Tym, co ponownie urzeka w prozie Fossego, są subtelności i delikatności rozsiane po stronach powieści. Nie sposób nie wzruszyć się, gdy Asle po raz kolejny wraca myślami do swojej zmarłej żony: czuć ból, który nie opuszcza go mimo upływu czasu. Te pozornie zwykłe sceny, opisane drobiazgowo, ukazują głębię ich relacji. Podobnie jest z rodziną – milczącym ojcem, czepliwą matką czy umierającą babką – dziesiątki powracających scen pozwalają zrozumieć, jak został ukształtowany główny bohater i jak ważnymi elementami jego drogi były, wspominane już w pierwszym tomie, nawrócenie oraz decyzja o abstynencji.

Tak jak w „Drugim imieniu”, Asle nie przestaje się modlić, myśleć o przemijaniu czy podkreślać, że życiem rządzą siły wyższe, lecz w „Ja to ktoś inny” zyskuje kolejny wymiar duchowości i mistycyzmu. Widać to szczególnie w momentach, gdy opowiada o swojej relacji z Bogiem, a także gdy rozmyśla nad stworzonymi przez siebie dziełami. Przez całą powieść przewija się motyw namalowanego obrazu, na którym widać dwie przecinające się linie (do czego nawiązuje okładka). Asle wie, że nie chce go pozbyć, choć chciałby, by zniknął mu z oczu – sama obecność sprawia, że czuje się osłabiony. Zresztą – sprzedaż obrazów jest kolejnym ciekawym elementem: główny bohater cieszy się, że w ten sposób może zarabiać na życie, lecz uważa, że oddając obraz, nieodwracalnie pozbywa się też cząstek siebie.

Wiwisekcja świadomości Aslego po raz drugi została wykonana perfekcyjnie. Fosse wielokrotnie wzrusza do łez, krótkimi fragmentami wywołuje lawinę emocji, a dzięki szybkim zmianom scen pozwala czytelnikowi odetchnąć i nabrać sił. Jego proza ma też w sobie coś kafkowskiego – łatwo zgubić się w tym labiryncie myśli czy zwątpić w prawdziwość świata. Choć kolejne karty zostały odkryte, wciąż nie do końca wiadomo, kto jest kim ani czy wszyscy bohaterowie są rzeczywiście realni, a nie jedynie wytworami wyobraźni Aslego. To wszystko jednak dodaje majestatu tej powieści, a trzy kolejne potoki myśli, jakie można przeczytać w „Ja to ktoś inny” – bo tym de facto jest część druga „Septologii” – wywołują feerię emocji i skłaniają do głębokiej autorefleksji. Jeśli zatem zdecydujecie się na lekturę, do czego oczywiście namawiam, to polecam, by na „Ja to ktoś inny” znaleźć spokojniejszy okres. Czytanie tej książki „z doskoku” czy po kilka stron byłoby literacką profanacją, dlatego lepiej zarezerwować sobie więcej czasu na obcowanie ze świadomością podstarzałego malarza.