Jednym z najbardziej niezrozumiałych dla mnie zjawisk w polskim podziemiu są – nie bójmy się tego słowa – fatalne liczby wykręcane przez hesoyam. Biorąc pod uwagę ich kontakty (chociażby gościnki Adisza, który bądź co bądź ma ponad 600 tysięcy słuchaczy miesięcznie czy Kachy z Coals na Hesoine Hrasy: Deluxe) i konsekwencję, z jaką raz po raz wydają banger za bangerem, kompletne mi się to nie dodaje. Z jednej strony, okej, rage nie jest najprzystępniejszym hip-hopowym odłamem, ale na litość boską, oddajcie Energizerowi i uglyassocho to, na co zasługują. A zasługują na co najmniej kilkukrotnie większe wyświetlenia niż obecne.

Niewielu tak dobrze operuje autotunem jak oni. A Energizer swoim Aniołem Antaresa kolejny raz to udowodnił, że wykorzystanie wtyczek i przy ich pomocy „wykręcanie” swojego wokalu ma opanowane do perfekcji. Tak jak na ich poprzednich projektach, cierpią na tym teksty. Nie oszukujmy się, zdarza mu się nawijać wierutne pierdoły niemające większego sensu (jak np. jesteś typem typa typu miała matka syna), ale brzmienie to w zupełności rekompensuje. Włączając Anioła Antaresa nie ma co oczekiwać zgrabnie przekminionych wersów naszpikowanych potrójnymi rymami – Energizer rap traktuje bardziej jako instrument. I ani trochę mi to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie – w zupełności mnie tym kupuje.

Choć muszę przyznać, że pomimo całej powyższej laurki dla Energizera uważam, że prawdziwym game changerem w kontekście Anioła jest jonythegoatt i jego produkcje. Melodyjne, anthemowo-futurystyczne instrumentale takie jak Gudda Gudda? Coś cudownego. Większość podkładów brzmi jak rzeczy, po których Chief Keef latał dobre 10 lat temu. Oczywiście to komplement. Genialna synergia na linii raper – beatmaker.

Niestety materiał nie jest zupełnie pozbawiony wad. Zwłaszcza w kwestii gościnnych zwrotek – wyłączając Lingo i jego stałego współpracownika ocha, wszyscy pozostali goście bardziej przeszkadzali gospodarzowi niż rzeczywiście go wspierali. Chętnie delikatnie odchudziłbym tracklistę i zrobił z Anioła Antaresa EP-kę. Chociaż ciągle biję się z myślami i zastanawiam, w jakim stopniu to kwestia specyfiki gatunku, a na ile samego Energizera, bo prawdę mówiąc nie mam poczucia, żeby któryś z utworów szczególnie odstawał od reszty. Rage rządzi się swoimi prawami i dostarcza bardzo dużo wszelkich bodźców, a odsłuch od deski do deski przez niewprawione uszy nie dość, że bywa trochę męczący, to poszczególne tracki mogą zlewać się w jeden.

Nie zmienia to jednak faktu, że zarówno Energizer solo, jak i w duecie z uglyassocho zasługują na większą rozpoznawalność. Chłopaki są na ten moment jednymi z najciekawszych, najświeższych i najbardziej angażujących ksywek w polskim undergroundzie. Mają niepodrabialną przelotkę i świetnie się wzajemnie uzupełniają. Obserwuję, kibicuję i czekam na dalsze ruchy.