Początek lat 10. był dla rapu w Chicago niezwykle udany. W marcu 2012 roku Chief Keef wypuścił mixtape „Back from the Dead”, na którym znalazł się legendarny utwór „I Don’t Like”. Jego kariera była błyskawiczna: nie zdążył wymienić kalendarza na ścianie, a wydał już legalny debiut i trafił na języki całej branży. Za nim dumnie kroczyli koledzy z Glory Boyz Entertainment, a ich odmiana trapu – chiraq drill – stała się jednym z ważniejszych podgatunków w tamtej dekadzie. Być może to właśnie Chief Keefa i jego wcześniejszego mixtape’u, „Bang”, słuchał Chance the Rapper, gdy zatrzymywano go w liceum za posiadanie marihuany? W 2011 roku został zawieszony w prawach ucznia na 10 dni, które przeistoczyły się w tytuł jego pierwszego poważnego projektu. Chance z pewnością nie marzył wtedy o tym, że kilka lat później będzie słuchał go Barack Obama, ale pokazywał, że bliżej mu do Commona i Kanye Westa niż do biegania z bronią po ulicach.
Podobnie jak Chief Keef, Chance the Rapper również miał swoją ekipę – Savemoney. Zrzeszeni w niej byli m.in. Vic Mensa, Joey Purp czy trębacz Nico Segal aka Donnie Trumpet. Nastolatków połączyła zajawka na bardziej organiczne brzmienie: na ich mixtape’ach słychać żywe instrumenty i czerpanie garściami z jazzu i soulu. Z jednej strony nie bali się śpiewanych, czasami słodkich refrenów, z drugiej – ich raperski warsztat był nie do podważenia. Przełomowym okresem okazał się rok 2013: to wtedy Chance wydał znakomity i klasyczny już mixtape „Acid Rap”, a Vic Mensa dołożył niewiele słabsze „Innanetape”. Jednak już rok wcześniej pierwszy z nich projektem „10 Day” dowiódł, że trzeba mieć na niego oko. (Complex z propsami nie czekał nawet do premiery mixtape’u).
Jak wspomniałem we wstępie, Chance’a zawieszono w szkole na 10 dni. Wolny czas postanowił spędzić produktywnie, nagrywając mixtape, dzięki któremu zacznie być o nim głośno. Ten materiał posiada wszystkie wady i zalety licealnego rapu. Słyszymy nastroszonego kogucika, dumnego z faktu, że narobił trochę przypału i może się tym pofleksować. Z tej racji znalazło się tu sporo głupkowatych linijek, w tym m.in. diss na panią wicedyrektor. Chance popisuje się jednak przede wszystkim rapersko: tworzy swoją wersję „22 Two’s” Jaya Z, nie boi się nawijać pod bardzo znany bit Lexa Lugera, nie pęka też, gdy Caleb James wykorzystuje sampel z The Isley Brothers „zarezerwowany” dla „Big Poppa” Biggiego. Jego pewność siebie wynika z faktu, że rapersko zdaje się nie mieć braków. Zmiana tempa nawijki? Rapowanie z prędkością światła? Śpiew? Technicznie poskładane zwrotki? Próbowanie różnych flow w kawałkach? To wszystko ma w małym palcu. Na „10 Day” znajdują się już typowo Chance’owe zabiegi: mam na myśli np. jego energiczne okrzyki, które na pewno kojarzycie z „Acid Rapu”.
Tematycznie większa część płyty to imprezy i bzdury. Najlepszymi przykładami mogą być otwierające płytę „14,400 Minutes” idealnie przedstawiające nam bohatera pod każdym aspektem oraz o wiele bardziej wychillowane „Brain Cells”, gdzie Chance przyznaje się do przejarania wielu szarych komórek. „Windows” na instrumentalu Apollo Browna to z kolei znakomity imprezowy track. Gospodarz jest tu wspierany przez świetnie rapującego Alexa Wileya – kolejnego ówczesnego rookie z Chicago. Bywa jednak i poważniej, i sentymentalniej: o czym jest „Nostalgia” zapewne możecie się domyślić, w „Missing You” wspomina zabitego ziomka i próbuje pisać bardziej zaangażowany tekst. Niesamowicie uroczym momentem mixtape’u jest też opowiadający o studniówce utwór „Prom Night”. Sęk w tym, że rapera nie było na imprezie, bo grał koncert i twierdzi, że drugi raz zrobiłby tak samo. W głosie Chance’a słychać gówniarską pewność siebie, ale i kruchość. Oczy świecą mu się, gdy spogląda w świetlaną przyszłość, ale mentalnie jest jeszcze nastolatkiem. To tutaj też śpiewa najbardziej zapamiętywalny refren, w którym przytula wszystkich przygnębionych słuchaczy. Kawał dobrego numeru!
W spacerowej odległości od niesławnego O’Blocku dorastał i zaczynał tworzyć raper, który wyraźnie opowiedział się po jasnej stronie mocy. W twórczości Chance’a nie brak piosenek o miłości, miłych dla ucha refrenów o tęsknocie za buziakami od mamy czy wesołych numerów o jaraniu zioła. Czy to szara rzeczywistość sprawiła, że musiał ją pokolorować? Prędzej wystarczyło to, że dorastał w pełnej i dobrze sytuowanej rodzinie, by nie myśleć o pościgach, strzelaninach i skurwibąkach. Jaka nie byłaby prawda, „10 Day” to być może było najbardziej efektywne wykorzystanie szkolnego zawieszenia w historii rapu.