Kiedy powiedziałem mojej dziewczynie, że cieszy mnie zaproszenie do Braku Kultury, ponieważ w końcu będę miał dla kogo pisać o rapie, jednocześnie informując ją, że moim pierwszym tekstem będzie recka nierapowej płyty, słusznie uznała to za niezbyt spójne i była bliska zarzucenia mi Hipokryzji, w związku z czym, pozwolę sobie poświęcić wstęp na małe wyjaśnienie, żeby zaraz nie było Chryi, bo miało być o hip-hopie, a tu się wbija jakiś typek i zaczyna forsować jazzowy album. 

Mógłbym niePokornie rzucić, że Ignorancją gargantuicznych wprost rozmiarów trzeba byłoby się wykazać, żeby przekreślić bliskie pokrewieństwo tych gatunków, ale to zbyt kiepskie wytłumaczenie, zakrawające o Prostactwo z mojej strony. Wolę zauważyć, że muzyka Błota garściami czerpie z ha-i-pe-ha-o-pe, a fakt, że na basie gra tu Paweł Stachowiak aka Wuja HZG znany z Lowpassu, klawisze obsługuje Latarnik aka Marek Pędziwiatr, który na innych projektach zajmuje się także rapowaniem, a okładkę zrobił 1988, tylko dodaje mej konstatacji pikanterii i podkreśla, że nie snuję bajek, jak Mitoman, a ta hip-hopowość Błota to żaden Farmazon. Teraz bardziej niż kiedykolwiek. 

„Kwasy i zasady” są trzecią płytą tego kwartetu, który w 2018 przez przypadek wyodrębnił się z EABSu. Są także ich moją ulubioną płytą. Głównie dlatego, że chłopaki od początku pisali, że ich muzyka jest osadzona w hip-hopie, ale na „Erozjach” i „Kwiatostanie” słychać było, że te wpływy zostały potraktowane z pewnym Umiarem. Co Prawda, grali nu jazz, silnie oparty o bas i perkusję, ale dopiero na „Kwasach” poczułem, że puścili wodze fantazji, całkowicie dali się ponieść potędze rytmiki i nie ukrywam, że jaram się tym niemożebnie. Jest brutalnie i świeżo. 

Cancer G odwalił na bębnach kawał dobrej roboty. Groovy są tutaj paskudnie odurzające, powodują niekontrolowane bujanie łbem i grymas satysfakcji na twarzy. W zasadzie wszystkie tracki – poza najwyraźniej jazzowym otwieraczem – ociekają vibem, całkiem bliskim temu, co Lowpassi wyczarowali na „Pato Stylu”. „Kwasy” to szarzyzna, brudne elewacje, otagowane flamastrami ściany i wystający zza winkla niepokój, wzmacniany przez mocne, często przesterowane basy, repetetywną, wyrazistą perkę, wyrachowane ozdobniki Latarnika i nawiedzone partie OlafSaxxa. Błoto wykazało się klasą, stawiając na oszczędność kompozycyjno-aranżacyjną (niektóre kawałki brzmią, jak zagrane na żywo bity – serio, spróbujcie sobie ponawijać do tych tracków); nie ma tutaj nic na siłę, żadnych niepotrzebnych kombinacji – zwyczajnie czterech, zajebiście zgranych ze sobą ziomków, którzy wlewają w swoją muzykę sto procent Autentycznej zajawki. Błoto wybrało Prostotę, a jak wiadomo – prostota, nie snobstwo szacunek budzi. 

Ted Gioia, tłumacząc fenomen i wagę historyczną „Kind of Blue”, powiedział kiedyś, że Miles Davis wybierał styl, zamiast wirtuozerii, mimo tego, że tworzył w ramach jednego z najsilniej opartych o technikę i wirtuozerię gatunków. Odnoszę wrażenie, że przyjemność jaką czerpie się z nowej płyty Błota i chęć wracania do niej, biorą się z podobnego miejsca. „Kwasy i zasady” są zwycięstwem charakternego stylu, który jest jak papilarna linia, triumfem zespołowości i chemii (nomen omen) pomiędzy muzykami. Są nagraniem żywym, kipiącym od élan vital, fantastycznym hołdem dla brzmienia hip-hopu lat 90. oraz doskonałym przykładem na to, że jazz wciąż ma dla nas wiele historii do opowiedzenia i wiele obrazów do namalowania.