Dwóch wspaniałych raperów znowu wydaje w pierwszym kwartale album, który będzie wspominany podczas końcoworocznych podsumowań. Rado i Astek dowożą dopracowane linijki, bawią się słowami, a przy okazji zaskakują nas błyskotliwymi skojarzeniami. W zabawne wersy, jak zwykle, wplatają treść, która skłania nas do przemyśleń. Produkcja nie jest może idealna, ale i tak jesteśmy tutaj głównie dla charyzmy Dwóch Sławów – bo słuchanie ich do czysta przyjemność.
Tak mógłbym zacząć recenzję ich albumu… kilka lat temu. Obecnie wszystko jest na odwrót. W powyższym akapicie znajdziecie jedno prawdziwe zdanie – to o nieidealnej produkcji.
Zacznijmy od tego, że to jest bardzo przykry zjazd i pisanie tego tekstu nie sprawia mi przyjemności. Mimo że od kilku lat Sławów jedynie przesłuchuję, a ich muzyka nie przyciąga mnie na dłużej, wciąż uważam ich sympatycznych gości oraz za utalentowanych raperów, którzy wielokrotnie zaskakiwali nas swoimi wersami. Ponadto, są przecież świetnymi performerami, bo koncerty grają znakomicie.
Największym problemem tego albumu jest to, że Sławy utraciły niemal wszystkie swoje dotychczasowe atuty. Okej – nadal rapują dobrze. Tylko że rapowali lepiej. Ich wcześniejsze projekty były pełne świeżych pomysłów, odważniejszych wersów i zdecydowanego delivery. Teraz brak im charyzmy, a numery takie jak „Nóż na gardle” (szczególnie zwrotka Astka) są przykładem nijakości.
Może byłoby lepiej, gdyby zaskakiwali czymś tekstowo – ale tutaj brakuje treści, panczy, przemyśleń, czegokolwiek. „Dobre by było” przelatuje przez uszy i niewiele się z niego wyciąga. Owszem – „To nie jest kraj dla kabrioletów” to moment, w którym obaj raperzy dają solidne wejścia i krytykują polską mentalność w sposób, który budzi uśmiech, lecz numer taki jak „Kawa czy herbata” to po prostu pusta wydmuszka. Brakuje tu jakiejkolwiek interesującej treści czy refleksji. Z kolei w „Nożu na gardle” Sławy próbują połączyć powagę z grą słów, ale efekt jest marny – ani jedno, ani drugie nie działa. Utwór pozostawia nas w zawieszeniu i nie oferuje żadnej satysfakcji.
W kawałkach, które mają na celu wywołać uśmiech, jak „Gigachat” z Rowem Babicze, Sławy zostają zjedzeni przez swoich młodszych następców. Mimo że technicznie są lepszymi raperami, w tej konfrontacji wypadają gorzej, brzmiąc przewidywalnie i niewyszukanie. Widać, jak Rów wyprzedził ich pod względem pisania punchline’ów, nawiązań i skojarzeń.
Brakuje także chemii między raperami. Choć wymieniają się wersami, adlibami, całość brzmi jakby była nagrana bez zaangażowania. Nie czuję tu zajawki czy radości; wręcz przeciwnie – wszystko jest może nie tyle wymuszone czy skalkulowane, a nagrane na autopilocie. Być może to tylko moja subiektywna opinia, ale wpływ na to ma także brzmienie całej płyty.
Album brzmi jak słodko pierdzący poprap, Muzyka nie wywołuje żadnych emocji – ma płynąć bezpiecznie, nie odstraszając słuchacza i nie prowokując go do skipowania kolejnych numerów. Dopełnieniem tej nijakości są katastrofalne refreny, które próbują być chwytliwe, ale wychodzą żenująco. Przykładem może być „Peron drugi”, gdzie Sławy wykorzystali refren z kawałka Jamala. Ponadto, to powielenie najgorszego trendu we współczesnym mainstreamowym rapie na odgrzewanie kotletów. Nie wierzę, że ani Rado, ani Astek nie czują, że to jest siara. Mrugnijcie kilka razy na kolejnym klipie, jak wytwórnia Was do tego zmusza.
„Oto ja, siedemdziesiąt kilo martwego hip-hopu” – rapuje Astek w jednym z numerów followupując Tymona. I to doskonała metafora całej płyty. Tu nie ma hip-hopu i nie chodzi o kadłubizmy czy mentalnego fullcapa na głowie, ale sorry, to „Muzyka Excelowa”, a nie „Muzyka Kozacka”.
Choć sporo tu krytyki, to należy pamiętać o tym, że to wciąż Sławy, które potrafią rapować. Atutowy i Skrywa zrobili słabe bity, ale nie jest to album, który jest nieudolnie skonstruowany. Problem leży w tym, że jest to muzyka bez wyrazu, muzyka bez emocji, i niestety niegodna ich dotychczasowych osiągnięć. Nie ma na tej płycie nic, do czego warto wracać, nic, co by się wyróżniało.
Mocne 3/10. Oby Sławy wróciły do formy. Czekam również na solówkę Rado, bo w tym albumie pokazał się z o wiele lepszej strony. Odejście od typebeatów byłoby również mile widziane.
[Tekst jest częściową transkrypcją podcastu – po więcej zapraszam do poniższego wideo].