James Brown był człowiekiem o wielu obliczach, ale i artystą o różnych przydomkach. Najfajniejszy z nich to ten o najbardziej zapracowanym człowieku w branży. Dzisiaj, gdybyśmy chcieli nazwać kogoś w podobny sposób, wzrok należałoby skierować na pewną mieszkankę Brooklynu. Adeline praktycznie codziennie przebywa w studio (z małymi przerwami na pobliski plac zabaw, gdzie uprawia fitness). Produkuje swoje piosenki, w których śpiewa i gra na basie. Kiedy nie komponuje dla siebie, to dla zaprzyjaźnionych artystów. Sama reżyseruje swoje teledyski. A gdyby tego było mało, rusza w trasę z Cee-Lo Greenem jako basistka w jego zespole. Jeśli przywołany James Brown to rzeczywiście „ojciec chrzestny soulu”, Adeline jest jego bardzo uzdolnioną chrześnicą.

We wrześniu 2020 roku na wielu niezależnych portalach muzycznych w Polsce, niespodziewanie niczym Widmo Brockenu w Tatrach, pojawiła się informacja o całkiem osobliwym teledysku KAMAUU do utworu Mango. W tej poruszającej opowieści o miłości, nowojorskiemu artyście towarzyszyła właśnie Adeline. Zdjęcia do teledysku powstawały w takiej scenerii, że w połączeniu z letnimi ubraniami artystów i eksponowanym samochodem z lat sześćdziesiątych, prędzej przypominała słoneczną Hawanę niż szary Brooklyn. Wygłupiający się muzycy stworzyli improwizowaną choreografię, zarażając widzów doskonałym samopoczuciem. Obraz charakteryzuje się ciepłą paletą barw. Nic więc dziwnego, że Mango był tak chętnie udostępniany przez polskich słuchaczy. Dla większości była to prawdopodobnie pierwsza styczność z twórczością duetu. W samym utworze Adeline nie tylko śpiewa, ale i – co również dobitnie widać w klipie – gra na swoim ukochanym Sadowskym, całkowicie dominując warstwę muzyczną. To wypracowany przez lata styl, którego nie powstydziłby się nawet Joseph „Lucky” Scott – jej ulubiony basista, występujący w zespole Curtisa Mayfielda. Adeline bowiem nie wzięła się znikąd i nie wypłynęła nagle, a początków jej muzycznej przygody należy szukać na długo przed piosenką z KAMAUU.

Na Brooklyn, podążając za marzeniami

Adeline Michèle Petricien urodziła się 17 maja 1989 roku. Jej ojciec pochodził z Martyniki, matka z południa Francji. Zamieszkali w Paryżu. Dziewczynka dorastała w muzycznej rodzinie i już w wieku czterech lat zaczęła śpiewać w chórze. Jako nastolatka rozpoczęła naukę gry na gitarze pod okiem swojego starszego brata. Generalnie pochodziła z umuzykalnionej rodziny. Ojciec był fanem reggae, więc w domu często leciał Bob Marley i Lucky Phillip Dube – piosenkarz, którego twórczość miała afrykańskie wpływy. Zaraz po ukończeniu szkoły średniej, Adeline przeprowadziła się do Nowego Jorku w poszukiwaniu marzeń, choć jeszcze mieszkając w Paryżu, jako początkujący muzyk, zdążyła wystąpić w chórkach na ostatnim albumie dziewcząt z kultowego Les Nubians.

W 2008 roku dziewiętnastoletnia Adeline zameldowała się na Brooklynie i dołączyła do The Crowd, którego członkami byli Akil Dasan i Randy Mason. Etap jej działalności w tym zespole to raczej pewnego rodzaju przetarcie, zabawa formą, nagrywanie różnych amatorskich filmów na YouTube i występy w lokalnych nowojorskich klubach. Przed jednym z koncertów okazało się, że wynajęty basista nie pojawił się na miejscu. Koledzy Adeline siłą włożyli jej gitarę basową do rąk. Umiała grać na elektrycznej, więc nie miała najmniejszych problemów z przełożeniem swoich umiejętności na instrument o mniejszej liczbie strun. W tamtym momencie poczuła się zachwycona kontrastem pomiędzy graniem niskich tonów, a śpiewaniem wysokich. Dopiero wtedy poczuła się prawdziwą artystką pierwszy raz w życiu. Powróciwszy do domu, ex-Paryżanka postanowiła zamknąć się w mieszkaniu na bliżej nieokreślony czas, aby podszkolić umiejętności. Zaczynała od najprostszych linii basowych, jakie znała, ćwicząc Superfly Curtisa Mayfielda, a kilka lat później jej nauczycielem został Fred Cash Jr., którego ojciec grał z Mayfieldem w The Impressions.

Grali disco zanim to było modne

Po odejściu z The Crowd, młoda basistka zamierzała złapać się czegokolwiek. Nie miała większej wizji. Chciała po prostu tańczyć i śpiewać, bawić się, kształtować swój styl. Realizację tych planów umożliwiło jej dołączenie do grupy Escort w 2010 roku, grającej nu-disco. Początkowo nie wiedziała, czy odnajdzie się w takiej stylistyce, choć uwielbiała Donnę Summer. Ostatecznie została nie tylko basistką zespołu, ale i główną wokalistką. Na scenie przewodziła jako lider niemal dwudziestoosobowej ekipy muzyków. Sekcja dęta, syntezatory, chór. Ich koncerty były bardzo żywiołowe i dynamiczne. Nie mogłyby nie być w takim zestawieniu. Razem koncertowali nie tylko w Stanach, ale i w Europie oraz na całym świecie przez prawie 10 lat. W tym czasie zdążył na nowo odżyć fenomen Daft Punk, przez co grupa musiała czasem odpierać zarzuty o uleganiu modzie. Adeline odgryzała się, że akurat disco to grali już wcześniej. Istotnie, ponieważ Escort ze swoją frontmanką już w 2011 roku wydał płytę Escort, czyli dwa lata wcześniej niż popularne Get Lucky francuskiego duetu. Kolejnym albumem był Animal Nature z 2015, który zawierał najbardziej przebojowe piosenki grupy – Barbarians czy Dancer. City Life ukazała się w 2019 roku, lecz tam Adeline wystąpiła jedynie w czterech utworach.

Poza masą niewątpliwie świetnych wspomnień, okres działalności w Escort to dla Adeline przede wszystkim zdobywanie doświadczenia, tak potrzebnego na dalszym etapie kariery. Jakby tego jeszcze było mało, w 2016 roku dołączyła do zespołu Cee-Lo Greena w roli basistki. Charyzmatyczny lider udzielił jej mnóstwa cennych rad, a samo występowanie ze swoim idolem uważa za spełnienie marzenia z dzieciństwa. Adeline przez cały czas pisała swoje utwory, lecz ciągle lądowały one w szufladzie. Życie w trasie powodowało, że solowe plany musiała wiecznie odkładać na potem. Poza tym nie czuła się w pełni gotowa na samodzielne zdobywanie rynku. Życie jednak składa się z momentów. Czasem jeden z nich potrafi tak do kogoś przemówić, że rzeczy oczywiste stają się prawdą objawioną. Tym momentem dla Adeline była śmierć Prince’a. A w zasadzie wywiad ze Steviem Wonderem. Muzyk opowiadał, że najbardziej podziwia Prince’a za bycie nieustraszonym do tego stopnia, że nigdy nie liczył się z tym, co ludzie pomyślą o jego muzyce. Właśnie tego dnia Adeline wyznaczyła sobie najmocniejsze z dotychczasowych postanowień – własna płyta!

Odkładany przez lata solowy debiut

Ostatecznie debiut Adeline, który nazwała swoim imieniem, ujrzał światło dzienne w 2018 roku. To eklektyczny album, będący odzwierciedleniem dotychczasowych doświadczeń i inspiracji artystki. Wybrzmiewają na nim echa disco, od czego nie dało się uciec, grając przez tyle lat muzykę taneczną wraz z Escort. Słychać korzenny soul, ponieważ dorastając na francuskim blokowisku, Adeline zasłuchiwała się w płytach Arethy Franklin. Brudny funk, ponieważ nigdy nie stroniła od twórczości Funkadelic. Są syntezatory, które sprawiają, że miejscami Adeline brzmi bardzo onirycznie. Album przyjął się nadspodziewanie dobrze i zyskał przychylność krytyków z Vogue, Rolling Stone czy Fader. Otworzyło to basistce drogę do występowania na festiwalach typu Afropunk czy Winter Jazz Fest, na których dzieliła scenę z takimi nazwiskami, jak Anderson .Paak, Lee Fields czy z zespołem Chromeo. Adeline zaprezentowała się światu z impetem, lecz niczego jej nie umniejszając, sukcesu nie mogła świętować w pojedynkę. Współproducentem całości był Morgan Wiley.

Pianista, producent, autor tekstów i inżynier dźwięku w Transmitter Park Studio w Nowym Jorku. Morgan Wiley to bardzo ważna postać w życiu, jak i dla twórczości Adeline. Przyjaciele tworzą kolektyw producentów o nazwie Nightshade, a ich pierwszym wspólnie wyprodukowanym utworem był wspomniany wcześniej Mango. Wiley występował jako producent w zespołach Midnight Magic oraz Jessica 6, które założył w 2009 roku. Jako sesyjny muzyk współpracował chociażby z Massive Attack i z Davidem Byrnem z kultowego Talking Heads. Grając na klawiszach, koncertował w zespołach Charlesa Bradleya, Sharon Jones czy Cheta Fakera. Wraz z Adeline poszli za ciosem i wspólnie wyprodukowali jej kolejny album – Intérimes.

Adeline i Morgan Wiley, czyli duet producencki Nightshade / fot. Dennis Manuel

Branża idzie na bezrobotne, ale nie Adeline

Nagłe zamknięcie się połowy świata w domach na początku pandemii spowodowało, że Adeline przeżywała najbardziej pracowity okres od dawna. Uznała to za wyzwanie i szansę na bardziej kreatywne działania. Kiedy wydawało się, że branża muzyczna za moment ogłosi upadłość, basistka z Nowego Jorku skrupulatnie przygotowywała swoją dotychczas najlepszą płytę: Intérimes, która ukazała się 10 lipca 2020 roku. Premiera została przesunięta ze względu na trwające protesty Black Lives Matter. Adeline jest zdania, że muzyka jest formą protestu i niejednokrotnie dała temu wyraz. Wtedy również. Wyszła na nowojorskie ulice, a podczas jednego z protestów dała potężny wykon Think Arethy Franklin przez megafon. Nie był to jej jedyny uliczny „występ”. Na weselu swoich przyjaciół pojawiła się jako DJ. Ten ślub był niezwykły – odbył się na ganku jednego z brooklyńskich bloków, a wesele na ulicy. Ludzie tańczyli na chodniku, zachowując społeczny dystans, a Adeline puszczała wszystko – od Earth, Wind & Fire po mainstreamowy pop.

Za sprawą Intérimes Adeline zabiera słuchacza na niezapomniany dzień z życia. To opowieść o miłości w wielu jej odcieniach. Małżeństwo, letni romans, pożądanie, strata. Każde nagranie na płycie odzwierciedla inną porę dnia, a co za tym idzie, ich klimat jest zróżnicowany. Za sprawą wykorzystania żywych instrumentów, warstwa muzyczna albumu jest bardzo organiczna. Na pierwszym planie słychać bas. To brzmieniowy powrót do korzeni funku i soulu, do neo-soulu i R&B. Widząc na liście cover Black Sabbath można by było się rozpędzić i wspomnieć jeszcze o metalu, ale interpretacja Planet Caravan to flagowy przykład tego, jak w 2020 roku powinna brzmieć czarna muzyka. 

Swoje dzieło Adeline promowała w sposób chałupniczy (ze względu na pandemię), ale i skuteczny. Wyreżyserowała dwa zmysłowe teledyski, które zostały nakręcone bez wychodzenia z domu (czy nawet z sypialni) – Twilight i After Midnight. Premierowy koncert odbył się w jej salonie i był transmitowany na Instagramie jej przyjaciółki – cenionej redaktorki Vogue i New York Times – Elaine Welteroth. Przypominało to bardziej domówkę z lat 70., a widzowie mogli odnieść wrażenie, że podpatrują z ukrycia próbę generalną przed większym koncertem. Materiał z płyty został zaprezentowany przez Adeline również podczas koncertu w ramach popularnego cyklu COLORS, lecz bez wychodzenia z domowego studio.

Bezpośrednia relacja prosto z oazy

Fotografia wykorzystana na okładce Intérimes przyciąga uwagę nie tylko ze względu na wyzywające spojrzenie Adeline, ale też jej stylizację. Odpowiada za nią Nasrin Jean-Baptiste. Adeline jest ubrana w metaliczny golf w kolorze musztardy, spódniczkę z frędzlami i srebrne buty Brother Vellies, całe skąpane w brokacie. Nie jest to dziełem przypadku. Basistka z powodzeniem próbuje sił w branży modowej. Pojawiła się w kampanii modowej Marca Fishera „Step + Repeat”, a także wystąpiła w jesiennej kolekcji Victoria Glemaud w 2020 roku. Połączone to zostało z imprezą, promującą poniekąd EP Adeline, w której wraz z modelkami Precious Lee i Indirą tańczyły do singla Middle. Zainteresowanie modą Adeline wykorzystuje do obłędnych stylizacji, które – podobnie jak jej muzyka – zawsze coś wyrażają. Na okładce jej warkocze przyozdobione są kolorowymi spinkami, które inspirowane były ubiorem ludzi z plemienia Bana z Etiopii. Podobnie w teledysku do Mango KAMAUU, który swoją drogą odwdzięczył się koleżance za jej występ u niego i udzielił się gościnnie na jej następnej płycie – Adi Oasis.

Co opuściło Adeline na początku lockdownu, wróciło do niej w styczniu 2021 roku. Pojawiła się w COLORS Studio z premierowym utworem Whisper My Name. Być może nawet sama zainteresowana nie przypuszczała wówczas, że będzie on promować EP Adi Oasis, która ukaże się we wrześniu. Znajdziemy na niej kilka utworów, które można było usłyszeć już wcześniej – choćby 9. Tytuł albumu oznacza po prostu oazę. Dla autorki muzyka jest oazą. Każda wizyta w studio czy obecność na scenie. Wpływ pandemii na życie codzienne, nietrafione decyzje politycznych decydentów, walka z rasizmem tak spędzają sen z powiek Adeline, że ucieczka do rzeczonej oazy jest wręcz konieczna. KAMAUU można usłyszeć w Stages. Utwór jest bezpośrednią relacją odnajdywania się młodej i niezależnej artystki w muzycznym biznesie. Opowiada o jej uprzedzeniach do branży, nieufności wobec innych artystów, ciężkiej pracy czy sukcesie.

„Jeszcze będzie czas, by odpoczywać”

A skoro mowa o ciężkiej pracy, nie dotyczy to tylko komponowania i pisania tekstów. Adeline jest przede wszystkim pogodnie nastawioną do życia kobietą, zawsze uśmiechniętą. Dzień rozpoczyna od włączenia laptopa i dwugodzinnego zarządzania swoim biznesem. W końcu samodzielnie zajmuje się dystrybucją i promocją nagrań. Chętnie dzieli się swoim życiem na Instagramie. Stosunkowo często publikuje krótkie filmy z gitarą, grając spontanicznie do ulubionych utworów – czy to Cameo, czy to Melby Moore. Zdrowo się odżywia, regularnie ćwiczy. Codziennie zasypia o 1:00, terminy nie pozwalają jej położyć się wcześniej. Na nocnym stoliku zawsze kładzie szklankę wody, okulary do czytania i kilka książek. Ubolewa nad tym, że niestety kosztem lektur to sprawdzanie telefonu jest jej ostatnią czynnością przed snem. Docenia chwile odpoczynku. Niech za przykład posłuży jedna z jej ostatnich „imprez” urodzinowych. Adeline posiedziała z przyjaciółmi na dachu, a gdy wyszli, obejrzała koncert Prince & The Revolution i swój ulubiony film – Piąty Element.

Najmniejszą estymą w zespole muzycznym cieszy się basista. Adeline również dostrzega tę tendencję, ale uwielbia grać na basie. Śpiewa, ale nie uważa się za pełnoetatową wokalistkę. Traktuje to jako jeden z atutów, stawiany na równi z byciem basistką, kompozytorką i autorką tekstów. Uwielbia współpracować z ludźmi. W końcu każdy z jej ulubionych artystów miał swoją ekipę – Pharrell The Neptunes, George Clinton całe P-Funk All Stars. Za największe poświęcenie się dla muzyki uważa opuszczenie rodzinnego domu w bardzo młodym wieku. To dla niej największa motywacja do dawania z siebie zawsze stu procent, aby mieć pewność, że nie podjęła tak odważnej decyzji na marne. Świadomość muzyczna Adeline i stylistyka, w której się porusza, na przestrzeni lat zmieniły się diametralnie. Od roztańczonej, żywiołowej dziewczyny – córki Prince’a i Chakhi Khan, za jaką się uważała w czasach Escort – po subtelną i emocjonalną kobietę. W tych czasach trudno zostać ikoną na miarę Eryki Badu czy Mary J. Blige, ale jeśli Adeline dalej będzie tworzyć z obecnym podejściem, pełnym pasji i zaangażowania, zawsze może się zbliżyć do tego statusu na jakąś bezpieczną odległość. Skorzystają na tym również słuchacze. Marzy jej się współpraca z André 3000 czy Michaelem Kiwanuką. Niech pomyśli o tym następnym razem na dachu i z całej siły zdmuchnie świeczkę. Jej losy już nieraz zasugerowały, że to może się udać!

Adeline ze swoim ulubionym Sadowskym / fot. Cheril Sanchez