Pewnego dnia Waldemar Kasta ogłosił swój „ostatni” album. Miał to być pożegnalny projekt, na którym pojawi się masa gości odprowadzających głównego bohatera na rapową emeryturę. Sam pomysł oczywiście jest kuriozalny, ale poza tym jego autor popełnił jeszcze jeden strategiczny błąd w rapowym wyścigu zbrojeń. Postanowił, aby jego rzekomo gotowy materiał odłożony na półkę czekał na „odpowiedni czas”.

I tu do biegu dołącza VNM ze swoim „De Nekst Best Mixtape 2”. Wielki projekt. Kilka zwrotek VNM-a. 63 artystów. 14 utworów. Dysk pięćset giga. Procesor Intel.

Czy to płyta pożegnalna? Oczywiście, że nie. VNM nie zamierza zawieszać mikrofonu na kołku. Poza tym, z jakimi słuchaczami VNM miałby się żegnać? Z tymi, którzy robią mu 200 tysięcy wyświetleń pod klipem, czy tymi, którzy pod numerem z Kabe, Jodą, Guralem i ekranem ULTRA HD, zapewniają zawrotne 100 tysięcy odtworzeń na Spotify*?

Kariera Venoma nie ma się dobrze. Z pewnością można ten fakt wpisać w szerszy trend. Status większości przedstawicieli drugiego pokolenia rapu znacząco spadł w ciągu ostatnich lat. Jego reprezentacja na DNBM2 pod postacią Mesa, Łony, Te-Trisa, Bisza i Zeusa nie jest przecież nawet blisko na przykład topki Spotify**. Jednak każdy z tych wykonawców ma swoje wierne grono odbiorców, które nadal słucha ich muzyki i kupuje płyty, nawet kiedy okres ich popularności minął dawno temu. Tylko zdaje się, że VNM ma to grono zdecydowanie najmniejsze. Jak do tego doszło? Przecież jeszcze w 2015 roku, gdy wychodził „KLAUD N9JN”, single robiły konkretne liczby, a płyta zbierała dobre opinie.

Na samym początku 2016 roku ukazuje się „De Nekst Best Mixtape”. Pierwsza część i pierwszy materiał spod szyldu nowo założonej oficyny wydawniczej VNM-a. Od tamtego czasu wydał wiele płyt, nadal pocięta morda. Szkoda, że jedyna dobra z nich, to płyta Flojda. Nie no świruję, nie przesłuchałem większości z nich. Wy też pewnie nie, bo zasadniczo nikt ich nie słuchał. Przypomnijcie sobie, gdzie był Solar z Białasem w 2015 roku (ja tylko wspomnę, że pod koniec 2014 roku wydawali mixtape z Tombem, który zebrał wtedy bardzo negatywne opinie, a dziś pamiętają o nim pewnie tylko nieliczni fani), a gdzie teraz jest SBM Label. Mata, Bedoes, White 2115, Adi Nowak, Osiem Giga, Jan-Rapowanie, Ekran Cztery Ka. Kogo wydaje De Nekst Best? VNM-a, nikogo, nikogo, nikogo i jeszcze jednego kogoś, kto też jest nikim.

Kamień węgielny nowej marki na rynku okazał się jego jedynym wydawnictwem, które odniosło większy sukces. Powitanie okazało się pożegnaniem. Chociaż oczywiście wtedy też VNM nie zapowiadał końca kariery ani wytwórni.

Patrząc na późniejszy katalog wydawniczy De Nekst Best, zastanawiam się, czym w jego portfolio mają być te mixtape’y? Przy premierze pierwszego myślałem, że to cwany sposób na promocję nowego kanału i stojącej za nim firmy. Oczywiście podpatrzony w Prosto. Jednak przy premierze drugiej części, kiedy wiemy, że ten label przez prawie 6 lat nie wydał nic sensownego, zacząłem się zastanawiać, czy ten projekt nie jest celem samym w sobie. Czy to nie jest tak, że to nie mixtape istnieje dla wydawnictwa, a to wydawnictwo istnieje po to, żeby takie mixtape’y wydawać? Przecież to jedyny projekt w zasięgu VNM-a mogący zapewnić mu sukces. W końcu nadal jest gościem, którego koledzy z branży szanują, więc znajdą się tacy, co chętnie udzielą się na takim projekcie i tym samym przyciągną odbiorców bardziej niż nowy solowy album pana prezesa.

Nienawidzę być uzależniony od kogoś, po prostu, dlatego było to ciekawe doświadczenie, momentami frustrujące. Na pewno tego nie powtórzę, przynajmniej mam nadzieję, że życie mnie do tego nie zmusi.

VNM vs Ematei – niespięty domowy wywiad 2016 cz.1 (Popkiller.pl)

To cytat z wywiadu udzielonego po premierze pierwszej części. Wiadomo, że czas mógł zmienić spojrzenie na pewne sprawy, ale może być to też pewna poszlaka, czemu druga część powstała.

DNBM przyciągnie też więcej uwagi niż albumy raperów wydawanych pod szyldem tej wytwórni. VNM nie sprawdził się jako wizjoner, tworzący własne, charakterystyczne wydawnictwo, ani nawet jako sprawny biznesmen. Wydaje się, że nie ma odpowiedniego poczucia smaku, aby wiedzieć, co działa, a co nie. Taktyka polegająca na robieniu rzeczy na czuja często się sprawdza przy własnej twórczości, ale raczej nie przy prowadzeniu firmy albo koordynowaniu pracy kilkudziesięciu ludzi. Zebrać tyle talentu w jednym miejscu i zrobić z nimi okej materiał, to żadna sztuka. Jak weźmiesz losowy bit od Magiery, Returnersów albo Gibbsa, to będzie on pewnie okej. Jak powiesz ATZtowi, Guralowi albo Te-Trisowi, żeby nagrali na nim zwrotkę, to o ile nie będziesz im przeszkadzać, to prawdopodobnie będzie ona przynajmniej okej. I to wystarczy, żeby z takimi gośćmi mieć okej numery.

Ale jak jesteś PRODUCENTEM WYKONAWCZYM i sprzedajesz nam jakąś wielką wizję, czym ten projekt ma nie być, to fajnie byłoby, jakby nie ograniczała się ona do jakiegoś skomplikowanego algorytmu dobierania gości i tematów na kawałki. Ta płyta z szerszej perspektywy jest zrobiona na odpierdol. Niemal wszystkie utwory to zwrotka każdego rapera zawierająca jego stanowisko na zadany temat. Trudno mieć pretensje do wykonawców, jedna taka zwrotka, jeden taki kawałek, to nic złego, absolutnie naturalna rzecz w rapie i fajnie się tego słucha. Ale nie jak cała płyta tak wygląda. Zarówno struktura utworów, jak i ich tematy są po prostu banalne.

VNM ma Mesa, Peję, Ripa Scottiego i bit od LOAA. Z tych składników ugotował kawałek o tym, jaki to każdy z autorów jest unikatowy i wyjątkowy. Tylko że ten kawałek jest jak 1000 innych takich samych numerów. Chociaż zwrotki Peji i Mesa są okej, bit jest okej, refren jest okej. Numer jest okej. Tylko to wykonawcy go ciągną w górę, a forma całości, nadana przez VNM-a, ciągnie go w dół. On nie stworzył autorom takich warunków, aby wyciągnąć wszystko, co najlepsze z nich, żeby wznieść ich na najwyższy możliwy dla nich poziom. On wziął powykręcany, przeciężki bit Skrywy i kazał na nim rapować Filipkowi. Przecież to brzmi jak prank. Z drugiej strony na tym bicie jest też Bisz i Pyskaty, którzy zdecydowanie rapować potrafią, więc to nie jest tak, że cały ten numer miał być paraolimpiadą. Za to W.E.N.A. dostał W.E.N.A. type beat i W.E.N.A. type temat, czyli to też nie tak, że to dobieranie składników miało być jakieś przewrotne.

Do tego mamy różne inne nietrafione wybory. Konferansjerka na tym albumie jest przeokropna. Nie wnosi nic wartościowego. Pompowanie ego pana prezesa. Wymuszone, nietrafione żarty. Wymuszone, nieszczere emocje. Tak samo uważam liczbę zwrotek gospodarza albo raczej gospodarzy za pudło. Tak, wiem, że na pierwszej edycji było więcej VNM-a, ale za każdym razem, jak on albo któryś z jego giermków się pojawia, to mam wrażenie, że tam miała być zwrotka kogoś innego, kto nie przyjął zaproszenia, więc zalepili sobie dziury masą FonTamową. A to tylko zbliża DNBM do tego pożegnalnego albumu Kasty.

VNM nie jest jak Solar w kwestii budowania katalogu wytwórni. Nie cieszy się też autorytetem na scenie jak Łona albo Bisz, którzy zdobyli go autorskimi, dojrzałymi i przede wszystkim bardzo dobrymi projektami. To coś innego niż szacunek za fajne nawijanie i staż, który nadal ma prezes DNB. Jest raczej jak… wspomniany Tomb. Obaj w trakcie swoich pięciu minut założyli własne wytwórnie. Obu kariera wtedy w zasadzie się skończyła. Obaj nie podpisali nikogo, kto by odniósł sukces. Obaj w pewnym momencie stali się nawróconymi na jasną stronę mocy trzeźwymi kołczami. Wiadomo, że mimo wszystko VNM jest bardziej szanowany niż TeOeMBe, ale ich drogi mają wiele wspólnych punktów.

VNM chciał być jak jego koledzy po fachu, którzy założyli w podobnym okresie własne wytwórnie. Miał być album z wieloma gośćmi jak Prosto Mixtape, miało być wydawnictwo z nowymi graczami jak QueQuality, a wyszło z tego bardziej… współczesne Prosto. Czyli taka wytwórnia, gdzie nic znaczącego nie wychodzi, poza płytami samego właściciela. Z tym że tu nawet płyty właściciela nie są specjalnie znaczące. Niestety to nie VNM pożegnał się ze słuchaczami, to słuchacze pożegnali się z VNM-em.

*Liczby na moment pisania artykułu.
**Należąca do tego samego pokolenia Wdowa została pominięta. Kariera raperki wygląda inaczej niż kariera rapera, nie mówiąc o tym, jak to wyglądało w 2005 roku, kiedy debiutowała. Nie wpisuje się tym samym w omawiany model, chociaż bez wątpienia także nie jest obecnie na szczycie.