Rozglądając się po rodzimym podwórku muzycznym nietrudno zauważyć barwność sceny metalowej południa naszego kraju. Wiele zespołów w okolicach Katowic czy Sosnowca „korzysta” co prawda z tej samej puli artystów, ale dobierając ich w różnych kombinacjach, tworzą brzmienia zupełnie od siebie odmienne. Chociażby takie grupy jak MasseMord, Morowe, Wędrowcy~Tułacze~Zbiegi, Quintessence of Hate, Gruzja, FDS i Furia łączy co najmniej jeden członek. Chciałabym skupić się na ostatniej z wymienionych, bo jest to kapela zasługująca moim zdaniem na miano jednego z najlepszych avant-garde/black metalowych projektów w Polsce. Oczywiście mają wydania, którymi mnie nie zachwycili („W Śnialni” bądź nawet ubiegłoroczna „Huta Luna”), natomiast w ich dyskografii można znaleźć również krążki wgniatające w fotel – takim w stu procentach jest „Księżyc milczy luty”.

Płyta ta otwiera przed słuchaczem tajemnicze wrota – ani niebios, ani piekieł. Wchodząc w nie odbiorca jest jakby porzucony na wysuszonym polu, okalanym szarawymi chmurami i zasnutym przez dym. Otwierający album utwór „Za ćmą, w dym” wprowadza w stan melancholii połączonej z zaciekawieniem – „co będzie dalej?”. Podążając za tytułową ćmą, można rzeczywiście odpłynąć. Pamiętam, gdy na zeszłorocznej edycji Summer Dying Loud stałam na koncercie Furii, słuchając tej kompozycji – to był jeden z tych momentów, gdy świat się zatrzymał. Buntowniczy krzyk Nihila odbierał mi grunt spod nóg i wydawało się, jakby też przyspieszał przyciemnianie się nieba.

Po takim opening tracku podtrzymanie wysokiego poziomu na całym longplayu sprawia wrażenie niemożliwego. Nic bardziej mylnego! W wybitny sposób rozpoczętą historię kontynuuje następny tytuł „Ciało”. Ukazuje on pustkę oraz ból odczuwania cielesności i duchowości – podsumowując „duszy za dużo, ciała za mało”. Całą płytę zachowano w swego rodzaju pogańskim charakterze, widać tu inspirację wierzeniami ludowymi bądź obrządkami, chociażby w utworach „Zabieraj łapska” czy „Grzej”. Jednocześnie projekt ten bez zawahania można nazwać antyreligijnym. Jedyne, co wyznaje Furia na tym krążku, to totalny nihilizm. Przekazuje go zarówno liryka, jak i idealnie dopełniające ją brzmienie. Nihil nawet nie musi zbytnio drzeć ryja, bo riff, który występuje po śpiewanym wersie, mówi za niego. Nie brak tu wybitnych aranżacji zarówno instrumentalnych, jak i wokalnych. Jednak pomimo swej ogólnej dojrzałości, jest to dzieło momentami niepoważne, kryjące za ciężkim brzmieniem luźne, głupawe wstawki, jak na przykład:

I to odbicie płonie
Kiedy pierdnę
Podamy sobie dłonie

utwór „Tam jest tu”

Fakt faktem, ciężko porównać „Księżyc milczy luty” do pierwszych kompozycji Furii. Nie jest to ten pierwotny, przepełniony growlem black metal. Zespół zaczął tworzyć bardziej eksperymentalnie, ich muzyka na tym albumie doprawiana jest elementami post-metalu, doomu i post-rocka. Wszystko działa w chaotycznej harmonii, kreując historię możliwą do zrozumienia jedynie dla kogoś, kto zechce dokładnie zaszyć się w jej wnętrzu, a także przeżyć ją jako głębokie doświadczenie.