Drugi album studyjny Alexandry Savior jest bez wątpienia jednym z najciekawszych tytułów psychedelic-popu ostatnich lat. Melancholia połączona ze stylem retro i współczesnym brzmieniem oraz wybitna gra wokalem – to właśnie sprawia, że płyta „The Archer” jest tak wyjątkowa i zdecydowanie lepsza od swojej poprzedniczki „Belladonna of Sadness”.

Pomimo tego, że krążek otwiera smutne i balladowe „Soft Currents”, przewija się przez niego sporo elementów zapożyczonych z innych stylów muzycznych, jak cięższe instrumentale w „Saving Grace”, typowo psychodeliczne brzmienie w „Howl” czy też klimatyczne, nadające charakteru chórki w „Crying All The Time”. Na tym pozornie spokojnym albumie naprawdę dużo się dzieje, wystarczy tylko wsłuchać się głębiej, a muzyczna ekstaza przyjdzie sama.

Jeżeli chodzi o warstwę liryczną, tutaj również znajdziemy sporo intrygujących wątków. Głównym motywem płyty jest nieszczęśliwy, toksyczny związek. Rozgałęzia się on na kilka mniejszych, ale równie ciekawych tematów. Jeden z nich to podejście do błędów drugiej osoby, jak też i swoich. Savior niejednokrotnie obwinia swojego partnera o wiele aspektów relacji, nazywa go nawet „dyktatorem jej przewinień”. Zwraca się do niego rozżalonym tonem, pytając go, jak mógł wykorzystać ją w tak okrutny sposób. Alexandra ogromnie otwiera się przed słuchaczami, przedstawiając się jako ofiarę tej historii. Z drugiej strony, wielokrotnie wytyka winę samej sobie, mówiąc, że tak naprawdę cierpi przez swoje działania. Używając metafory: „I took some pleasure at the burning of the cross before, and Heaven couldn’t be so true” – okazuje świadomość tego, że już wcześniej wiedziała, jak złe jest to w czym tkwi, jednak nie chciała tego ukrócić.

Projekt amerykanki jest albumem, który pokazuje słuchaczowi ból. Pokazuje go jako coś, co autorka akceptuje, bez prób zwalczenia jego przyczyny. Wszystko, o czym mówi wydaje się być przez nią tolerowane, mimo że opowiada też o faktycznym, złym stanie rzeczy. W „Bad Disease” opisuje swojego ówczesnego partnera jako okrutną osobę, której boją się nawet demony. Dodatkowo wspomina, że widzi jak bardzo relacja z nim ją pochłaniała, ale ma świadomość tego, że wpadła w jego sidła, nie myśląc o zamiarze opuszczenia go.

Meritum płyty jest moment, w którym uświadamia odbiorcy jak niezdrowy był ten twór i ile cierpienia jej zadawał. Niejednokrotnie mówi, że tak naprawdę jej życie znajduje się w rękach drugiego człowieka. Okazuje mu swoje poddanie, jest on dla niej jak religia, ale pokazuje też, że nie działa to obustronnie. Dosyć bezpośrednio mówi o tym track „Can’t Help Myself” – właściwie to hymn pełnego oddania się drugiej osobie. Poza tym, w innych utworach Savior wielokrotnie wyśpiewuje wersy, z których wynika, że wciąż żyje tylko dla swojego ówczesnego partnera („I know I’ll be gone soon, but just for him, I will prevail.”).

W moim zdaniem, najlepszym numerze na tym krążku – „The Phantom” – autorka dalej obraca się wokół tego tematu. Pokazuje swoją potrzebę bycia z tym człowiekiem, używając metafory – „his altar at the root of my fate”. Cały ten utwór jest niebanalny, Alexandra bawi się tu wokalem, łącząc ze sobą wysoki, główny głos z niskim tonem w tle. Podczas słuchania, możemy rozdzielić śpiew na dwie odrębne części, reprezentujące dwa bieguny, przeciwieństwa – Savior i jej partnera. Ona – zaangażowana w relację z całych sił, a on – wykorzystujący to, co dostaje, nie dając nic w zamian. Zakochała się samotnie. A obiekt swoich westchnień nazywa tytułowym fantomem, kimś totalnie bezuczuciowym.

Cała ta historia ma poniekąd szczęśliwe zakończenie, Amerykanka wyciąga wnioski z tego, co miało miejsce. Świadomie mówi o tym, że straciła w tym wszystkim głowę. Zrozumiała, dlaczego musiała odciąć się od byłego już partnera. W closing tracku pokazuje, jak bardzo dojrzała i zmieniła swoje podejście. Z osoby myślącej, że drugi człowiek jest w stanie zbawić jej świat, staje się osobą, która wie, że może polegać jedynie na sobie. Zaczyna odkładać na drugi plan zdanie innych ludzi na temat jej decyzji i całej relacji.

„The Archer” to album, który powinien na zawsze zdjąć z Alexandry łatkę drugiej Lany Del Rey. Podąża swoim własnym nurtem, tworząc unikalny, cudowny projekt zbudowany na dojrzałym koncepcie. Różnorodny wokal, teksty, z którymi można się utożsamić, emocjonalność i instrumentale składające wszystko w całość – to właśnie daje nam kompletny projekt. Pomimo upływu ponad dwóch lat od premiery, zdecydowanie zasługuje na swoje pięć minut.

Lena (Twitter: twentyonelena)