Po kilkuletniej przerwie wydawniczej z nowym albumem wrócił Duchu. W „Na czym to ja skończyłem” raper nawija o tym, jak zmieniło się jego życie, m.in. dzięki temu, że udało mu się przegonić demony, o których wspominał choćby na wypuszczonych dziesięć lat temu „Liniach lotniczych”. Ten drugi materiał ma niedługo trafić też na serwisy streamingowe, ale tymczasem zapraszamy na trzydziesty siódmy odcinek cyklu „Dlaczego Hip-Hop?”.
Czym dla Ciebie jest hip-hop?
W moim przypadku kulturą, która spawa ze sobą wspaniałych ludzi, na całe lata.
Jakie jest Twoje pierwsze hip-hopowe wspomnienie?
Miałem 11/12 lat, gdy sąsiad Michał, z którym grałem w piłę na boisku, zaprosił mnie do siebie na pierwsze piwko w życiu. Jego starsza siostra puściła z MAGNETOFONU utwór D12 – Under the influence i oszalałem. Ham dele lele lele.
Jak zmieniło się Twoje podejście do hip-hopu na przestrzeni lat?
Dziś podchodzę i jestem hip-hopem, kiedyś tak nie umiałem.
Biorąc pod uwagę Twój dorobek, z czego jesteś najbardziej dumny?
Z utworu „Renesans”. Wyjdzie w przyszłym roku.
Czy jest jakiś dawny tekst, na który krzywisz się lub szczególnie się zdezaktualizował?
Nie krzywię się na żaden, a z biegiem czasu zdezaktualizują się pewnie wszystkie, gdyż każdy jest szczerym zapiskiem danej chwili. Jedyną pewną są changes i chyba faktycznie, tylko krowy nie zmieniają poglądów… A może zmieniają, nie wiem, ja z nimi nie gadam.
Czy masz jeszcze jakieś hip-hopowe marzenie?
Nie mam marzeń. Realizuję cele i cieszę się krótkimi momentami, w których czuję się spełniony.
Gdybyś mógł zmienić jedną rzecz w hip-hopie – co by to było?
Chciałbym, żeby ludzie doceniali Bambi za dokonania, a nie za płeć.
Czy myślisz, że hip-hop przetrwa kolejne 50 lat?
Tylko jeśli dożyję.