A potem przyszła zajebana, kowidowa jesień 2020. Ta była jeszcze o tyle spoko, że (uwaga uwaga, idzie opinia) najlepiej przyspieszający raper na świecie wydał nowe CD, „The Tales Of Michael Johnson”. Cały ten album był dość smętny i rzeczywiście jesienny, ale „Light Them Up” to najbardziej przystępny fragment jego. Siedzimy sobie przy ognisku, jakiś harcerz pyka na gitarce akustycznej, a zwykle rozpędzony Twisted Insane tym razem nieśmiało sobie nuci poszczególne wersy, doprawiając je wwiercającymi się w mózg skrawkami melodii. W tle przygrywa tamburyn, bębny wchodzą dopiero w połowie. Czilek generalnie. Na wysokości 1:52 dzieje się śmieszna rzecz – Twisted Insane przypomina sobie, że najlepiej mu wychodzi nawijanie w karabinowym tempie, więc wyrzuca z siebie ultraszybką czwórkę, a potem powraca do introwertycznego mamrotania pod nosem. I to jest dopiero bossostwo – ty wiesz, ja wiem i on wie, że jakby mu się chciało, to mógłby tak cisnąć cały numer, ale nie o to tu chodzi. Urocza, pełna klasy rzecz, do zapętlania przy kominku i do niskich ukłonów.