Przez lata utrzymywania chorego tempa wydawniczego, podczas którego nigdy nie schodził poniżej stałego, bardzo solidnego poziomu, Boldy James wypracował sobie pewien certyfikat jakości. Co parę miesięcy widziałem premierę i miałem pewność, że cokolwiek wyda, okaże się co najmniej dobre. Niekwestionowalny klasyk Manger on McNichols ze Sterlingiem Tolesem, świetne The Price of Tea in China, Super Tecmo Bo i Bo Jackson z The Alchemistem, mroczniejsze Real Bad Boldy i Killing Nothing nagrane na bitach Real Bad Mana, czy wreszcie Fair Exchange No Robbery wraz Nicholasem Cravenem. Imponująca seria, o której wciąż nie mówi się tyle, ile powinno.
Dlatego tak złym omenem w kontekście jego dyskografii wydawało się być ubiegłoroczne Indiana Jones. Jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy albumowy run w historii hip-hopu został przerwany przez projekt brzmiący, jakby Boldy był już tym wszystkim doszczętnie znudzony. Mdła atmosfera, teksty pisane od niechcenia, instrumentale bez charakteru. Pierwszy raz, kiedy faktycznie nie spełnił oczekiwań. Stąd też obawy co do przyszłych jego wydawnictw były uzasadnione.
Na szczęście z perspektywy czasu można przymknąć oko i uznać, że to tylko drobny wypadek przy pracy. Łącząc siły z Nicholasem Cravanem i wspólnie wypuszczając Penalty of Leadership, Boldy wrócił na dobre tory. Ponownie udowodnił, że można na nim polegać i z powrotem zawiesił sobie poprzeczkę na wysokości, na której rywalizować mogą z nim tylko Armand Duplantis i najlepsi raperzy świata.
Zawsze miałem słabość do jego introspektywnego stylu narracji. Spokojny, zrelaksowany, głęboki głos, z brutalną szczerością opowiadający o ulicznej rzeczywistości w Detroit. Zdążył już wszystkich przyzwyczaić do swoich historii o codziennym odnajdywaniu się w świecie wszechobecnej dilerki, nadużyć seksualnych, czy wojen lokalnych gangów skutkujących morderstwami. W zestawieniu z innymi pozycjami w jego dyskografii, mocno wybija się też tematyka poważnego wypadku samochodowego, w którym uczestniczył blisko półtora roku temu i związane z nim zajrzenie śmierci prosto w oczy. Słychać i widać (bo okładka również nawiązuje do tego wydarzenia), jak duże piętno to na nim odcisnęło. Wszystko podane z fragmentami rozbrajającą wręcz prostotą, bez super niekonwencjonalnych barsów opartych na wymyślnych grach słownych czy porównaniach homeryckich. Leniwy, ale charakterny gangsta rap w pełnej krasie.
Oklaski i słowa uznania należą się też Nicholasowi Cravenowi. w równym stopniu odpowiedzialnemu za to, jak świetny jest ten album. Dostarczył Boldy’emu podkłady skrojone idealnie pod jego styl, ale i też możliwości jako MC. Genialny klimat wykreowany przez minimalistyczne, drumlessowe, świeżo brzmiące soulowe instrumentale, na których nie wyobrażam sobie właściwie nikogo innego. Po fantastycznym Fair Exchange No Robbery sprzed dwóch lat i świetnym Penalty of Leadership zdecydowanie wyrósł na mojego ulubionego współpracownika Boldy’ego.
Chociaż powyższy statement może szybko ulec zmianie, bo już na najbliższy piątek zapowiedziano album wyprodukowany przez mojego ukochanego Conductora Williamsa. Pamiętać należy też o nie tak dawno krążących pogłoskach o albumie na bitach J Dilli. Craven konkurencję ma więc z najwyższej półki, ale czuję w kościach, że to wcale nie ostatni wspólny projekt tego duetu. Zbyt dobrze się rozumieją i wzajemnie uzupełniają, aby to porzucić. A biorąc pod uwagę, jak płodnymi są artystami, to ich kolejna współpraca jest pewnie kwestią roku, góra dwóch lat. Jednak na ten moment nie ma co tak bardzo wybiegać w przyszłość – zamiast tego po prostu rozkoszujmy się Penalty of Leadership.